Najpierw znajdujący się w świetnej formie w ostatnich tygodniach Chorwat Milić odnalazł się w polu karnym, blisko słupka. Wykorzystał fakt, że obrońcy Zagłębia go pominęli i skierował po wrzutce piłkę do bramki.
Nieco później do akcji przystąpił Portugalczyk Amaral, który miał sporo prywatnych powodów, by dopiec trenerowi Żurawiowi. Gdy ten prowadził Kolejorza, nie wystawiał go i zawodnik nawet wyjechał na wypożyczenie do Pacos de Ferreira w Portugalii. Za czasów Macieja Skorży błyszczy, strzela gole i jest kandydatem nawet do MVP ligi.
Amaral chciał pokazać szkoleniowcowi Zagłębia, że ten podjął wobec niego złe decyzje i udało mu się. Tak długo kopał piłkę w polu karnym rywali, że ta w końcu po rykoszecie wpadła do siatki. Lech prowadził 2:0 i dominował całkowicie. W samych strzałach prowadził 15:2, a przecież sam Ba Loua dwukrotnie obijał poprzeczkę, więc szans bramkowych dla poznaniaków było sporo.
Niewiele zatem wskazywało na to, że lubiński zespół jest w stanie nie tylko nie przegrać, ale wręcz uniknąć dotkliwej klęski. A jednak lubinianie wyszli na boisko z ugruntowanym zamiarem odwrócenia losów meczu i szybko zdobyli golu. Bramkarz Bednarek nie zdołał zatrzymać piłki skierowanej do bramki przez Kruka, w zasadzie w ogóle nie zareagował i Miedziowi złapali kontakt z Kolejorzem.
Odpowiedź lidera była jednak potężna. Piękna akcja Kamińskiego znamionowała jednego z najlepszych polskich piłkarzy młodego pokolenia. Wydawało się, że dzięki golowi na 3:1 lechici odzyskali bardzo szybko kontrolę nad meczem.
Zagłębie naciskało jednak dalej. Chorwacki piłkarz Simić wykorzystał okazję po rzucie rożnym dla gospodarzy i mieliśmy już tylko 2-3, z pięcioma ciekawymi golami w emocjonującym spotkaniu. Co więcej, lubinianie zyskiwali przewagę i teraz to Lech miał duży problem, aby ich powstrzymać. I to mimo wejścia na boisko takich asów Lecha jak Tiba, który grał bardzo słabo.