Fani Ekstraklasy zdążyli przyzwyczaić się, że padają w niej niespodziewane wyniki, a każdy może wygrać z każdym. W ten weekend padło kilka rozstrzygnięć z tej właśnie kategorii, gdzie niekoniecznie faworyt był górą. Zapraszam na podsumowanie trzeciej kolejki sezonu w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Sędzia „sprawiedliwie” krzywdzący obie strony
Kolejka oznaczona numerem 4 rozpoczęła się w Mielcu, gdzie przyjechała Cracovia, mierząca w przedłużenie perfekcyjnego startu sezonu. Przed samym meczem zainteresowała mnie ciekawostka podana przez portal Ekstrastats, związana z sędzią tego spotkania. Jarosław Przybył jest najbardziej nieszczęśliwym arbitrem dla Cracovii, gdzie punktują oni z wynikiem 1,04 punkta na mecz, gdy on rozstrzyga jej mecze. Po drugiej stronie znajduje się Stal, gdzie Przybył prowadził 5 meczów z ich udziałem, a zdobywali w nich 2,6 punkta na mecz. Olbrzymia rozbieżność, którą traktowałem jako ciekawostkę. Mecz zakończył się zwycięstwem Stali, ale czy to wina sędziego? Z perspektywy całości skrzywdził w równym stopniu obie drużyny. Zaraz na początku powinien odgwizdać karnego dla Stali, a pierwsza bramka dla gospodarzy nie powinna być uznana. Było też kilka innych pomyłek w obie strony. Cracovia na mecz nie dojechała, nie był to zespół z początku sezonu. A może trzeba bardziej skupić się na pochwałach dla podopiecznych Adama Majewskiego? Patrząc na potencjał drużyny, kadrę – trener naprawdę wyciska wyniki jak cytrynę. Skupienie na stałych fragmentach gry kolejny sezon przynosi skutek. Pomijając ich skuteczność w tym elemencie gry, to praktycznie za każdym razem było gorąco przy wrzutkach z piłki stojącej, czy wyrzutach z autów. Czyżby było jakieś fatum po zwycięstwie nad Legią? 2 lata temu Górnik Zabrze na rozpoczęcie sezonu zanotował 4 zwycięstwa, w tym ostatnie 3:1 w Warszawie po efektownym meczu, a potem wpadło w dołek. Teraz Cracovia po wygranej z nimi przegrywa mecz. Przekonamy się już w przyszły weekend, kiedy zagrają z dołującym Piastem.
Momenty były, czyli projekt Runjaica powoli się rozkręca
W ostatnich latach mecze Legii z Piastem były często określane jako hitowe, a ekipa ze stolicy nie miała w niej dobrej passy. Przełamała jednak serię 6 spotkań u siebie bez zwycięstwa, pokonując Gliwiczan pewnie 2:0. Nie było to spotkanie wysokich lotów, szczególnie w pierwszej połowie, kiedy mało co działo się na murawie. W drugiej Legia zadała szybkie dwa ciosy i nie oddała prowadzenia i zwycięstwa do końca. Goście zanotowali progres po zmianie stron, ale chyba oczekiwano czegoś więcej, niż po prostu oddawanie strzałów niecelnych (celnego się nie doczekaliśmy, a do przerwy żadnego). Tym sposobem to już 360 minut sezonu bez strzelonej bramki. Mając w kadrze Wilczka, Kądziora, Chrapka, należy oczekiwać więcej. W dodatku piłkarze Fornalika bardzo mało biegają – w piątek było to raptem 108km. Oczywiście, że jest to podyktowane również taktyką, jaką preferuje trener, ale grając na małej intensywności ciężko im będzie zaskoczyć rywala. W kolejnym meczu zagrają z podrażnioną Cracovią. Czy w Krakowie zdobędą premierową bramkę?
Zdominowani u siebie
Do Gdańska na pierwszy sobotni mecz przyjechała Korona. Gospodarze początku sezonu nie zaliczą do udanych – w tabeli raptem 3 punkty, choć oczywiście jeden mecz rozegrany mniej. Wydawało się, że mecz na własnym stadionie z beniaminkiem to doskonała okazja do podreperowania bilansu. Okazało się jednak inaczej. I to nie była „tylko” przegrana, a raczej blamaż, bo ekipa Ojrzyńskiego po prostu rozdawała karta na boisku mimo tylko jednobramkowej wygranej. Po ciekawym meczu w zeszłym tygodniu z innym beniaminkiem – Widzewem – teraz po prostu mało co funkcjonowało w drużynie z pomorza. Korona za to kolejny raz pokazała, że może i awansowali dopiero po barażach, ale nie szukają w Ekstraklasie super stylu. Znają swoje ograniczenia, dostosowują się do warunków, swoich możliwości i po prostu ciułają punkty. Po niemrawym początku złapali serię dwóch zwycięstw, która wywindowała ich w tabeli. Pozwoli także trochę odetchnąć i spokojnie podejść do kolejnych meczów.
Piłkarsko-sędziowskie jaja na Podlasiu
Jeśli ktoś nie jest przekonany do słuszności wprowadzenia VARu i nie zmienił zdania nawet po meczach eliminacyjnych europejskich pucharów, z pomocą przyszedł sędzia Jakubik. Dokonał on rzeczy wielkich, bowiem rzadko zdarza się podejmować tyle złych decyzji, żeby VAR po prostu płonął. W meczu Jagiellonii z Radomiakiem działo się dużo. Ponownie Jaga nie zagrała najgorzej, ale odniosła trzecią porażkę z rzędu i to jeszcze zadecydowały o tym ostatnie sekundy. Radomiak z kolei premierowo wygrał mecz. Pomogły w tym dwie czerwone kartki i fakt kończenia przez gospodarzy meczu w dziewiątkę. Szczególnie głupia była ta druga, kiedy wyleciał z boiska Trubeha. Pojawił się on na murawie w 56. minucie, a 13 minut później już był w drodze do szatni. Zabawne po takich faulach jest dla mnie zdziwienie zawodnika faulującego. Początkowo dostał żółtą kartkę, ale powinien spodziewać się bardziej surowego werdyktu. Oczywiście Jakubikowi i w tej sytuacji pomogła technologia, ale ostatecznie decyzja o wykluczenia była jedyną słuszną. Maciej Stolarczyk ma o czym myśleć. Gra drużyny nie wygląda tak źle, jak sytuacja punktowa w tabeli, ale coś musi zrobić, aby tknąć w drużynę ducha. Szkoda, że nie pomagają mu w tym sami piłkarze.
Szromnik – jedenastkowy ekspert
Do Wrocławia w sobotę przyjechał Widzew. Przed meczem więcej, niż o sporcie mówiło się o sytuacji na trybunach. Początkowo podjęta decyzja o nie wpuszczeniu kibiców gości została zmieniona po tym, jak zaprotestowali kibice Śląska. Zagrozili, że sami zbojkotują mecz, jeśli Widzewiacy nie zostaną wpuszczeni. Ostatecznie znalazło się miejsce dla fanów obu drużyn. Sęk w tym, że samo spotkanie nie było porywające. Paradoks polega na zdobyciu punktu przez gości w meczu, gdzie zagrali słabiej, niż w poprzednich, ale tam kończyło się porażką. Wchodzi tu casus Korony – futbol nie musi być porywający do momentu, kiedy przynosi oczekiwany efekt. A mogło być jeszcze lepiej, bo Bartłomiej Pawłowski stanął na jedenastym metrze, ale wojnę psychologiczną przy rzucie karnym wygrał z nim Szromnik. Tym samym rekordowa seria klubowa z bramkami jednego zawodnika na początku sezonu zatrzymana została na trzech meczach. Bramkarz Śląska z kolei wyrasta na specjalistę od obrony rzutów karnych. Imponująca skuteczność, bo tak trzeba określić 3 obronione karne na 4 próby. Wpuścił bramkę z jedenastki jedynie przy pierwszej okazji, kiedy dla Zagłębia strzelał Dejan Drażić.
Jeden celny strzał, dwie bramki
Można powiedzieć, że Pogoń wycisnęła mecz z Wartą jak cytrynę. Grając słabo, oddając przez cały mecz jeden celny strzał, strzeliła dwie bramki. Do bramki Grosickiego, który pierwszy raz wpisał się w tym sezonie na listę strzelców, Ivanov dołożył kolejne trafienie, tylko samobójcze. Początek sezonu Portowców jest więc efektywny, bo na pewno nie efektowny. Po drużynie, której aspiracje sięgają najwyższych celów oczekujemy więcej fajerwerków. Może one przyjdą w przyszłości? Oby, bo byłoby to z korzyścią dla całej ligi. Warta kolejny raz pokazała, że będzie twardym orzechem do zgryzienia dla wielu klubów w Ekstraklasie i trzeba będzie się z nią liczyć, a nie podchodzić do meczu jak do łatwej przeprawy i pewnych 3 punktów. Wiele w tym pomaga obecność z przodu Adama Zrelaka. Trafił on do siatki w trzecim kolejnym meczu, w którym grał (2 w tym sezonie, 1 bramka jeszcze z poprzedniego sezonu).
Mistrz z pierwszym punktem
A więc stało się! To, czego nie udało się dokonać z mistrzem Islandii w czwartek, dokonał Kolejorz w niedzielnym starciu z Zagłębiem – zremisował! Choć to wszystko z nutką ironii, to jednak naprawdę można upatrywać w tym wyniku sukcesu. Niby statystyki nie grają, ale Zagłębie było w nich lepsze. Sam mecz był ciekawy, akcje toczyły się od jednego pola karnego do drugiego. Kilkukrotnie ratował Lecha z opresji Bednarek, a to nie jest w Poznaniu regułą, że bramkarz jest czynnikiem dodatnim w drużynie. Dobrą zmianę dał Amaral, który rozpoczął mecz na ławce. Nawiązał do swoich najlepszych czasów – wywalczył karnego, kiedy w polu karnym sprytnie oszukał Bieszczada (który notabene przedłużył w tygodniu kontrakt z Zagłębiem do 2024 roku), a przy dobrym strzale na przeszkodzie stanął słupek. Sytuacja w tabeli dalej jest fatalna, podobnie jak sama gra drużyny. Nie dowiemy się, na ile wpływ na to miało zaskakujące odejście przed sezonem Maciej Skorży, ale Kolejorz ciągle pogrążony jest w kryzysie. W czwartek czeka ich rewanż z Vikingurem, gdzie muszą odrabiać po przegranej 0:1. Są ciągle faworytem do awansu, ale oby nie udowodnili wszystkim, że niemożliwe nie istnieje…
Zgubna nadmierna rotacja
Ledwie tydzień temu chwaliłem Marka Papszuna, że nauczył się na bolesnych doświadczeniach związanych z przesadzoną rotacją. Parę dni wystarczyło, aby moje pochwały bardzo źle się zestarzały. W meczu z Górnikiem dokonał on bardzo dużej rotacji składu. Wymienił aż 7 piłkarzy ze składu, który pokonał 2:0 Spartak Trnawa. Może Raków ma szeroką kadrę, robi bowiem ciekawe i mądre transfery, ale nie ma szans, aby aż taka wymiana w składzie odbiła się bez echa na jakości gry. W dodatku stracona bramka to dośrodkowanie z rzutu rożnego i dobre uderzenie głową Paluszka. Kolejna, już trzecia, bramka po stałym fragmencie gry w ostatnim czasie. Czy należy bić na alarm? Z pewnością powinni na to zwrócić uwagę na treningach, żeby nie stało się to normą i kolejne drużyny nie wykorzystywały słabości w tym elemencie Rakowa. I chociaż mówi się, że przez takie mecze przegrywa się mistrzostwo, to jednak to dopiero początek sezonu, a taki zimny prysznic może pomóc Papszunowi, żeby nie zagotował się i nie uwierzył zbyt szybko w swoją doskonałość i nieomylność. Górnik z kolei wygrał drugi mecz z rzędu. Zagrał dobry mecz, ale nie powinien zatrzymać się na jednej bramce. O ile tydzień temu dwie bramki strzelił Włodarczyk po podaniach Podolskiego, tak w niedzielę młodzian nie odwdzięczył się Poldiemu. Wyszedł sam na sam od połowy boiska, na maksymalne obroty wszedł Lukas i sprintem biegł ponad 30 metrów, prosiło się aż o podanie i wyłożenie na pustą bramkę. Młodzieżowiec zdecydował się jednak na strzał, co było zdecydowanie gorszym wyjściem i uderzenie obronił Trelowski. Na szczęście dla gospodarzy – obyło się bez konsekwencji, bo stracona szansa nie zmieniła końcowego zwycięstwa.
Gdzie jest limit Płoczczan?
Pavol Stano znowu zwycięski, Wisła ponownie demoluje, tym razem beniaminka z Legnicy. Choć sam wynik został ustalony dwiema bramkami w doliczonym czasie, a Miedź rozegrała dobry, chyba nawet najlepszy, mecz w tym sezonie. Mieli okazje, udane spotkanie rozegrał Kobacki. Z dystansu weszło w końcu Chuce, bo próbował już kilkukrotnie. Generalnie niby wyrównany mecz, a jednak końcowy rezultat jest bezlitosny. Można więc myśleć, gdzie znajduje się sufit możliwości Wisły? Całkiem możliwe, że zostaną wyjaśnieni za tydzień w Szczecinie, ale naprawdę imponują swoją grą i dojrzałością. Wydaje się, jakby byli doświadczeni, a patrzenie na wszystkich z góry tabeli to przecież nie chleb powszedni w Płocku. Ciekawi mnie też Wojciech Łobodziński. Trener Miedzi stwierdził, że niezależnie od wyników nie odejdzie od stylu gry, który doprowadził ich do pewnego awansu. Uważam jednak, że jest to na tyle inteligentny gość, że jeszcze kilka meczów, gdzie koronkowa gra nie przyniesie zwycięstw, sam zmieni zdanie i zacznie grać bardziej pragmatycznie. Jeśli nie przyjdą wygrane ani zmiana nastawienia, to w Legnicy mogą zmienić trenera. W końcu to standardowa procedura w Polsce, a Miedź bardzo nie chce powtórzyć scenariusza ze spadkiem jako beniaminek.