O tym, że poznański Lech „nie popisał się” w finale Pucharu Polski z niżej notowanym przeciwnikiem, wie już prawdopodobnie cała Polska. Ale czy to spotkanie można nazywać jednorazową wpadką? Z uwagi na „dokonania” poznaniaków z lat poprzednich, wypadałoby raczej powiedzieć, że Lech nadzwyczajnie często przegrywa mecze, do których przystępuje w roli faworyta.
Blamaż w Stalowej Woli
Bartosz Bosacki, Grzegorz Wojtkowiak, Sławomir Peszko, Semir Stilić, Hernan Rengifo i wreszcie… Robert Lewandowski. To tylko niektórzy z podopiecznych Jacka Zielińskiego, biorących udział w spotkaniu z JESZCZE pierwszoligową „Stalówką”. Okazało się, że poznańskie gwiazdy na Podkarpaciu zgasły tak szybko, że nawet nie zdążyły nikogo oślepić swoim blaskiem. Faworyzowany „Kolejorz” przez 120 minut gry nie był w stanie zdobyć ani jednej bramki, kończąc dogrywkę w dziewiątkę, po czerwonych kartkach dla Seweryna Gancarczyka i Sławka Peszki. O ile rzuty karne były w tym starciu dużym zaskoczeniem, o tyle awans zawodników ze Stalowej Woli po triumfie w tym konkursie wynikiem 4:1 powinno się rozpatrywać w kategorii „spraw niezwykłych”. I takim sposobem w 1/16 finału Remes Pucharu Polski „Stalówka” okazała się dla przyszłego Mistrza Polski zaporą nie do przejścia.
Zdominowani przez Olimpię
Na tym samym etapie rozgrywek, w sezonie 2012/2013 poznaniacy nie zdołali nawet dociągnąć do konkursu „jedenastek”. Całe spotkanie wyglądało tak, jakby jedynym sposobem na awans Lechitów miało być oddanie swego losu w ręce loterii. Grająca ligę niżej Olimpia Grudziądz przerosła drużynę Mariusza Rumaka w każdym boiskowym aspekcie, pokonując faworyta po dogrywce wynikiem 1:2. Lech po raz kolejny odpadł w 1/16 finału, dzieląc losy takich kozaków jak: Fogo Luboń, Sokół Ostróda czy Pelikan Łowicz. Ci ostatni w zasadzie nie musieli dołączyć do grona pokonanych, ale w spotkaniu z Ruchem Chorzów dwukrotnie nie wykorzystali rzutu karnego i ostatecznie ulegli „Niebieskim” 0:1.
Chcieć, lecz Miedź
Rok później, w 1/8 finału Pucharu Polski Lech Poznań zmierzył się z Miedzią Legnica. Jak się później okazało – trener Rumak i tego rywala nie będzie wspominał z uśmiechem na ustach. Na Dolny Śląsk „Kolejorz” przybył odziany w najlepszy garnitur, a wrócił w potarganych dresach. Jeżeli miałbym za zadanie opisać utratę piłkarskiej tożsamości i poparcie jej konkretnym przykładem, z pewnością jako symbolu użyłbym zawodników Lecha z tego meczu. Tamta porażka 2:0 z pierwszoligowym średniakiem po prostu zakrawa na śmieszność.
Przeklęci Błękitni
Ta historia – z uwagi na to, że przed finałem z Arką najbardziej aktualna – ciągnie się za Lechem jak smród po gaciach. 2 lata temu, w pierwszym meczu półfinałowym Pucharu Polski „Kolejorz” dostał porządne bęcki w Stargardzie Szczecińskim. O tym, jak bardzo nieistotny jest to punkt na piłkarskiej mapie Polski wszyscy wiemy, jednak po tym meczu stał się on jednocześnie ważnym miejscem w historii poznańskiego klubu. Właśnie tam Lech przegrał wynikiem 3:1, tracąc dwie bramki po strzałach człowieka, pracującego na co dzień jako… strażak! Pożar spowodowany przez Tomasza Pustelnika i spółkę udało się jednak poznaniakom ugasić w rewanżu, kiedy po dogrywce pokonali Błękitnych 5:1.
I choć stawka spotkania z Arką Gdynia była znacznie większa niż w wyżej wymienionych przypadkach, aktualni zdobywcy Pucharu Polski są zdecydowanie najlepszą ze wszystkich drużyn, które w ostatnich latach upokorzyły Lecha. Apel do kibiców z Poznania: spójrzcie w przeszłość i pomyślcie, że naprawdę mogło być gorzej. Przynajmniej w tym roku trofeum trafiło w ręce waszych przyjaciół…
Autor: Mateusz Gajdas