Nasi pucharowicze – wygrani czy przegrani?
W czwartkowy wieczór nasze trzy eksportowe drużyny zmierzyły się ze swoimi rywalami w drugiej rundzie eliminacji Ligi Europejskiej.
Zacznę od Jagielloni, która to mierzyła się z Omonią Nikozja, bo to jej mecz oglądało się najlepiej. Drużyna Michała Probierza grała naprawdę ładny dla oka futbol. Bardzo przyjemnie oglądało się jak na skrzydle szalał Dżalamidze, a na obronie dzielił i rządził Tomasik. W mojej opinii gracz tego meczu. Zespół z Podlasia mógł fenomenalnie zacząć ten mecz i już na początku ustawić sobie to spotkanie. Niestety niecelnym strzałem popisał się Romanczuk. Pech piłkarza nie opuścił i już w dwudziestej trzeciej minucie musiał zejść z boiska z powodu kontuzji. Na tle dobrze grającej drużyny z Białegostoku widać było wysoką klasę rywala, który to nieprzypadkowo jest faworytem tego dwumeczu. Drużyna z Cypru przewyższała polski zespół spokojem w rozgrywaniu piłki oraz konstruowaniu akcji. W środku pola panował znany z polskich boisk Wielki Goulon. Na pierwszy rzut oka widać było iż zespół z wyspy Afrodyty będzie w pełni zadowolony z bezbramkowego remisu. Zespół Jagielloni szarpał, strzelał niestety zabrakło skuteczności. Mimo to próbowali i zgodnie z tradycją Michała Probierza tuż przed końcowym gwizdkiem arbitra Patryk Tuszyński mógł, a nawet powinien dać zaliczkę Jagielloni przed rewanżem. Niestety zbyt długo czekał na oddanie strzału i został powalony przez bramkarza na murawę. Mecz skończył się bezbramkowym remisem i wszystko rozstrzygnie się za tydzień w Nikozji.
Zespół z dolnego śląska był najbardziej niezadowolony z wylosowania IFK Goteborg. Tadeusz Pawłowski stwierdził iż wylosowali najgorzej jak mogli. Potopu szwedzkiego nie było, a na boisku nie widać było jakiejkolwiek przepaści pomiędzy tymi zespołami. Równie dobrze zespoły mogły zamienić się koszulkami i nikt by tej różnicy nie zauważył. Śląsk miał nawet przewagę oddając więcej celnych strzałów na bramkę rywala niestety nieskutecznych. Widać było brak zgrania pomiędzy nowymi zawodnikami, ale na to potrzeba czasu. Zespół z Wrocławia przeprowadził naprawdę ciekawe transfery, na nieszczęście last minute i potrzeba teraz kilku meczy by zatrybiło. Mecz skończył się także bezbramkowym remisem, dlatego rewanż będzie niezmiernie interesujący. Zespół z Polski na pewno nie będzie też na straconej pozycji, tym bardziej iż będzie wzmocniony pauzującym z powodu urazu pleców Flavio Paixao.
Wokół wicemistrzów Polski atmosfera od kilku tygodni jest nie do pozazdroszczenia. Zaczęło się wszystko od utraty mistrzostwa na rzecz Lecha Poznań, a ostatnia przegrana z nimi w superpucharze, tę atmosferę jeszcze bardziej zagęściła. Wiele osób domagało się głowy trenera Heninga Berga, prezes jednak zapewnił o całkowitym poparciu dla norweskiego szkoleniowca. Niemniej spotkanie pucharowe z PC Botosani trzeba było wygrać – najlepiej przekonująco, kilkoma bramkami. Zespół Legii zaczął źle ten mecz, momentami bardzo źle. Kto spodziewał się lekkiej i łatwej przeprawy był w dużym błędzie. Zespół z Rumuni był dokładniejszy i miał naprawdę dużą wiarę że mogą coś w Warszawie ugrać. W poczynaniach piłkarzy z łazienkowskiej widać było nerwowość co przekładało się wydatnie na grę. Nerwowość tę wzmagały częste ofsajdy na które łapali ich gracze z Rumuni. W pierwszej połowie aż siedem razy. Na szczęście dla Legii pod koniec pierwszej polowy coś drgnęło co dawało lepsze widoki na grę po przerwie. Po kwadransie gry w drugiej połowie wynik był nadal remisowy, wtedy na boisko wszedł debiutujący Prijović oraz Michał Żyro. Po dziesięciu minutach było już 1:0 po strzale z dystansu niezawodnego Ondreja Dudy. Po tej bramce gra Legii naprawdę mogła się podobać, zespół biegał, walczył, strzelał widać było, że to co tak pętało nogi legionistom zniknęło. Mecz skończył się jednobramkową przewagą, choć mogło być więcej. Można też oczywiście gdybać co by było gdyby nie Duda. Duda póki co jest a dla Legii, która jest na zakręcie pojawia się bardo jasne światło. Mam tylko apel do kibiców. W trudnych chwilach klub się wspiera a nie od niego odwraca.