Maciej Bartoszek w Płocku buduje coraz mocniejszą twierdzę. O ile w tym sezonie jego zespół przegrał wszystkie mecze wyjazdowe, to w meczach domowych jest wciąż niepokonany. Płocczanie swoją klasę u siebie potwierdzili również dzisiaj, gładko pokonując Jagiellonię.
W pierwszej połowie defensorom Jagi we znaki dawał się Rafał Wolski. Wszystko jednak zatrzymała kontuzja odniesiona przez byłego reprezentanta Polski w 33. minucie. W jego miejsce wszedł Dominik Furman. Powracający po zawieszeniu pomocnik nie był tak efektowny jak Wolski, jednak dawał się we znaki przeciwnikowi w podobnym stopniu. Mimo praktycznie nieprzerwanej dominacji „Nafciarzy”, na bramkę musieli czekać aż do 71. minuty. Wówczas po wrzutce Kolara z bramki cieszył się Damian Warchoł. Białostoczanie mentalnie poddali się po tej bramce, co Wisła chętnie wykorzystała. Już po chwili od wznowienia powinno być 2:0, ale Steinbors nie dał się przelobować Sekulskiemu. Napastnika więc wyręczył obrońca. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Furmana Damian Michalski podwyższył na 2:0. Koniec emocji? Jagiellonia przez chwilę wlała iskierkę nadziei po strzale w poprzeczce Nasticia. Bardzo szybko ją zgasił były Jagiellończyk Łukasz Sekulski, który ustalił wynik na 3:0.
Warto pochwalić atak Wisły Płock, która śmigał aż miło. Skoro najsłabszym punktem w tej formacji był Mateusz Szwoch, który został zmieniony przez Marko Kolara cieszącego się dzisiaj z dwóch asyst, to Maciej Bartoszek ma prawo mieć ból głowy w wyborze ofensywnego zestawienia na następne starcie ligowe ze Śląskiem Wrocław.
Nad Jagiellonią można spuścić zasłonę milczenia. Z drugiej strony ciężko obojętnie patrzeć na marnowanie niemałego potencjału drzemiącego w klubie z Podlasia. Porażkę 0:3 z Wisłą Płock nie można usprawiedliwiać brakiem Imaza. Dosyć brawurową decyzją było wystawienie Bartosza Kwietnia kosztem Michała Pazdana. 27-latek zagrał słabo już z Cracovią, a w Płocku wręcz katastrofalnie. Przy decydującej bramce wyłożył piłkę w taki sposób, że można żałować braku możliwości zapisania tego w kategorii asysty II stopnia do drużyny przeciwnika. Równie dziwną decyzją wydaje się posłanie nieopierzonego młodzieńca Toporkiewicza na pozycję numer 8, kiedy na co dzień gra jako środkowy napastnik. Tomas Prikryl na lewym wahadle przy tych decyzjach wydaje się być całkiem normalną roszadą. Seria pięciu spotkań bez zwycięstwa jak na standardy naszej ligi nie jest częstą sprawą. Zwłaszcza jeśli to dotyczy drużyny, która nie powinna bić się o utrzymanie. Po pierwszych trzech udanych spotkaniach Ireneusz Mamrot wygenerował kredyt zaufania. Jednak błyskawicznie zmarnował to, co wypracował. Jeszcze większym wstydem dla zespołu z Białegostoku są zespoły, które „wygenerowały” tą niechlubną serię. Górnik Zabrze, Cracovia, Warta Poznań, Stal Mielec, Wisła Płock. Żaden z tych zespołów na papierze nie jest lepszy od Jagiellonii. Określić to jako zmarnowana szansa, to tak jakby nie powiedzieć nic. Czy należy dawać jakiekolwiek szanse ekipie Mamrota w starciu z Lechem Poznań? Paradoksalnie tak. Odpowiednio ustawiony zespół może z drużyną lepszą na papierze spisać się znacznie lepiej niż z ligową szarzyzną. Podczas pierwszej kadencji Mamrota, było to wręcz nagminne. Przed tym starciem „Duma Podlasia” zdąży jeszcze podjąć na własnym obiekcie Lechię Gdańsk w ramach 1/32 finału Pucharu Polski. Jest to pojedynek niezwykle ważny dla trenera, zarówno w kwestii ambicjonalnej (rewanż za finał z 2019), jak i sportowej (wypada coś w końcu wygrać). Od tego meczu, może zależeć więcej, niż może komuś się wydawać.