Wcześniej w zapowiedzi można było przeczytać o przewidywanym dobrym meczu. Niestety, tu potrzebne są przeprosiny za to co doszło do naszych oczu piątkowego wieczora. No nie, no po prostu no nie.
A wiec po kolei. Wynik? 0:0 Strzały celne? 2 Faktyczne zagrożenia? 0,5 Dlaczego tak? Otóż jedyny strzał celny Śląska to był farfocel z główki Praszelika z około 12 metra. Trafienie zmierzające do bramki oddane przez Zagłębie to uderzenie Starzyńskiego w środek bramki z 20 metrów. By zrozumieć więcej, zajrzyjmy w statystyki.
Posiadanie piłki 44%:56%
Sytuacje bramkowe 15;8
Strzały celne 1:1
No więc jak wyglądał mecz? Okazje by go obejrzeć miałem w Krakowie. Trzeba zauważyć, że piękna pogoda (ponad 20 stopni) przyciągnęła młodych ludzi nad Wisłę. Życie tętniło jak podczas letnich plenerów i każdy miał uśmiech. On nie schodził z twarzy, bo nikomu z nich nie przyszło do głowy włączenie trwającego spotkania. Warto docenić piękny zachód słońca. Jest to o tyle ciekawe, że choć rano padał deszcz, to pogoda widząc co się dzieje we Wrocławiu, postanowiła uratować w choć małym stopniu psychikę i wzrok kibiców oglądających ten mecz.
Ogólnie co można zrobić przez ponad 105 minut (czas regulaminowy + przerwa + doliczony czas)? Obejrzeć pierwszą część „Tytanika”, „Potopu”. Przejechać z najdalszego krańca Krakowa na wschodzie do najbardziej wysuniętego miejsca na zachodzie na rowerze. Trzy razy przejechać się warszawskim metrem. Ugotować ponad 36 jajek osobno, jedno po drugim. Przebiec około 15 kilometrów. Obejrzeć trzy ostatnie konferencje ministra zdrowia. Można też po prostu pójść spać, co pewnie zrobiła większość widzów.
Dlatego módlmy się jak wierzymy, prośmy jeśli pragniemy, miejmy nadzieje jeśli chcemy, aby już nigdy podobnych spotkań nie przyszło nam oglądać. Warto dodać, że w drugiej połowie przeważali goście i sytuację sam na sam zmarnował Drazić, który nie trafił w piłkę. Jeśli ktoś tego spotkania nie oglądał to z pewnością nic nie stracił.