Ile razy słyszeliście jak ktoś mówi, że Guardiola jest tak naprawdę przeciętnym trenerem ale zawsze dostaje „samograje”? Wiele osób nie zgadza się z tym stwierdzeniem a na czele takiej grupy są sami szkoleniowcy. W naszej lidze z pewnością nie ma tych mitycznych „samograjów” a trenerzy muszą sobie jakoś radzić.
Zacznijmy od długości pracy. Stażem wszystkich na głowę bije Jurij Szatałow. Niedługo stuknie mu trzeci rok pracy w Łęczne. Drugiego Mandrysza przebija pod tym względem o prawie 200 dni. W czubie jest też trener drugiego z beniaminków – Piotr Stokowiec. Oto pełna lista(daty na dzień 29 grudnia):
Szatałow: 911 dni
Mandrysz: 722 dni
Probierz: 631 dni
Stokowiec: 596 dni
Fornalik: 451 dni
Latal: 284 dni
Michniewicz: 264 dni
Zieliński: 253 dni
Brosz: 181 dni
Ojrzyński: 138 dni
Podoliński: 100 dni
Czerczesow: 84 dni
Urban: 78 dni
Szukiełowicz: 22 dni
Pawłowski: 7 dni
Lechia: na ten moment brak
Postanowiliśmy też podzielić trenerów na kilka kategorii, patrząc na wyniki ich pracy. Zaczniemy od…
NAJWIĘKSI WYGRANI
Takie zestawienie trzeba zacząć oczywiście od Radoslava Latala. Jego ekipa grała w tej rundzie jak Chicago Bulls za swoich najlepszych czasów NBA. Pomysł w budowaniu akcji, konsekwencja w dążeniu do celu. Do tego wszystkiego dodajmy najważniejsze – powtarzalność. Nie wiemy ile razy na treningu Mraz wykonuje dośrodkowania ale prawdopodobnie gdyby je zliczyć to każdy Chińczyk miałby okazję wykończyć taką wrzutkę. Wydawało się, że schemat w którym Słowak dorzuca na pole karne a jego akcje kończy Barisić bądź Nespor w końcu się znudzi i wszyscy go rozpracują. Nic z tych rzeczy. Dodatkowym plusem są znakomite transfery. Sprowadzenie Vacka z Czech to jedno ale mało kto zauważa co Latal zrobił z Pietrowskim. Z piłkarza, którego Lechia długo traktowała jako zło konieczne i oddała bez najmniejszego żalu stworzył zawodnika świetnie radzącego sobie w środku pola i potrafiącego zagrać prostopadłe podanie jakiego nie powstydziłby się Sergio Busquets. To już nie jest szczęście tylko godziny, dni, tygodnie ciężkiej pracy. Za to właśnie należą się Latalowi największe brawa.
Tuż za nim plasuje się opiekun Cracovii. Pracuje troszkę krócej niż Latal w Gliwicach ale praca jaką wykonał jest na bardzo podobnym poziomie. Nie przypisuje on sobie wszystkich zasług, jednak należy rozpatrywać to w kategoriach fałszywej skromności. Drużyna nie przechodzi wilekiej metamorfozy ot tak sobie bez konkretnej, twardej ręki trenera. Zieliński wszystko robi z głową i bardzo spokojnie. Wielu zarzucało mu, że marnuje potencjał Bartosza Kapustki. Szkoleniowiec Pasów wyczekał jednak na odpowiedni moment i jak już dał szanse „Kapiemu” to ten wystrzelił tak, że oklaskiwał go cały Stadion Narodowy. Nie udało mu się latem sprowadzić odpowiadającego mu napastnika, więc ustawił w ofensywie czwórkę Rakels, Cetnarski, Jendrisek, Kapustka w taki sposób, że dała mu ona ponad 30 bramek. W zimie znów czeka go ciężkie zadanie, bo Janusz Filipiak ani myśli zatrudnić dyrektora sportowego.
Grupę wygranych zamyka Jan Urban. To w jaki sposób podniósł się Lech z kolan było fenomenalne. Urban przegrał tylko jeden z dziesięciu ligowych meczów, ten na koniec z Piastem. Kolejorz co prawda strzelał mało ale był do bólu skuteczny. Po fatalnym początku wyciśnięto z tej rundy maksa. Należy pamiętać że w Poznaniu zameldowali się także w półfinale Pucharu Polski. Przy Bułgarskiej wciąż mogą zupełnie realnie myśleć nie tylko o finale na Narodowym ale także obronie mistrzowskiego tytułu. Najważniejsze zadanie dla Urbana na zimę? Poszukać kogoś, kto będzie w stanie zastąpić Kaspra Hamalainena.
LEKKO W GÓRĘ
Na pierwszy ogień w tej kategorii bierzemy Stanislava Czerczesowa. Na grę Legii spada dużo krytyki ale Rosjanin ma jeden niepodważalny argument: punkty. Punktuje podobnie do Jana Urbana. Jest też jednak pewien poważny problem, który nazywa się Piast Gliwice. Sam Czerczesow zapowiada rewolucje w składzie swojej drużyny. O niektórych mówi się, że lubią wbić szpilkę. Idąc tym tokiem, szkoleniowiec Legii przybija gwoździe. Wystarczy przypomnieć choćby niedawną wypowiedź o akademii Legii. Na łamach oficjalnej klubowej strony bez hamulców przejechał się po młodych piłkarzach, ich jakości i przydatności całej akademii. Kibicom może się to nie podobać ale oni przede wszystkim chcą świętować stulecie klubu z tytułem. Kto wie, może by osiągnąć ten cel potrzebny jest ktoś kto nie boi się z taką mocą uderzyć ręką w stół?
Dalej Czesław Michniewicz. Jeszcze w tamtym sezonie wyciągnął on Pogoń z dołka i zdołał wejść do czołowej ósemki. W tym był niepokonany aż do końcówki października. Dopiero maszynka Zielińskiego zdołała pokonać Portowców. Michniewicz konsekwentnie wprowadza młodych zawodników. Co ważne jednak, nie robi tego dla zasady ale ci piłkarze rzeczywiście dają drużynie jakość. Strzałem w dziesiątkę było sprowadzenie Jarosława Fojuta(bo transfer Czerwińskiego był zaklepany przed przyjściem CzesMicha). Zabrakło bardzo niewiele aby w Szczecinie przezimowali na ligowym podium.
Fornalik stracił latem dwa zęby trzonowe – Starzyńskiego i Kuświka. Były selekcjoner się nie załamał tylko zakasał rękawy i poszukał następców. Udało mu się „wynaleźć” Lipskiego czy Mazka. Ten pierwszy gola z Termaliką zapewne już dawno nagrał i będzie mógł sobie odtwarzać na poprawę humoru. Z Wisły udało się wyciągnąć Stępińskiego ale mało kto stawiał, że uda mu się aż tak odpalić. Przy Cichej znów co raz głośniej rozbrzmiewa „Waldek King”.
Jedno z cięższych zadań w lidze do wykonania miał Marcin Brosz. Mało kto podjąłby się takiego zadania, jakie czekało go w Kielcach. Brak pieniędzy, kompletna rozbiórka drużyny. Wielu patrząc na skład kielczan i widząc w nim Sierpinę, Kiercza czy Przybyłę nie dawało najmniejszych szans nawet na walkę o utrzymanie. A tu Koroniarze zaczęli od dwóch zwycięstw. Zaliczyli też piękną wygraną w Warszawie. Korona jest na 12 miejscu a piłkarze otwarcie mówią o niedosycie, że nie udało się zakończyć roku w pierwszej ósemce. To też jest jakiś wyznacznik pracy Brosza.
Termalica wreszcie wylądowała w Ekstraklasie ale było to lądowanie podobne do tego jakie mieli spadochroniarze w Wietnamie. Bez punktu w pierwszych trzech meczach. Dopiero z czasem drużyna zaczęła poznawać Ekstraklasę i dobrze punktować. Słonie prezentowały momentami bardzo dojrzały futbol, a szczytem było prowadzenie gry przy Łazienkowskiej. Mandrysz bardzo umiejętnie dobrał sobie piłkarzy czego najlepszym przykładem jest Bartłomiej Babiarz. Wciąż czeka go jednak dużo pracy, bo co prawda do pierwszej ósemki brakuje ledwie punktu ale z drugiej strony nad strefą spadkową są tylko 3 oczka przewagi.
Wynik drugiego z beniaminków jest chyba trochę niedoceniony. Niektórzy powiedzą, że co to za beniaminek, którego rozbrat z ligą trwał ledwie sezon. Prawda jest jednak taka, że obecne Zagłębie to zupełnie inna drużyna od tej która spadała w 2014 roku. Cieszyć musi to jaką rolę w zespole odgrywają młodzi piłkarze. W tym też widać rękę Piotra Stokowca. Kubicki, Piątek, Jach czy wchodzący co raz częściej Sobków i Żyra to już są ważne elementy w Lubinie. Zagłębie w niektórych momentach potrafiło zachwycić, a taki Janus złapał taką formę, że był wpychany do reprezentacji. Na razie Miedziowi są na 7 miejscu a taki wynik po 30 kolejkach byłby naprawdę dużym sukcesem.
STATUS QUO
Najdłużej pracujący obecnie trener w lidze wciąż się trzyma. W tym sezonie był jednak już moment w którym zastanawiano się czy jego czas w Łęcznej nie dobiega końca. Spójrzmy obiektywnie. Klub nie jest medialny, nie ma wielkiego budżetu czy dużego stadionu. Nie ma za bardzo czym zachęcić do przyjścia do klubu, a średnia wieku drużyny mocno kręci się wokół trójki z przodu. Górnik jednak cały czas trzyma się spokojnie w Ekstraklasie. Do tego w tym sezonie gra zespołu wygląda bardzo dobrze. Duet Nowak-Bonin zakręcił już kilkoma ligowymi obronami. Duży plusik dla Szatałowa za wyciągnięcie z I ligi Piesia. Ktoś już dawno powinien był to zrobić.
Może trochę kontrowersyjnie, ale postanowiliśmy w tej kategorii ustawić też szkoleniowca Górnika. Wiemy, że zabrzanie cały czas są pod kreską. Jednak patrząc na ich grę w końcówce, to słowa Ojrzyńskiego z Ligi + Extra, gdzie mówił o tym że celem cały czas jest ósemka wydają się realne, jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało. Górnik do ósmej Jagiellonii traci tylko 4 punkty. Musi jednak poprawić jakość dobieranych piłkarzy, bo Korzym, Kwiek i Janota okazali się być kompletnymi niewypałami.
Nie skłamiemy jeśli powiemy, że to najbardziej charyzmatyczny trener w lidze. Czasem jednak obraca się to przeciwko niemu. Za nim i jego Jagiellonią dosyć dziwna runda. Niby udało się skończyć rok w ósemce, więc cel podstawowy cały czas jest w pełni do osiągnięcia. W Białymstoku słychać jednak dużo niezadowolonych głosów. Coś w grze zespołu się zacięło. Trochę piasku wpadło w bardzo działające na początku sezonu trybiki drużyny. Dla Probierza jednak dosyć mocną zadrą jest wczesne odpadnięcie z pucharów. Udało się w pewnym stopniu zastąpić sprzedanych piłkarzy i zbudować bazę na której będzie można powalczyć o coś więcej wiosną. Tacy piłkarze jak Alvarinho wciąż mają bardzo dużo do udowodnienia.
LEKKO W DÓŁ
Były trener Cracovii nie musiał długo czekać na kolejną próbę w lidze. W Podbeskidziu jak na razie jest bardziej gorzko niż słodko. Jego praca w Bielsku to trochę przeciwieństwo tej w Krakowie. Tam wygrywał większość meczów przy Kałuży, bardzo słabo grał na wyjazdach. Tutaj zdecydowanie lepiej wychodzi mu punktowanie na obcych terenach. Wciąż nie udało mu się odczarować stadionu pod Klimczokiem. Gra Podbeskidzia cały czas jest dosyć toporna, mimo kilku przebłysków. Walka o utrzymanie będzie bardzo ciężka. Można to traktować chyba w kategoriach ostatecznego sprawdzianu przydatności Podolińskiego do Ekstraklasy.
Czasem jak patrzymy na Tadeusza Pawłowskiego to myślimy, że to taki Wojciech Stawowy tylko bez wąsa i z wiecznie przyklejonym uśmiechem do twarzy. Ostatnio przyznał, że myśli nad wygraniem wszystkich meczów na wiosnę w Wiśle. Czysto teoretycznie ma oczywiście na to szanse ale wystarczy spojrzeć na skład Białej Gwiazdy by potwierdzić jak dużym tworzeniem bajek są te słowa. Pawłowski przy relatywnie porównywalnej, jak nie lepszej, kadrze w Śląsku w pewnym momencie szedł po równej pochyłej w dół tabeli. Życzymy mu dobrze, ale na razie zalecamy mocne oglądanie się za siebie, bo drużyny będące za Wisłą nie będą mieć żadnych kompleksów by ją wyprzedzić.
NAJWIĘKSI PRZEGRANI:
Żadne zaskoczenie. Liderem w takiej kategorii mógł zostać tylko i wyłącznie Maciej Skorża. Powiedzieć, że początek tej rundy Lecha był fatalny to tak jakby nic nie powiedzieć. Mistrzowie Polski długo okupowali ostatnie miejsce w ligowej stawce, do tego dokładając słabe występy w pucharach. Czarę goryczy przelała kompromitująca porażka 2-5 z Cracovią. To też pokazuje jak kruche jest życie trenera w naszej lidze. W czerwcu Skorża świętował tytuł i noszono go na rękach. Minęły 4 miesiące i jego odejście w Poznaniu wywołało ulgę.
Krótka notka o nim, bo i krótka była jego historia w Podbeskidziu. Od początku między Kubickim a Boreckim czuć było spięcia a atmosferę w pewnym momencie można było ciąć nożem. Podbeskidzie zaczęło sezon bardzo źle ale nawet w tak marnym okresie udało się trenerowi zaliczyć jeden piękny moment. Zwycięstwo w Poznaniu. Inna sprawa, że wtedy Lech był chyba w jeszcze ciemniejszej dziurze…
Dwójkę z Lechii postanowiliśmy opisać w jednym punkcie. Brzęczek to idealny przykład na brak cierpliwości ekstraklasowych prezesów. Każdy wie jak często dziwne podejmują oni decyzje. Jeśli dodamy do tego, że w Lechii wygląda to jeszcze 3 razy bardziej pokrętnie to już wiemy czemu drużyna będzie mieć już 4 trenera w sezonie. Von Heesen dał się zapamiętać tylko z publicznego poniżania swoich piłkarzy. Jego sposób na motywacje nie okazał się za dobry, bo w Gdańsku już go nie ma. Przynajmniej na pozycji trenera, bo pewnie wciąż ma miejsce w którymś z pionów zarządu klubu. I tutaj wracamy to zdania „3 razy bardziej pokrętne”…
Henning Berg już pod koniec poprzedniego sezonu balansował na bardzo cienkiej granicy. W tych rozgrywkach niby udało mu się awansować do grupy w Lidze Europy ale swoimi wypowiedziami i decyzjami co raz mocniej irytował ludzi działających dookoła Legii. Piłkarze stracili do niego zaufanie i na boisku widać było, że raczej nie mają ochoty oddawać za niego całego zdrowia. Taki toksyczny związek nie mógł przetrwać i Norweg po niemal dwóch latach pracy musiał odejść z Łazienkowskiej.
Na koniec Kazimierz Moskal. Szkoda nam go ustawiać akurat w tej kategorii, bo naprawdę na to nie zasłużył. Pokazuje też to, czego najbardziej nie lubimy w polskim futbolu. Braku szacunku. Czy naprawdę ze składem jaki dysponował osiągnięty wynik był poniżej możliwości? Pewnie, w wyobraźni Bogusława Cupiała Wisła powinna już dawno zapewnić sobie mistrzostwo ale my mówimy o tym co jest tu i teraz. 30 listopada Wisła była 4 w tabeli. Słownie: CZWARTA! Po zwolnieniu Moskala przyszły cztery kolejne porażki i obecnie są dwa punkty nad strefą spadkową. Dobra zmiana, progres widoczny gołym okiem!