Pamiętacie jedną z konferencji Michała Probierza w trakcie której wypędzał z Cracovii złe demony? Trochę trzeba było na to czekać, ale czary zaczynają się spełniać. Tak jak przed tygodniem szczęście trochę się do Pasów uśmiechnęło, ale co najważniejsze – potrafili oni mu pomóc.
Zagłębie z Pogonią spokojnie mogłyby sobie paść w ramiona, bo przebieg ich meczów z Cracovią wyglądał bliźniaczo – początkowa dominacja i dosyć mocne zepchnięcie pasiastego rywala, po czym cały plan zmiata czerwona kartka złapana w bardzo nierozsądny sposób – wtedy Rudola, dzisiaj Hładuna. Zagłębie może pluć sobie w brodę nawet bardziej, bo swoją bramkę zdobyło gdy gra toczyła się jeszcze w równych składach i do momentu faulu na Cabrerze Miedziowi mieli ten mecz totalnie pod kontrolą. Po tym jednak wszystko się posypało, bo Cracovię w końcówce tego roku wyróżnia jedno – jak już poczuje krew to nie daje ofierze uciec.
Ciężko powiedzieć żeby to był wielki mecz Cracovii – zresztą tak samo można było opisać starcie z, tutaj wielkie zaskoczenie, Pogonią. Chociaż trzeba przyznać, że o ile wtedy w drugiej połowie momentami bardzo przyjemnie patrzyło się na zawodników Probierza, tak dzisiaj do 70. minuty zęby po prostu bolały. Pestka czy Helik wybili nieco z rąk argumenty ludziom, którzy krytykowali trenera Pasów, że ich kosztem stawia on na takich zawodników jak Siplak czy Dytiatjew. To ogółem nie był dobry wieczór dla młodych piłkarzy, bo bolesną wędkę jeszcze w pierwszej połowie zaliczył Sebastian Stróżik.
Dlaczego więc skoro było tak źle, to skończyło się tak dobrze? Nie można wszystkiego sprowadzać do szczęścia, bo czy to wina Cracovii, że Zagłębie popełniło błąd i samo wybiło sobie argumenty z ręki? W grze Pasów w ostatnim miesiącu najbardziej podoba się jedna rzecz – ambicja. Ciężko znaleźć w nastawieniu piłkarzy jakieś kunktatorstwo, podobnie było dzisiaj. Po golu na 1-1 wiele zespołów ligi zaczęłoby grać asekuracyjnie mając z tyłu głowy „punkt na wyjeździe, jest nieźle, nie ma co ryzykować”. Pasy ruszyły po komplet punktów i dostały za to nagrodę.
Takiej serii zwycięstw przy Kałuży nie widzieli od czasu najlepszego momentu pracy Jacka Zielińskiego. Końcówka roku była małym majstersztykiem Probierza i ustawia jego zespół w świetnej sytuacji do ataku na pierwszą ósemkę wiosną z ledwie dwupunktową stratą do rywala z drugiej strony błoń. W Zagłębiu mimo tej porażki powinni na wigilię udawać się z delikatnymi uśmiechami na twarzach. Z dwóch powodów – po pierwsze drużyna zaczyna wreszcie grać z jakimś pomysłem, po drugie nie muszą już szukać trenera, bo Ben van Dael zdaje się wiedzieć co robi.