W przedmeczowej zapowiedzi nawoływaliśmy, żeby Legia znów „męczyła bułę”, jeśli ma to przynieść korzystny wynik i wprowadzić nas do upragnionej Ligi Mistrzów. Sprawdziły się obie rzeczy – po raz kolejny mogły boleć oczy od gry, ale mimo tego jest awans. Choć Legia była o krok od porażki (jednak i tak premiującej awansem) i kończyła w dziesiątkę.
Jaka jest ta Legia Besnika Hasiego, wszyscy wiemy. Pomysłu zero, gra tragiczna, multum indywidualnych błędów. No ale tego, że pomimo 0:2 w pierwszym meczu, Dundalk będzie w stanie realnie zagrozić Legii? No tego już się nie spodziewaliśmy. A jednak – 19 minuta, bomba Bensona i mistrz Irlandii prowadził 1:0. Poza groźnym strzałem Hlouska była to jedyna ciekawa sytuacja w pierwszych 45 minutach gry. Wprawdzie po stracie bramki Legia zaczęła się więcej utrzymywać przy piłce, chciała zdominować rywala, jednak nie wychodziło z tego nic a nic. Mistrzowie Polski grali tak, jak grają przez cały sezon, czyli – delikatnie mówiąc – przeciętnie. Podobnie grali rywale, ale po pierwsze – nie oni występowali w roli faworyta, a po drugie – swoją jedną sytuację wykorzystali i to oni schodzili na przerwę z jednobramkowym prowadzeniem, które jednak i tak niczego im nie dawało.
Na ciekawszą sytuację w drugiej części gry czekaliśmy prawie 20 minut. Bliscy strzelenia gola byli… Irlandczycy. Znowu Benson, tym razem niecelnie. Jeszcze bardziej nerwowo zaczęło się robić po kilku minutach, gdy drugą żółtą kartkę otrzymał Hlousek. Czerwona kartka paradoksalnie dodała skrzydeł legionistom – zaczęli grać żwawiej. Irlandczykom pozostało czekać tylko na kontry. W 90 minucie gola na remis strzelił Michał Kucharczyk, otwierając już na oścież bramy raju. Ligo Mistrzów, nadchodzimy!