Aż ciężko uwierzyć, że obecny sezon ligowy dzisiaj się zakończy. Wszystkich kibiców czeka przymusowa pauza. Przez ten czas nie da się zebrać sił, odpocząć. Choć osobom z zewnątrz może się wydawać, że taka przerwa powinna przynieść należyte ukojenie, to dla entuzjastów polskiej piłki jest czasem prawdziwej udręki i ogromnego wyczekiwania. Niektórzy nie mogą sobie znaleźć miejsca, inni usiłują wyłączyć myślenie. Ale tak się nie da. Nie, gdy media bombardują nas setkami doniesień transferowych, milionami zdjęć z przygotowań ulubionych drużyn do startu kolejnych rozgrywek. Zanim jednak nastanie okres posuchy, czas na mecz, który stworzy swoistą klamrę. Dla obu tych drużyn wszystko zaczęło się w Białymstoku. I wszystko tam się skończy.
Jagiellonia Białystok wciąż ma szansę na srebrny medal. Trzeba to powiedzieć wprost. Podopieczni Probierza wierzą, że los okaże się być dla nich łaskawy i przyniesie pomyślne wiatry. Takie, które jednocześnie wtoczą piłki do bramek Budziłka i… Kuciaka. Bowiem nie wszystko jest w nogach białostoczan. Zwycięstwo nie gwarantuje przeskoczenia warszawskiej Legii. Oczywiście, muszą zagrać swoje i wygrać, ale by osiągnąć II miejsce w ligowej tabeli potrzebują jeszcze jednego elementu – korzystnego wyniku w Warszawie. Za taki uznaje się powędrowanie tryumf Górnika Zabrza. Nieważne jaki. Niezależnie od rozwoju wydarzeń, Probierz i jego piłkarze mogą być z siebie dumni. Przed sezonem mało kto typowałby tak wysokie miejsce w tabeli tej drużyny. Jagiellonia była jedynie jedną z wielu drużyn, które mogą namieszać, ale które jednocześnie nie powinny sobie zbyt wiele wyobrażać. Piłka pisze jednak najpiękniejsze historie. Jaga ma przed sobą jeszcze jeden, wielki krok. O jego wykonanie łatwo nie będzie. Szkoleniowiec przy ustalaniu składu musi brać pod uwagę kilka absencji. Na próżno wypatrywać w meczowej osiemnastce Barana, Wasiluka, Pawłowskiego, Mystkowskiego oraz Pazdana. Nie wspominając już o Piątkowskim, ale on nie zagra ze zgoła innych powodów. Białostocki zespół jednak niejednokrotnie zdołał udowodnić, że nawet pomimo braków kadrowych potrafi wyjść obronną ręką. Czy, lepiej byłoby powiedzieć nogą (ręka mogłaby się źle skojarzyć piłkarzom Jagiellonii). Tym razem jednak, po przeciwnej stronie barykady stanie drużyna, która… gra o nic. A przez to może okazać się arcytrudnym rywalem.
Mowa oczywiście o gdańskiej Lechii. Podopieczni Brzęczka w tym sezonie pokazali niejedno swoje oblicze. Potrafili całkowicie zdominować Mistrza Polski, zepchnąć go w okolice szesnastki, by w kolejnych spotkaniach zaprezentować prawdziwą niemoc strzelecką i brak jakiegokolwiek pomysłu na rozklepanie szeregów przeciwnika. Sytuacji lechistów nie ułatwiają kontuzje. I choć Lechia nigdy nie była od nich wolna (a przez to trener Brzęczek mógł nauczyć się żyć z wieczną migreną), to w chwili obecnej sytuacja prezentuje się bardzo źle. Wraz z końcem sezonu posypała się niemalże cała obrona. Nie mogą grać Wojtkowiak, Wawrzyniak oraz Gerson. W ich miejscach odpowiednio wskoczą Leković i… no właśnie, kto? Szkoleniowiec spore nadzieje pokładał w Rudinilsonie, ale nie ma co ukrywać, że młodemu zawodnikowi daleko od stabilności. W odwodzie pozostaje jeszcze Możdżeń, ale on już dawno pogodził się z rolą rezerwowego, który nawet w dramatycznej sytuacji nie wchodzi na ogony. Poza tym, po sezonie ma pożegnać się z klubem, więc istnieje niewielka szansa, że wyjdzie w podstawowej jedenastce. Jeśli chodzi o pozycję stopera, to tak jak było w meczu z Legią, pewnie wskoczy na nią Borysiuk. W starciu z Wojskowymi wykazał się sporą pewnością zagrań, dopełnioną fachowym czyszczeniem. Żeby tego było mało, niepewny jest występ Mili, który jak przystało na kapitana potrafi wykreować naprawdę niezłą akcję ofensywną. Zdarzają mu się momenty zawieszenia, ale Lechia zdecydowanie lepiej wygląda z nim niż bez niego. Wciąż kontuzjowany jest Friesenbichler. Co ciekawe, pojawiły się wiadomości, że w dzisiejszym starciu doczekamy się debiutu. Ponoć do gry przygotowany jest Przemysław Macierzyński. Mający zaledwie 16 lat napastnik, który przywędrował do Gdańska z UKS SMS Łódź, wielokrotnie brylował w rozgrywkach juniorskich nic nie robiąc sobie z rywali – traktował ich jak pachołki.
Ciężko wyrokować, komu uda się uzyskać korzystny rezultat. Lechia straciła już nawet teoretyczne szanse na europejskie puchary, ale tak jak jej przyjaciele z Krakowa chce udowodnić, że w piłkę potrafi grać i nieobce jej wygrywanie. Zresztą, taki grający o nic rywal może okazać się tym najbardziej wymagającym. Zwłaszcza, że podopiecznym Probierza zależy na zwycięstwie jak mało komu. Będą chcieli od pierwszych minut zdominować swojego przeciwnika, narzucić mu swój styl gry i poprowadzić całe spotkanie. W końcówce sezonu gospodarze udowodnili, że są w lepszej formie notując 3 kolejne zwycięstwa, strzelając 8 bramek i na pewno będą chcieli podtrzymać dobrą passę. Tym bardziej, że biało-zieloni skutecznością nie grzeszą, a tak osłabione szyki obronne będą zdecydowanie łakomym kąskiem dla Jagi.