Jedyna, najwspanialsza, najukochańsza. Wróciła. Co prawda poziom meczu był, jaki był. Co prawda liczba celnych strzałów w pierwszej połowie wynosiła „2”. Co prawda Forbes odwalił dośrodkowanie życie, które będzie pokazywane w Watts. No ale wróciła.
Rajd lewą stroną Forbesa. Napastnik Rakowa wyprzedza obrońcę, schodzi do środka. Bramkarz Śląska wykonuje dziwny ruch do przodu, piłkarz gości może w tym momencie uderzyć na krótki słupek i częstochowianie wyjdą na prowadzenie. Nie, zaczyna się kiwać z ostrym cieniem mgły. Jedna kiwka, druga, trzecia. Kiedy opcje zaczynają się powoli kończyć – wrzutka. Poza pole karne – w obszar, w którym nie było absolutnie żadnego piłkarza. Tęskniliśmy.
Mecz można było oglądać z podstawionym dopingiem, choć nazwanie tego dopingiem to gruba przesada. Delikatne, monotonne pomruki i delikatne ożywienie, gdy ktoś oddał groźny strzał. Zamysł niegłupi, wykonanie mocno średnie.
Plus mizernej pierwszej połowy? Na pewno ekwilibrystyczna parada Szumskiego, która idealnie nadaje się do wszelakich powtórek i kompilacji. No i… no niewiele. Sytuacji było jak na lekarstwo. Jarosław Jach grał koszmarne zawody, raz za razem dawał się ogrywać.
Końcówka zdecydowanie osłodziła to spotkanie. Najpierw dobre dośrodkowanie Bartla, główka Brown Forbesa i mamy 0:1. Wynik, który mógł i powinien się utrzymać, gdyby nie odcięło prądu Petraskowi. 90.minuta, niegroźna sytuacja w polu karnym Rakowa – piłka już wychodzi za linię końcową, Petrasek skutecznie ją asekuruje, naciskający napastnik nie ma za wiele szans na doskoczenie do piłki. No i w tym momencie nie wiedzieć czemu Petrasek zdziela go łokciem w twarz. Arbiter po pierwszej po przerwie interwencji Varu zmienia swoją decyzję i wskazuje na wapno. Do piłki podchodzi Chrapek i mamy 1:1.
Poziom był, jaki był, ale w końcu piłka wróciła. Tylko to się liczy. Po takiej przerwie i Śląsk – Raków smakuje jak chateau z borowikami.