11117920_837038606351860_1933088291_n

Ostatnia stacja lokomotywy: mistrzostwo?

Choć czerwiec się dopiero rozpoczął, to w mediach każdego dnia w zatrważającej ilości przewija się jedno słowo: ostatni. Ostatnia kolejka, ostatni mecz, ostatni występ. Takie połączenia można mnożyć w nieskończoność. A odnoszą się do jednego elementu, bez którego niektórzy nie potrafią żyć i już w tym momencie nie wyobrażają sobie miesięcznego okresu posuchy wypełnionego po brzegi relacjami z przygotowań do sezonu, czy bombami transferowymi. To wszystko nie jest w stanie zastąpić Ekstraklasy. Bo to właśnie o niej mowa. Pomimo, że przed nami ostatnia (nie sposób uniknąć tego słowa!) kolejka grupy mistrzowskiej, to właściwie kwestia zaszczytnego tytułu jeszcze nie jest rozstrzygnięta. Wszystko będzie jasne dopiero po 20, przy Bułgarskiej.

Leniwe, czerwcowe słońce oślepia piłkarzy wynurzających się z tunelu. Dla niektórych będzie to ostatni występ na ekstraklasowych boiskach. Dla innych – dopiero początek przygody z wielką piłką. Jeszcze inni mogą po 90 minutach nieustannej walki stać się prawdziwymi gladiatorami docenionymi przez cały polski, piłkarski świat. Taki obrazek będzie obecny na przynajmniej dwóch stadionach w kraju: w Poznaniu i w Warszawie. Skupmy się jednak na tych, o których mówi się, że tytuł mają już w kieszeni.

Lech Poznań jest o krok od mistrzostwa. Właściwie, niektórzy uważają, że już je sobie wywalczył. Pozostał jeden, maleńki kroczek. Właściwie to nawet pół-krok. Bowiem poznaniakom do pełni szczęścia wystarczy jedynie remis. W Poznaniu nie mówi się jednak o walce o jeden punkt. Kapitan zespołu, Łukasz Trałka, podkreślił: Nie chcę grać na remis, chcę wygrać. Chcemy uniknąć jakiejś niepotrzebnej nerwówki w końcówce. Kibice Lecha z pewnością trzymają za słowo swojego ulubionego piłkarza. W końcu, są spragnieni tytułu. O niczym innym w tym momencie nie marzą. Na bok została odsunięta Liga Mistrzów, na bok wszystko inne: liczy się tylko ten mecz.

A świadczy o tym chociażby ogromne zainteresowanie, jakim cieszy się to spotkanie. Bilety rozeszły się jak ciepłe bułeczki, nie ma ich już od dawna. Chociaż, właściwie, kibice Wisły zrobili entuzjastom popularnego Kolejorza niezły prezent. W sobotę rano pojawiła się informacja, iż odwołali oni swój wyjazd przez co poznański klub może rozdzielić pulę biletów gości na tych, którzy nie zdążyli zaopatrzyć się w wejściówkę na ostatni mecz sezonu.

Choć stawka meczu jest niewyobrażalnie ogromna, to lechici starają się tonować nastroje, emanować spokojem. No, chociaż przed kamerami. Na pewno w środku toczy się niejedna bitwa! Kasper Hamalainen przyznał, że nikt nie ma zamiaru kalkulować. Liczy się tylko gra na 100%. Spokój tym silniej wzmaga brak większych problemów kadrowych. Trener Skorża może odetchnąć z ulgą, bo w jego zespole nikt nie pauzuje za kartki, a do grona kontuzjowanych nikt nowy (poza wiadomymi Lovrencsicsem i Zulciakiem) nie dołączył.

Sytuacja krakowskiej Wisły maluje się w zgoła innych barwach. Nie dość, że podopieczni Moskala (który bądź co bądź chyba na dłużej miejsca w Krakowie nie zagrzeje, a na pewno nie przy Reymonta) stracili szanse na angaż do eliminacji do Ligi Europy, to jeszcze ze składu wypadli najważniejsi piłkarze. W niedzielę nie zobaczymy Dudki, Miśkiewicza, Sadloka, Sarkiego oraz pauzującego za kartki Urygi. Wydaje się więc, że taki stan zespołu Białej Gwiazdy zdecydowanie ułatwia zadanie lechitom. Nic bardziej mylnego. Owszem, wiele wskazuje na to, że taka osłabiona Wisła będzie łatwym kąskiem dla rozpędzonej lokomotywy, ale futbol nie takie historie już napisał. I choć wydaje się, że Stjepanović, który najprawdopodobniej zagra od pierwszej minuty, będzie jednym z tych ogniw krakowskiego zespołu, które najłatwiej przejść, to Macedończyk może jeszcze zaskoczyć. Zwłaszcza, że spodziewa się, iż będzie to jego ostatni mecz w takich barwach.

Sytuację krakowian komplikuje jeszcze jeden aspekt. Osoba Semira Stilicia. Dużo ostatnio się mówi o jego wyjeździe z Polski (podobno najbardziej możliwym kierunkiem jest Wschód i Chiny), a czara goryczy została przelana przez lekkie spięcie ze szkoleniowcem Wisły. Po tym jak Moskal zdecydował się w meczu ze Śląskiem posadzić na ławce, nie ukrywał on rozżalenia. Nerwy puściły mocno sfrustrowanemu sytuacją trenerowi, który nie szczędził cierpkich słów w kierunku Stilicia. To, że go cenię, nie znaczy, że ma patent na grę w każdym meczu. No sorry. – mówił.

Jest jednak pewna osoba, która choć niezwiązana z żadnym z klubów, które stoczą bój na INEA Stadionie, mocno wierzy w krakowską Wisłę. Mowa oczywiście o Bergu, trenerze warszawskiej Legii. Na konferencji po meczu z Lechią Gdańsk nie ukrywał, iż jest bardzo rozgoryczony wynikiem jaki padł w Zabrzu. Nie omieszkał także wspomnieć o nadziei, że Wisła nie zachowa się jak Górnik i zagra na 100%, na miarę swoich możliwości.

Atmosfera staje się bardzo gęsta, niedługo będzie można ją zwyczajnie kroić. I to nie tylko w obozie krakowskiej Wisły. U lechitów nerwy może i pozornie są trzymane na wodzy, ale w środku szargają nimi jak nigdy. To nie będzie zwykły mecz. Być może jeden z najważniejszych w sezonie, bo decydujący o losach mistrzowskiego tytułu. Choć Lechowi zwycięstwo jest niepotrzebne, to spokojniej zniesie te 90 minut jeśli uda mu się szybko zepchnąć rywala w okolice jego szesnastki. Łatwo nie będzie. Wiślacy już o nic nie grają. Nie mają już nawet teoretycznych szans na zakwalifikowanie się do eliminacji do zaszczytnych rozgrywek. Pozostaje jednak rzecz ważniejsza i zgoła nadrzędna – honor. Świetnym podsumowaniem nastawienia Białej Gwiazdy będą słowa trenera Moskala. Szkoleniowca, który już niedługo może rozpocząć poszukiwania nowej pracy, a mimo to chce włożyć całe w serce w ostatnie spotkanie. Zagramy o szacunek dla samych siebie oraz o to, żeby pokazać, że potrafimy grać w piłkę. A więc: do boju!