Podbeskidzie Bielsko Biała z wielkim bólem, w ogromnych męczarniach ale dopięło swego. Zagra w przyszłym roku w Ekstraklasie. Zespół Dariusza Kubickiego niemal rzutem na taśmę utrzymał się w lidze.
Sam mecz to kwintesencja polskiej piki ligowej. Oba zespoły z nożem na gardle, oba bez jakiejkolwiek woli zwycięstwa. Dużo walki, dużo chaosu, brak odwagi, asekuracja i rażący brak dokładności. W przypadku niektórych piłkarzy szło to z brakiem umiejętności co sprawiało, że mecz oglądało się bardzo ciężko.
Pierwsza połowa od biedy mogła się co nieco podobać. Aktywny był Damian Chmiel. W 25 minucie raz po raz uderzając na bramkę Sergiusza Prusaka wypracował sytuację Frankowi Adu Kwame. Ghanijczyk należy jednak do tych graczy którym brak i dokładności i umiejętności i w dogodnej sytuacji spudłował. Po 30 minutach z obu zespołów zaczęło uchodzić powietrze i dopiero starcie Pruchnika z Iwańskim obudziło na moment obie jedenastki. W doliczonym czasie pierwszej połowy zaatakowało Podbeskidzie, ale i tym razem daleko było od szczęścia. Do przerwy po 0.
Druga połowa… Hmm no właśnie. W 53 minucie dwie głupie straty Kwame i Zajaca i na moment można było się obudzić. Pierwsze dogodne sytuacje mieli goście. Podliczając zryw gości, w 60 minucie mieliśmy dopiero trzy celne kopnięcia (bo nie strzały) w światło bramki w całym meczu. W 81 minucie po faulu w polu karnym na Demjanie „Górale” powinni mieć jedenastkę. Sędzia przewinienia się nie dopatrzył. Bardzo niemrawy i grany na zero mecz zakończył Bartłomiej Konieczny. W doliczonym czasie po kolejnym z chaotycznych dośrodkowań skierował piłkę do siatki obok bezradnego Sergiusza Prusaka. Bramkarz gości spisywał się w całym meczu przyzwoicie, czego nie można powiedzieć o jego kolegach z zespołu.
Mecz twardy i bardzo przeciętny. Bardzo dużo chaosu, szarpania gry – mało zdecydowania i zdeterminowania. Przyjmując zasadę, że szczęście sprzyja lepszym to lepsi byli „Górale” bo wygrali. Natomiast z taką grą i podejściem oraz umiejętnościami niektórych kopaczy w przyszłym sezonie już tak wesoło być nie musi. Łęczna tymczasem w piątek gra o życie z zdegradowanym już Bełchatowem.