Miała być piękna, polska jesień w Europie w wykonaniu Legii, a wyszło jak zawsze. Legia Warszawa została pokonana na własnym stadionie przez Karabach Agdam 0:3 i pożegnała się z europejskimi pucharami w słabym stylu.
Po raz kolejny w stolicy stało się to, co można było przewidzieć wcześniej. Słaba gra Legii w el. LM, LE oraz na krajowym podwórku nie napawała optymizmem. Drużyna źle została przygotowana do rozgrywek i widać to od początku sezonu. Desperacka zmiana szkoleniowca, też niewiele zmieniła, bo braków w przygotowaniach nie można nadrobić w tydzień.
Azerowie to drużyna z doświadczeniem w europejskich pucharach. Przed meczem z mistrzem Polski regularnie grali w fazach grupowych Ligi Europejskiej i Champions League, nieprzerwanie od 6 lat. Początek spotkania pokazał, że goście przyjechali po siódmy z rzędu awans. Mecz rozpoczęli bez respektu dla rywali. Gra była prowadzona pod dyktando Karabachu, a Legia momentami wyglądała jak dziecko zagubione we mgle. Artur Boruc od początku spotkania miał mnóstwo pracy i tylko dzięki jego interwencjom Legia schodziła do szatni przy bezbramkowym remisie. Mistrz Polski mógł objąć prowadzenie w pierwszej połowie, lecz strzał Valencii został obroniony.
Druga połowa rozpoczęła się od mocnego uderzenia gości. Zaledwie pięć minut po wznowieniu gry Andrade zdobył pierwszą bramkę w tym spotkaniu. Później poszło już gładko i Legia straciła kolejne bramki. W tym meczu ciężko wyróżnić za coś mistrza Polski. Widać było ogromną różnice klas między rywalami.
Co ta porażka oznacza dla Legii? Dziurę w budżecie i zapewne kolejną wyprzedaż. Gdy planuje się budżet na przyszły sezon, to wpisywanie do niego kwot za grę w fazie grupowej europejskich pucharów jest zdrowe dla klubu i odpowiedzialne, gdy widzimy, że drużyna ma problem z kwalifikacją do rozgrywek od kilku lat? Marzenia są fajne, lecz od kilku sezonów kończy się to tym, iż na siłę trzeba sprzedawać najlepszych piłkarzy, aby nie zbankrutować. W ten sposób ciężko będzie zbudować klub europejskiego formatu o czym śni prezes Mioduski