Ponownie kolejka minęła pod znakiem gościnności na stadionach. Gospodarze swoimi wynikami nie zachwycili miejscowych kibiców, a czy piłkarze zagrali na miarę oczekiwań dla widzów przed telewizorami? Zapraszam na podsumowanie siedemnastej kolejki sezonu w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Warta gra do końca
Początek końca rundy jesiennej w Ekstraklasie odbył się w Grodzisku Wielkopolskim, gdzie na mecz z Wartą przyjechała Stal Mielec. Podopieczni trenera Majewskiego robili furorę od początku sezonu, podobnie, jak w zeszłym roku. Czy można więc nazywać ich ciągle rewelacją, skoro są w tych wynikach powtarzalni? Myślę, że jak najbardziej! Szczególnie patrząc na kadrę zespołu, która w teorii ponownie powinna drżeć o ligowy byt, w rzeczywistości ociera się o podium. Z drugiej strony Warta za trenera Szulczka również zalicza udaną kampanię, a jego drużyna pewnie kolekcjonuje punkty i trzyma dystans od strefy spadkowej. W ciągu meczu długo utrzymywał się remis, a widowisko nie porywało nadmiarem emocji. Te jednak zagwarantował bramkarz Poznaniaków, Jędrzej Grobelny, który stracił piłkę na rzecz Hamulicia, który to dopełnił formalności i dał prowadzenie gościom. Ekipa Szulczka grała jednak do końca i nie poddawała się. Ich trud został wynagrodzony w trzeciej minucie doliczonego czasu, kiedy po wrzutce z prawej strony, najlepiej w polu karnym Stali odnalazł się Ivanov i wyrównał rzutem na taśmę. Tym samym przedłużył serię swojej drużyny bez porażki do 5 spotkań.
Jak zapomnieć…
…zdaje się myślał cały Płock po zeszłotygodniowym blamażu i porażce 1:7 z Rakowem. Z liderem tabeli przegrać nie wstyd, ale jednak rozmiary porażki były co najmniej zaskakujące. Teraz dostali jedną próbę na poprawę humorów, bo w ostatnim meczu tej rundy i roku 2022 zagrali na swoim stadionie z Cracovią. Drużyna gości jest w tym sezonie ciężka do jednoznacznej oceny, zbyt duże są tam wahania formy, a co za tym idzie wyników. Nie jest jednak na tyle fatalnie, żeby polecieć miała głowa trenera, a takie zakulisowe głosy dochodzą z Krakowa. Mecz zaczął się bez większych emocji. Dopiero w drugiej części pierwszej połowy tempo gry wzrosło, a sytuacje zaczęły tworzyć obie drużyny. Choć oddano łącznie 12 strzałów, to nie padła z nich żadna bramka, a w bramkach dobrze spisywali się Kamiński i Niemczycki. Druga połowa to od początku napór Wisły, która próbowała intensywnie zakończyć serię czterech meczów Cracovii na zero z tyłu. Sytuację miał Sekulski, ale w dogodnej sytuacji trafił jedynie w boczną siatkę. Celownik świetnie skalibrowany miał za to Rafał Wolski, który w 66. minucie z pogranicza pola karnego strzelił technicznie i Niemczycki musiał wyciągać piłkę z siatki. Zapędy Cracovii do ataku i wyrównania zostały przystopowane w ostatnim kwadransie, kiedy Oshima otrzymał drugą żółtą kartkę i goście musieli kończyć mecz w osłabieniu. Mimo ambitnej gry do końca, Wisła utrzymała jednobramkowe prowadzenie i w dobrych humorach może czekać na kolejny ligowy mecz, który czeka ich dopiero pod koniec stycznia. Ciekaw jestem, co w Cracovii stanie się z trenerem Zielińskim. Moim zdaniem nie powinni z niego rezygnować, chociaż zawsze w takich sprawach ważne jest, na kogo mieliby go zamienić. Zapowiada się ciekawa przerwa zimowa w stolicy małopolski, a w nowym roku od razu poważne wyzwanie na początek rundy wiosennej – Mistrz Polski.
Zemściła się niewykorzystana sytuacja
Sobotnie starcia rozpoczęli beniaminkowie, którzy są na przeciwległych biegunach w kwestii sytuacji w ligowej tabeli. Korona już pod wodzą tymczasowego trenera Kuzery przyjmowała w Kielcach Widzew. Faworytem meczu byli goście i było to widać od początku na murawie. Ataki kończyły się jednak najczęściej niecelnymi strzałami albo rozpaczliwymi obronami piłkarzy gospodarzy. Gdy kibice odpalili race, sędzia był zmuszony przerwać mecz, ale po kilku minutach przerwy obraz gry nie uległ zmianie. Można pokusić się o stwierdzenie, że zwolnienie Ojrzyńskiego nie przyniosło cudu w postaci pięknej gry. Na domiar złego Widzew zdołał przeprowadzić akcję bramkową. Uśmiechnęło się jednak do Koroniarzy szczęście w postaci obecności VARu, który wyłapał, że Sanchez był na spalonym i anulował gola. Po zmianie stron Widzew kontynuował ofensywę. Kielczanie potrafili już jednak się odgryźć. W jednej z akcji ofensywnych w polu karnym faulowany był Takac i sędzia podyktował jedenastkę. Etatowy strzelec Korony – Bartosz Śpiączka – nie potrafił pokonać Ravasa i wciąż było bez bramek. Raptem dwie minuty później Pawłowski miał doskonałą sytuację, ale Zapytowski nie dał się pokonać. Mimo odważniejszej gry, piłkarze Kuzery nie sforsowali obrony Łodzian i wydawało się, że bezbramkowy remis jest przeznaczniem tego meczu. Nic bardziej mylnego! W doliczonym czasie gry po wrzutce ze skrzydła piłkę przyjął Milos i precyzyjnym uderzeniem pokonał bramkarza Korony. A więc jednak wygrał Widzew! Niewykorzystany rzut karny zemścił się, co musi bardzo Kielczan boleć, bo takie zwycięstwo na koniec rundy byłoby niczym tlen. Zarówno w kwestii sytuacji w tabeli, ale przede wszystkim mentalnie by ich podbudowało.
Chwilo trwaj!
Nie tylko Raków, który jest na fali, może żałować, że przyszła wymuszona przerwa w rozrywkach. Dość nieoczekiwanie drugim takim zespołem zdaje się być Miedź Legnica, która w 14 meczach zdobyła 6pkt, a w ostatnich dwóch spotkaniach podwoiła ten dorobek! Musi robić wrażenie, mając na uwadze, jak ten zespół prezentował się w obronie. Teraz nie dość, że zdołał pokonać Śląsk i ostatnio Górnik, to zrobili to w dobrym stylu i zachowując czyste konto. Abstrakcja! Zwycięstwo z Górnikiem było niezaprzeczalne, byli drużyną zdecydowanie lepszą, mogły podobać się konstruowane akcje, zrozumienie na boisku i mądrość boiskowa. Wszakże już kiedyś prowadzili 2:0 na Łazienkowskiej, ale piłkarze zgłupieli i popełniali proste błędy i nie wywieźli z Warszawy choćby punktu. Teraz było inaczej. Przy chwaleniu Miedzi należy też zwrócić uwagę na postawę Górnika. Bo o ile goście przeszli drogę z piekła do nieba (czy prędzej narazie może czyśćca), to w drugą stronę poszli Zabrzanie. Najpierw piękne i efektowne zwycięstwo w Szczecinie, piękne uderzenie Podolskiego, a parę dni później totalna niemoc z beniaminkiem, który już godził się ze spadkiem. Teraz jednak tabela mocno się spłaszczyła na dole, co powoduje, że będzie jeszcze ciekawiej! Ale by to była heca, gdyby Miedzi udało się historycznie utrzymać Ekstraklasę! Chociaż – schodząc na ziemię – do tego wciąż daleka droga. Chwalić należy postęp i pójście w dobrym kierunku. Oby tylko Mundial i przerwa zimowa nie wybiła ich z rytmu i w nowym roku wciąż byli konkurencyjni!
Małe Deja Vu – Szymczak Jokerem
Nic dwa razy się nie zdarza? Szymczak się z tego śmieje! Oto drugi weekend z rzędu w doliczonym czasie gry strzela dla Lecha decydującą o zwycięstwie bramkę. Wychodzi na to, że z rozwojem tego chłopaka wszystko w porządku i będą mieć z niego pociechę kibice Lecha, którzy w sporej części krytykowali go i poddawali w wątpliwość, czy to odpowiedni piłkarz na drużynę pokroju Kolejorza. Okazuje się, że jak najbardziej, choćby dla tych uratowanych punktów w ostatnich kolejkach rundy. Warto kogoś takiego w kadrze mieć, kto może odmienić losy meczu. Choć przyznać trzeba, że sceptycyzm nie wziął się z niczego. Wcześniej Szymczak nie notował liczb, pozwalających wierzyć, że może być wartością dodatnią. Sam mecz Jagielloni z Lechem zakończył się wynikiem 1:2 i warte odnotowania jest fakt, że wszystkie bramki padły w doliczonym czasie. Najpierw do szatni zdawało się bramkę strzelił Skrzypczak – wychowanek Lecha – po asyście Imaza, bramki nie celebrował, co zrozumiałe. Tak naprawdę do szatni okazała się bramka Ishaka po precyzyjnym strzale głową parę minut później. Zwycięska bramka wspominanego Szymczaka padła z kolei w doliczonym czasie drugiej połowy. A że było doliczonych aż 10 minut, to Jaga miała nadzieję na odgryzienie się i chociaż remis, skoro okazało się niemożliwe przerwanie passy bez wygranej. I mieli bardzo dobrą sytuację, ale Cernych trafił tylko w słupek. Lech kontynuuje więc marsz w górę tabeli. Dołączenie do walki o wicemistrzostwo wydaje się formalnością, a to byłby niemały sukces po falstarcie z początku rundy.
Niedoścignieni
Znakomita seria bez porażki, ciągnąca się od 0:3 z Cracovią, która jest jedyną zdaje się drużyną, niewygodną dla stylu gry Rakowa. Naprzeciw Zagłębie z serią czterech porażek i bez strzelonej bramki. Co mogło pójść nie tak dla Papszuna i jego drużyny? Patrząc na końcówkę zeszłego sezonu dochodzi element zemsty. Przecież to właśnie Zagłębie, walczące zaciekle o ligowy byt pokonało Raków w przedostatniej kolejce, zamykając im drogę do historycznego mistrzostwa. Miało więc to spotkanie trochę smaczków, zagadek. Czy Zagłębie zdoła się odbić i zmobilizować na ten jeszcze jeden mecz w rundzie? Czy Raków na fali zwycięstwa 7:1 będzie chciało rozbić kolejnego rywala? Ostatecznie lider tabeli ponownie wygrał mecz, ale w dużo skromniejszych rozmiarach, nie do końca oddających przebieg meczu. Raków był lepszy, panował nad wydarzeniami na boisku, strzelił dwie bramki, ale zagwarantował sobie emocje w końcówce, kiedy sędzia podyktował przeciw nim rzut karny, zamieniony na bramkę przez Chodynę. Ostatecznie udało się utrzymać prowadzenia i demony z zeszłego sezonu nie wróciły do Papszuna i spółki. Dzięki temu Raków jest zdecydowanym liderem po rundzie jesiennej, a jego bilans punktowy jako przodownik tabeli na tym etapie jest najlepszy od sezonu 2007/2008, kiedy lepsze wyniki wykręcała Wisła Kraków.
Poziom emocji – TOP
W Radomiu spotkanie miejscowego Radomiaka z Pogonią nie zapowiadało się jakoś mega ciekawie, ale zostałem pozytywnie zaskoczony, bo w zasadzie już od pierwszych minut było mocne uderzenie i to z obu stron. Najpierw Pogoń miała setkę już w pierwszej minucie, niestrzeloną przez Biczachczjana, zaraz z drugiej strony minimalnie niecelny strzał Mauridesa. Dalsza część pierwszej połowy to trochę niższe tempo gry, ale nie oznacza to, że nie było sytuacji do strzelenia bramki z obu stron. Do przerwy bez bramek, ale można było być ukontentowanym z przebiegu meczu. W drugiej połowie zaczęło się kontrowersyjnie. Po użyciu VARu sędzia podyktował karnego dla Pogoni, dodatkowo wręczając drugie żółtko Cichockiemu, ku zaskoczeniu większości obserwatorów i czynnych uczestników meczu. Szansę na bramkę wykorzystał Grosicki i Pogoń prowadziła i resztę meczu miała jednego zawodnika więcej na boisku. Sytuacja komfortowa, ale Radomiak nie poddawał się bez walki i nawet w osłabieniu potrafił wyrównać stan meczu. Strzelili nawet drugą bramkę, ale szybko sędzia wskazał na spalonego. Co ciekawe, nawet grając jednego mniej gospodarze dążyli do kolejnego gola, a Pogoń naturalnie robiła to samo, przez co mecz obfitował w emocje i był to istny rollercoaster. Takie spotkanie nie mogło zakończyć się „naturalnie”, zwyczajnie. W ostatniej minucie, gdy wszyscy wieszczyli już podział punktów, do bramki piłkę z dystansu skierował Dąbrowski. Bardzo ważne punkty dla Portowców, którzy w ostatnim czasie zaliczyli parę wpadek. Jest oddech i ciągle bliski kontakt z czołówką.
Wreszcie zwycięstwo i zmiana miejsc
Arcyważne spotkanie miało miejsce w Gdańsku, gdzie Lechia podejmowała Piasta. Mecz z kategorii tych za 6 punktów, gdyż oba zespoły znajdują się w dolnych rejonach tabeli. Piast już z Vukoviciem pragnął przerwać niechlubną serię bez zwycięstwa. Doliczyli się już 9 takich spotkań i wnet zabrakłoby palców u rąk, aby uzmysłowić sobie, jak długo nie potrafili podnieść z murawy kompletu. Udało się to wreszcie w Gdańsku. A że zrobili to z bezpośrednim rywalem, to uciekli im w tabeli i nastąpiła wymiana między nimi. Teraz to Lechia spadła pod kreskę, ale znowuż w piątek gra zaległy mecz z Górnikiem i jeśli go wygra, będzie znana z siatkówki – zmiana powrotna. Piast zagrał solidne spotkanie na Pomorzu, wreszcie nie zawiodła skuteczność, czego efektem były 3 bramki. Lechia po kilku lepszych spotkaniach, tym razem musiała uznać wyższość rywala i zadowolić się jedynie bramką honorową. Obie drużyny zaliczają mocno nieudany sezon, przecież jeszcze niedawno byli to rywale w walce o najwyższe pozycje, teraz obie muszą drżeć, aby w najwyższej klasie rozgrywkowej w ogóle znalazło się dla nich miejsce w przyszłej kampanii.
Bez goli, ale z emocjami
Okazuje się, że ostatnie bramki w tej serii gier padły nad Morzem, bo w starciu Śląska z Legią ich nie oglądaliśmy. Mieliśmy za to mnóstwo emocji. Warszawianie za wszelką cenę chcieli wygrać, bo rywal nie prezentuje najwyższej formy, ale poza tym trzymać cały czas możliwie niewielki dystans do Rakowa. I swoje sytuacje mieli, szczególnie błyszczał ponownie Josue. Był głównym aktorem meczu i najbardziej wyrazistą postacią. Najpierw jednak zapisał się w sposób, którego wolałby raczej unikać – niewykorzystanym rzutem karnym. Zdołał się jednak zrewanżować i technicznym strzałem z okolic pola karnego pokonał bezradnego bramkarza gospodarzy, który tylko odprowadzał wzrokiem piłkę. Problem pojawił się jednak w momencie sprawdzenia trafienia na VARze. Wóz znalazł w akcji bramkowej minimalnego spalonego i nie można było gola uznać, przez co ciągle było tylko 0:0. Sytuacje na zwycięstwo zmarnowali jeszcze w ekipie Legii Ribeiro, Rosołek oraz w samej końcówce Baku. Śląsk z kolei zagroził Tobiaszowi przez strzał Schwarza. Bezbramkowy remis nikogo nie zadowala, poza Rakowem, który tylko patrzy, jak kolejni rywale gubią punkty, samemu zgarniając komplet za kompletem.