W grupie spadkowej bardzo gorąco. Szczególnie dla Górali, którzy do tego spotkania startowali z 14. pozycji, od wyniku dzisiejszego spotkania zależało wiele. Weszli zresztą w mecz wyraźnie zdając sobie sprawę i grając odważniej niż w poprzednich dwóch przegranych kolejkach.
Pierwsza połowa dość wyrównana, kilka okazji do zdobycia bramki po obu stronach, a jednak podsumowując najkrócej: Podbeskidzie grało, Śląsk strzelił. Kilka dobrze zapowiadających się akcji gospodarzy zostało zepsutych brakiem pomysłu na wykończenie. Już w pierwszych minutach źle w ostatnim momencie zagrał Tarnowski, niedługo potem niecelnie strzelał Możdżeń. Do tego należy dopisać kilka ciekawie zapowiadających się kontrataków, skutecznie przerywanych przez wrocławską defensywę. Po drugiej stronie najlepiej spisywał się Morioka, jednak czujnie jak zawsze na posterunku stał Emiljus Zubas. Nie poradził sobie jednak bielski golkiper w 30. minucie gdy po wrzucie z autu najpierw to właśnie Japończyk strzelał na bramkę, a zaraz potem dobijał Mervo. Po jego strzale Zubas musiał już wyciągać futbolówkę z siatki. Tym sposobem duet, który przed meczem trener Podoliński wymieniał jako szczególnie groźny, okazał się faktycznie nie do zatrzymania. Do końca pierwszej połowy żadna ze stron nie zdziałała nic więcej. W Podbeskidziu strzelał między innymi Stefanik, w Śląsku Hateley, ale obaj bramkarze zrobili co do nich należy.
W drugą połowę goście weszli pewni siebie i bardzo szybko, bo już w 49. minucie udowodnili, że wiedzą po co do Bielska przyjechali. Morioka tym razem dopiął swego i pięknym uderzeniem przy słupku posłał piłkę do siatki. Podwyższenie prowadzenia było tylko jeszcze mocniejszym podmuchem w żagle drużyny Rumaka. Gospodarzy kilkukrotnie ratował Zubas, a kilka prób Śląska okazało się po prostu niecelnych lub zbyt słabych, co nie zmienia faktu, że pod bielską bramką raz po raz robiło się gorąco. Strzelał m.in. Mervo, swoją szansę w 64. minucie miał też powstrzymany w ostatniej chwili przez Sokołowskiego Pich. Z Górali zeszło powietrze i zostali całkowicie zdominowani.
Wiara w drużynę Podolińskiego powróciła w 67. minucie gry gdy sędzia podyktował jedenastkę dla gospodarzy po faulu Pawelca na Tarnowskim. Szansę pewnie wykorzystał Adam Mójta. Czasu na ratowanie chociażby jednego punktu dla Górali było jeszcze sporo, a okazja pojawiła się już w 75. minucie gdy po dośrodkowaniu Mójty z rzutu rożnego do piłki wyskoczył Baranowski. Strzelił jednak nad poprzeczką, a w kolejnych minutach większego zagrożenia pod bramką Abramowicza nie udało się stworzyć. Śląsk również nie wykorzystywał swoich okazji ani z kontr ani ze stałych fragmentów. W 88. minucie po indywidualnej nieudanej akcji Picha do piłki doszedł Gosztonyi, ale strzelił niecelnie. W samej końcówce bielszczanie próbowali jeszcze rozpaczliwie ratować remis, ale nic im z tego nie wyszło. Przegrali bardzo, bardzo ważny mecz przed własną publicznością. Nie zdobyli jeszcze punktu w rundzie dodatkowej i widmo spadku bardzo głęboko już teraz zagląda im w oczy.