wilk

„Kurde, kiedy my ostatnio graliśmy z GieKSą?” – Tychy wracają do I ligi!

Nie będę tutaj nikogo oszukiwał – nie było tak, że od 2 miesięcy skreślałem dni w kalendarzu, czekając na dzień, w którym GKS Tychy zagra ze Stalą Mielec. Co prawda moja chęć odwiedzenia tyskiego stadionu była spora od momentu jego otwarcia, ale jakoś zawsze w weekend domowego meczu GKS-u wypadało mi coś ważniejszego. Na szczęście niższe ligi grają dłużej niż Ekstraklasa i wreszcie udało się obrać kierunek Tychy.

To co mnie najmocniej zaskoczyło, to fakt, że znaki prowadzące na stadion są w mieście tak widoczne jak sześciopak na brzuchu Rafała Murawskiego. To dziwne, bo taki obiekt powinien być czymś mocno reprezentatywnym. To by było jednak na tyle, jeśli chodzi o minusy. W Tychach byłem jakoś 2 godziny przed pierwszym gwizdkiem i widać było, że dzisiaj będzie się tu działo coś ważnego. Nie były to kilkutysięczne tłumy, ale co chwilę można było ujrzeć mniejsze bądź większe grupki odziane w trójkolorowe barwy. Sam klub mocno promował mecz w mediach społecznościowych, kibice oczywiście też przeprowadzali swoją mobilizację.

mlyn

gapie                                     – Takie święto, że aż ludzie wychodzą do okien!

Sam stadion to prawdziwa perełka. Śliczny, nieodbiegający barwami i stylem od klimatu miasta. Dopracowany w wielu szczegółach, od koloru krzesełek przez flagi powiewające na placu przed nim. Z zewnątrz sprawia wrażenie, że ma wiele większą pojemność niż rzeczywiste 15 tysięcy miejsc.

Frekwencja także godna pogratulowania. Na meczu o awans na drugi poziom rozgrywkowy zjawiło się ponad 10 tysięcy widzów, a wynik mógł być jeszcze lepszy, gdyby nie zamknięte sektory gości i buforowe. W Tychach zjawili się również kibice Stali mimo nałożonego zakazu wyjazdowego. Wspierali głośno swoich ulubieńców, a po meczu mocno im dziękowali za świetny sezon. Gratulowała im zresztą także tyska publika, chociaż na to pewnie miał spory wpływ końcowy wynik.

stal

Kibicowsko ten mecz oceniam spokojnie na czołówkę Ekstraklasy. Atmosfera była kapitalna, chęć awansu wylewała się daleko poza obiekt. Niejednokrotnie cały stadion podrywał się do dopingu, największą moc dawała przyśpiewka „W mieście, gdzie najlepsze piwo jest”. Pełniutki młyn gospodarzy doping przerwał tylko na krótką chwilę w pierwszej połowie, gdy przytomność stracił jeden z kibiców. Szybka akcja ratowników sprawiła, że skończyło się tylko na strachu. Oczywiście nie mogło zabraknąć specjalnej oprawy i pokazu świecidełek.

oprawa

Przez większość meczu GKS bił głową w ścianę. Stal grała spokojnie, bo wynik tego meczu dla nich był ważny jak zeszłoroczny śnieg, bo nieważne, co by się stało, i tak wiedzieli, że skończą sezon na pierwszym miejscu. Nie znaczy to jednak, że goście z Mielca odpuszczali, bo do ostatniej minuty zachowywali się w pełni profesjonalnie, za co brawa. Tyszanie największe zagrożenie sprawiali po strzałach z dystansu. W drugiej połowie raz po raz kotłowało się pod bramką ekipy z Mielca. Z każdą minutą coraz bardziej niecierpliwił się Kamil Kiereś i przede wszystkim tyska publika. Dodatkowych nerwów dodawały wieści z Zambrowa, gdzie rywalizująca z GKS-em o awans Wisła Puławy pewnie kroczyła po zwycięstwo. Wreszcie w 76 minucie na dosyć szaloną próbę zdecydował się rezerwowy, Stepan Hirskyj. Ukrainiec kapitalną bombą z 30 metrów wprawił stadion w euforię.

GKS na drugoligowej banicji spędził tylko rok, ale wystarczyło popatrzeć, jak wszyscy oczekują końcowego gwizdka, jak wiele dla nich znaczy ten awans. W pewnym momencie wydawało się, że kibice szykują się na typowo angielskie „pitch invasion”, ale po długich prośbach spikera zostali na swoich miejscach. Mieliśmy też obrazki mocno znane ostatnio na polskich boiskach, mianowicie piłkarzy rozdających swoje koszulki kibicom. W przeciwieństwie jednak do innych tego typu akcji, tutaj wszyscy robili to oczywiście z wielką przyjemnością. W pewnym momencie z głośników poleciało „we are the champions”, co stadion bardzo żywiołowo podchwycił. GKS-owi do mistrzostwa co prawda jeszcze daleko, ale nikogo to w tamtym momencie nie obchodziło, bo liczył się tylko powrót z peryferii polskiej piłki.gks

Słówkiem muszę też wspomnieć o Kamilu Kieresiu. Bardzo brzydko został potraktowany w Bełchatowie, gdzie nie dano mu szansy na uratowanie przed spadkiem drużyny. W Tychach na początku też było ciężko, ale cel został osiągnięty. Swoją drogą, po meczu chyba za szybko „nie siadł na dupie”. Wymija się on w ligowej hierarchii z Bełchatowem, ale nie sądzę, by miał z tego powodu jakąś dużą satysfakcję, bo chyba jest dla niego zbyt ważnym klubem, by cieszył się z jego upadku.

kieres

GKS wraca. Na razie tylko do I ligi, ale wszyscy w Tychach liczą, że na tym rozwój klubu się nie skończy. Na pewno I liga nie jest szczytem możliwości. Zbyt dobre perspektywy ma ten klub, by ambicje nie sięgały wyżej. Kibice na razie cieszą się na nadchodzący sezon. „Górnik, GieKSa, wreszcie ciekawe mecze! Kurde, kiedy my ostatnio graliśmy z GieKSą?” – takie zdanie usłyszałem, idąc wraz z grupą kibiców. Cieszą się na pewno również komentatorzy Polsatu Sport, bo co prawda odpadł im obiekt w Gdyni, ale zyskują równie dobry stadion w Tychach

Na koniec jeszcze jeden obrazek. Być może proroczy, na razie wykonany został pierwszy krok, by stał się on prawdą!

 

13390941_1029402220430007_1257677346_n