Gdybyśmy piłkarzy ubrali w trykoty, przykładowo Górnika Łęczna i Podbeskidzia, nikt nie zauważyłby różnicy. Mecz szarpany, w kółko powtarzał się schemat faul-strata-aut. Cieszy wynik, który w praktyce zapewnia kolejne 4(a oby ich było więcej!) mecze w Europie. Niepokoi fakt, że kontuzji nabawiło się dwóch kluczowych zawodników.
Dla kibiców Ekstraklasy przyzwyczajonych do meczów w HD to musiał być szok. Ot dostaliśmy transmisję o jakości gorszej od spotkań Sokołu Pniewy ze Stalą Mielec w Canal+ przed 20 laty. Operator kamery może odetchnąć z ulgą, że nikt go(raczej) nie będzie badał alkomatem, bo mógłby on co wykazać.
Ten mecz niestety był odpowiedzią na pytanie, ile znaczy dla Lecha Karol Linetty. Po jego zejściu w 8. minucie, gra zmieniła się może nie o 180 stopni, ale co najmniej o 120. Żwawy, pomysłowy ‚Kolejorz’ tak jakby opadł z sił. Pozostaje liczyć, że kontuzja Polaka nie jest zbyt groźna i będzie on w niedługim czasie do dyspozycji Macieja Skorży.
Samo spotkanie nie należało do najciekawszych. Było ono dalekie od deklasacji, znacznej demonstracji siły Lecha, ale poznaniacy z pewnością pokazali, że są drużyną lepszą. Oba zespoły miały mniej więcej po równo dobrych sytuacji – różnica polegała na tym, że ‚Kolejorz’ potrafił je zamienić na gole, a gospodarze nie. Między innymi po tym poznaje się lepszą drużynę. W końcu – piszę w końcu, bo wciąż mam w pamięci kompromitacje z poprzednich sezonów – Lech pokazał dojrzałość, spokój – cechy, których tak brakowało za Mariusza Rumaka. Pokazał też, że można pewnie wygrać minimalnym nakładem sił. Szkoda tylko, że zostało to okupione kontuzjami dwóch graczy.