Klub wyciągnął do ciebie rękę kiedy byłeś na dnie. Dał ci szansę, ty ją wykorzystałeś i stałeś się gwiazdą ligi. Naturalnie, co za tym idzie, nadarzyła się szansa na wyjazd do lepszego klubu. W takim momencie powinieneś klubowi, który cię wsparł gorąco podziękować i być wdzięcznym, że pozwala ci odejść mimo że spokojnie mógłby zamknąć drzwi na cztery spusty. Powinieneś, chyba że jesteś Denissem Rakelsem.
Jeśli ktoś kiedyś zapytałby mnie o przykład braku wdzięczności bez dwóch zdań wskazałbym na obecne zachowanie Łotysza. To co przez ostatnie robił Rakels można porównać jedynie do rozwydrzonego dzieciaka, który nie odzywa się do matki bo ta zabroniła mu wyjść na noc z domu. Zacznijmy jednak od początku. Cracovia sprowadziła go do siebie na początku 2014 roku więc warto przypomnieć co działo się z Rakelsem chwilę przed transferem do „Pasów”:
—-> Najpierw zostaje wyrzucony z młodzieżowej kadry Łotwy za spożywanie alkoholu w trakcie zgrupowania. Swoją drogą wtórował mu w tym najnowszy nabytek Piasta, Arturs Karasauks.
—-> Niedługo później postanowił wraz z Vidanovem i Papadopulosem odwiedzić swojego kolegę Costę Nhamoinesu. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że zrobił to tuż po przegranym meczu Miedziowych a Costa od dłuższego czasu nie był już piłkarzem Zagłębia i mieszkał w Pradze… Efekt? Zrzucenie do rezerw Miedziowych.
—-> „Hat-tricka” skompletował gdy po jednym z treningów z lubińskim drugim zespołem wdał się w przepychankę z kilkoma „kumatymi” kibicami Zagłębia i skończył mniej więcej tak jak Artur Szpilka niedawną walkę z Deontayem Wilderem.
Połączmy fakty w jedną całość. Gość został w całości skreślony i nawet kibice jego drużyny traktowali go jak wroga. Rękę do niego wyciągnęła Cracovia, która rundę skończyła dwa razy wyżej niż Zagłębie. Powiedzieć, że los się do niego uśmiechnął to jakby nic nie powiedzieć. Ale na tym nie koniec. Pierwsze pół roku w Pasiastej koszulce to było pasmo niepowodzeń. Bez bramki, najczęściej wchodził z ławki ale nie potrafił do siebie przekonać Stawowego. Wydawało się, że to jego ostatnie dni nie tylko w Krakowie ale w Polsce ogółem. Coś zobaczył w nim jednak Robert Podoliński i postanowił postawić na niego w budowanej przez siebie drużynie. To był strzał w 10. Już jesienią Rakels zdobył 6 bramek, niemal drugie tyle dołożył wiosną. Posady Podolińskiemu nie uratował ale zawdzięcza mu bardzo dużo. Prawdziwe jego apogeum, jak wszyscy doskonale wiedzą, nastąpiło jednak w tym sezonie. Pierwszego gola strzelił co prawda dopiero w 5 kolejce ale w kolejnych 16 meczach dołożył aż 14 trafień. Kapitalna runda. Nie dziwne, że od razu pojawiły się plotki mówiące o jego odejściu. To Legia, to Brugge, to kilka klubów z Anglii. Wszystko podkręcał sam Rakels i jego agent, Jarosław Kołakowski. Wreszcie najbardziej konkretne informacje zaczęły docierać z Reading, klubu zaplecza Premier League. Cracovia nie chciała robić problemów, mimo że spokojnie mogła się kłócić, bo na pewno Zielińskiemu i spółce nie po drodze było tracić najlepszego strzelca przed rundą rewanżową w której Pasy będą grać o naprawdę duża stawkę. Łotysz jednak chyba uznał się za pana świata i postanowił obrazić się na cały świat, bo Cracovia nie chciała puścić go na testy medyczne wtedy kiedy on chciał a dopiero po obozie przygotowawczym w Hiszpanii. Rakels zniknął, nie pojawił się na treningu i dał znak życia dopiero po paru dniach. To było za dużo dla trenera Zielińskiego, który przesunął go do rezerw.
Pytanie brzmi ile w tym jest nieodpowiedzialności i braku trzeźwego spojrzenia Rakelsa a ile nacisku ze strony menedżera. Przecież Rakels będący po obozie, w gazie prawdopodobnie miałby dużo lepszy start w nowym klubie aniżeli w sytuacji kiedy dołącza do niego z marszu. Inna sprawa czy dla jednego z lepszych piłkarzy minionej rundy w naszej lidze szczytem ambicji i zespołem dla którego warto robić taki cyrk powinien być 13-ty klub z drugiej ligi angielskiej? Teraz trochę fantazji, ale też nikt jeszcze nie zabronił używać wyobraźni. Za pół roku Rakels kończy rundy liczbą goli mocno przekraczającą „oczko”. Wydatnie pomógł Cracovii w historycznym awansie do europejskich pucharów. Czy takie dwa małe dodatkowe wpisy do CV nie przyciągnęłyby lepszych kierunków niż Reading? Sam Rakels i jego agent używają argumentu, że po takiej rundzie to grzech nie spróbować, bo nie wiadomo co będzie na wiosnę. No to skoro nie jest on pewny czy da radę pokazać podobny poziom w Ekstraklasie to dlaczego chce pchać się do niewątpliwie silniejszej ligi jaką jest Championship? Trochę to nielogiczne. Mimo tego wszystkiego, nikt przy Kałuży nie ma mu za złe że chce przejść do lepszej ligi i spróbować sił, wręcz życzą mu powodzenia. Boli jednak ludzi związanych z Cracovią sposób w jaki on się żegna z klubem. Zamiast gratulacji, uścisków dłoni i oklasków są fochy, kłótnie i przymusowe trenowanie z juniorami. A mógł Rakels wziąć przykład z innych piłkarzy, którzy w szczycie formy odchodzili z Cracovii. Żeby nie szukać daleko spójrzmy na takiego Milosa Kosanovicia. On Rakelsem w szatni Pasów się minął, bo Serb odszedł w tym samym okienku w którym skrzydłowy przybył do klubu. „Kosa” po kapitalnej jesieni sezonu 13/14 w której był jednym z lepszych strzelców zespołu grając jako stoper, w zimowym okienku odszedł do belgijskiego Mechelen. Milos jednak zachował się bardzo dobrze, przyjechał do klubu, pożegnał się ze wszystkimi, podziękował za szanse i czas spędzony w Krakowie dodatkowo zapewniając że klub zawsze będzie dla niego ważny i chciałby tu kiedyś wrócić. Widać delikatną różnicę, prawda? Zakończmy na tym, że Kosanović niedawno przeszedł do Standardu Liege gdzie właśnie jego nowym kolegą został Victor Valdes. Całkiem przyjemnie, prawda panie Rakels?