Sensacji nie było. Legia Warszawa dość gładko przegrała w Lizbonie ze Sportingiem 2-0, ale zaprezentowała się dużo korzystniej niż w meczu z Borussią.
Pierwsza połowa zaczęło się od zaskakującej przewagi Legii. Przez pierwsze 15 minut drużyna dobrze broniła, potrafiła przetrzymać piłkę a nawet zagrozić bramce gospodarzy. Niestety po pierwszym kwadransie Sporting wrzucił drugi bieg i ruszył do ataku. Przez dłuższy czas Legii na boisku nie było, piłkarze w czerwonych koszulkach jedynie biegali za świetnie rozgrywaną przez lizbończyków piłką. Już w 27 minucie przewaga gospodarzy znalazła finał w pierwszym golu. Dośrodkowanie z rzutu różnego zostaje przypadkowo przedłużone przez Radovicia i piłka na długim słupku trafia pod nogi Bryana Ruiza. Reprezentant Kostaryki nie miał problemów z umieszczeniem piłki w siatce i mieliśmy 1-0. Otworzenie wyniku nie zadowoliło Sportingu, który cały czas nacierał. Legia nie była w stanie dłużej utrzymać się przy piłce a w stratach „brylowali” Guilherme i Radovic. Gospodarze dopięli swego w niecałe 10 minut później – stratę znów zaliczył Rado, po szybkiej wymianie piłek i świetnym dograniu Adriena Silvy bramkę zdobywa Bas Dost. Po zdobyciu dwóch bramek Sporting lekko się cofnął i skupił na pilnowaniu wyniku. Do przerwy 2-0
Druga połowa zaczęła się nieoczekiwanie bo od zmiany niezłego Langila na Aleksandrowa. Było to o tyle zaskakujące, że Francuz na prawdę nie wydawał się najgorszy na boisku. Gospodarze w drugiej części wyraźnie odpuścili i pozwolili Legii przejąć inicjatywę. Legia miała kilka szans; np. dobry rzut wolny w wykonaniu Guilherme czy przede wszystkim wyśmienita okazja Radovica z 71 minuty. Wtedy to po bardzo dobrym rozegraniu spudłował mając piłkę na tacy na 16 metrze od bramki. Obrona Sportingu nie popełniła już więcej błędów, ale formacja ofensywna także już nie stworzyła większego zagrożenia. Gospodarze utrzymali dwubramkowe prowadzenie z pierwszej części spotkania i zasłużenie zainkasowali komplet punktów.
Jak grała Legia? Dużo lepiej niż w pierwszym meczu, ale warto jednak pamiętać, że gospodarze na 100% grali jedynie przez 30 minut i wystarczyło im to na strzelenie 2 bramek. Niemniej kilku piłkarzy zaczęło przejawiać sygnały powrotu do niezłej formy. Dobrze grał Hlousek, Jodłowiec i o dziwo dobrą zmianę dał Ofoe. Może jednak z grubaska z Belgii w Warszawie będą mieć pociechę. Jeszcze większym zaskoczeniem może być dobry mecz Rzeźniczaka, miejmy nadzieję, że to zapowiedź końca jego tragiczniej formy z ostatnich dni. Oby również mecz w Lizbonie był zapowiedzią, że Legia w Lidze Mistrzów da nam jeszcze trochę zazdrości. Na razie nie sprawiła wstydu.
Foto: PAP/BARTŁOMIEJ ZBOROWSKI