Mamy to! Nasza ukochana, rodzima liga wróciła! Oczekiwaliśmy na powrót w stylu najwyższej ligi niemieckiej, gdzie padło w pierwszej kolejce roku aż 41 bramek. Dostaliśmy zamiast tego La Ligę, gdzie piłkarzom udało się zdobyć na inaugurację raptem 19 bramek. Zapraszam na podsumowanie osiemnastej kolejki sezonu w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Bezbramkowy piątek
Co by nie mówić o poziomach piątkowych meczów, to jednak stała się mimo wszystko rzadka sytuacja. Może pamięć mnie myli albo jest zbyt krótka, ale stosunkowo dawno nie było początku kolejki, żeby w piątkowych meczach nie padł ani jeden gol. Gdyby wyszukiwanie ograniczyć dodatkowo do pierwszych kolejek, czy to sezonu, czy roku, to jeszcze trudniej byłoby znaleźć.
Pierwsze spotkanie odbyło się w Legnicy, gdzie Miedź pragnęła rozpocząć misję pt. „utrzymanie” od 3 punktów z Radomiakiem. Przeciwnik wydawałoby się przystępny, forma też najgorsza nie była, patrząc po sparingach, ale jednak w najważniejszym momencie zawiodła ofensywa. Niby buduje się zespół od obrony i chwała Miedzi, że ogarnęła się w tyłach, ale na osiąganiu remisów wiele w tym sezonie nie ugra. Tym bardziej, że teraz czeka ich ligowy dwumecz z Lechem, gdzie o punkty będzie ciężko, a jeśli strata do bezpiecznych pozycji się powiększy, morale może spaść i będzie jeszcze trudniej. Gospodarze mieli problemy z celnością strzałów, bo ich ilość była spora. Utrzymywali się przy piłce, chcieli grać, a Radomiak postawił na prostsze środki, które mogły przynieść korzyści lepsze, niż jeden punkt.
Ciekawiej było w drugim meczu, gdzie wcale nie zapowiadało się, że ponownie zobaczymy bezbramkowe starcie. Stal zaskoczyła Kolejorza i wychodziła od początku do przodu, a ofensywnie ustawieni goście zostawiali dużo przestrzeni. Doskonałe sytuacje, w tym sam na sam, miał Adriel Ba Loua, ale Mrozek nie dał się pokonać. Goście mogli mieć karnego, ale VAR zawołał sędziego Raczkowskiego do monitora, a ten cofnął decyzję o jedenastce. Wydawało się, że Lech w końcu dopiął swego, bo po jednym z wielu dobrych wrzutek Pereiry, swoją kolejną bramkę strzelił Ishak. Okazało się jednak, że był on na spalonym w momencie podania i gol został anulowany. Poznaniacy mogą też mówić o szczęściu, bo nie zabrakło wiele, aby do domu wracali bez punktów. Błąd Bednarka przy wyprowadzeniu naprawił sam bramkarz, broniąc mocny strzał Kruka. W kolejnej sytuacji piłka lecąca już do bramki go minęła, ale na linii stał Karlstroem, który ją wybił. Stal po sprzedaży Hamulicia sięgnęła po Sappinena z Piasta, który zagrał przyzwoity mecz, ale jest zupełnie innym piłkarzem. Będzie pewnie Stal miała z niego pożytek, ale żyje on bardziej z podań kolegów, a na Holendra częściej można było liczyć, że sam stworzy sobie okazje bramkowe. Po tym meczu można mieć nadzieje, że Stal utrzyma przyzwoitą formę przez cały sezon i trener Majewski ponownie będzie chwalony za swoją pracę w Mielcu. Lech z kolei zaczął poprawnie, ale widać wciąż rezerwy w ich grze, które muszą uwolnić, aby skutecznie powalczyć o ligowe podium oraz być godnym rywalem dla Bodo w Lidze Konferencji.
Tudor solidarny z Polakami
Niekwestionowany lider i główny kandydat do Mistrzostwa Polski w tym sezonie, czyli Raków, rozpoczął zmagania w 2023 roku od spotkania z Wartą. Choć byli faworytem, to ekipa Szulczka jest dość niewygodnym rywalem. W dodatku nie przestraszyli się Częstochowian i tego, że od siedmiu ligowych kolejek zaliczali same zwycięstwa. Sami wyszli na prowadzenie, a kilka minut później…. No właśnie! Ciężko stwierdzić, co miał na myśli Tudor. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to stwierdzenie, że chciał być solidarny z Polakami, walczącymi w ostatnich kilkunastu dniach z awariami prądu spowodowanymi padającym śniegiem. Jemu również odcięło prąd, bo inaczej nie można nazwać ataku łokciem w Szczepańskiego. Gość, który miał być jednym z liderów i twórców sukcesu w drodze po historyczne mistrzostwo, w jednym momencie utrudnił zadanie kolegom w Grodzisku. Dodatkowo myślę, że odpocznie dłużej niż 2 mecze. Raków udowadniał już jednak w przeszłości, że grając w osłabieniu nie wygląda dużo gorzej. Znowu na pierwszym planie był Ivi, który był reżyserem gry gości, szarpał z przodu i skończył mecz z asystą. Przy rzucie rożnym dograł do Svarnasa, który zdobył bramkę wyrównującą. Na nic więcej drużyny Papszuna już stać nie było. Na starcie topnieje więc ich przewaga, bo rywale gonią. Na razie jest to tylko ostrzeżenie i może za tydzień, dwa, znów zrobią pokaz siły, ale zasiane zostało ziarnko niepewności, że wcale nie musi być łatwo i przyjemnie.
Mecz, na który warto było czekać
Pierwszego trafienia musieliśmy wypatrywać dopiero w sobotę. Na szczęście i tego samego dnia doczekaliśmy się wielkiego meczu, gdzie nie zabrakło jakości, emocji, bramek i dramaturgi. To wszystko zapewnili nam piłkarze Widzewa i Pogoni. Dobrze funkcjonowała gra do przodu Pogoni, bo aż trzykrotnie wychodzili na prowadzenie. Za każdym razem gospodarze potrafili odpowiedzieć i doprowadzali do remisu. I choć obie drużyny chciały grać w piłkę i tworzyli składne akcje, to kilka bramek padło po sporych błędach obrony. Przede wszystkim para stoperów Portowców nie może zaliczyć meczu do udanych. Zbyt wielka dysproporcja jest u nich między defensywą, a ofensywą. Ciężko znaleźć balans, bo jeszcze niedawno było na odwrót – mnóstwo czystych kont, ale trudności były ze strzelaniem bramek. U gospodarzy z kolei wielbłąda zaliczył Żyro, który tracąc równowagę pozwolił, aby zagranie od Almqvista doszło do Kowalczyka i nieszczęście gotowe. Widzew jednak pokazał charakter i determinację. O nią było łatwiej, mając za sobą cały stadion żywiołowo dopingujących kibiców. Mimo odrobiny pecha, bo Pawłowski, czy Terpiłowski obijali poprzeczkę bramki Stipicy, obaj skończyli mecz z trafieniami na koncie. Trzecią dołożył Kreuzriegler z karnego w samej końcówce. Spotkanie spełniło oczekiwania – spośród par 18. Kolejki zapowiadało się najciekawiej, w końcu mierzyły się drużyny z czuba tabeli. Tę jakość było widać na boisku, a to już nie jest regułą w ekstraklasowych hitach, czy klasykach. Warto również odnotować dobre zmiany u Portowców. Po wejściu z ławki Kowalczyk i Zahović strzelili po bramce, a Gorgon zaliczył świetną asystę. To może być ich siła na wiosnę – szeroki i wyrównany skład. Chociaż, przynajmniej bazując na sobotnim meczu, będą skupiać się na wzmocnieniu defensywy.
Udany debiut w prestiżowym meczu
Czytając ogłoszenie Waldemara Fornalika trenerem Zagłębia Lubin, łapałem się za głowę. Jak to możliwe, żeby trener, który raczej nie słynie z dawania szans młodym piłkarzom, przechodzi do klubu, który chce opierać się na własnej akademii i stamtąd brać piłkarzy do pierwszego zespołu. Jak na razie jednak muszę przyznać, że wejście Waldka Kinga do Miedziowych jest obiecujące. Choć Śląsk nie był w sobotni wieczór groźnym rywalem, to jednak pokonanie go we Wrocławiu, w Derbach, różnicą trzech bramek, musi budzić uznanie i rozbudzić apetyty kibiców w Lubinie. Może nie na wielki sukces w tym sezonie, ale spokojne utrzymanie i za rok coś więcej? W końcu przechodząc do Piasta też zaczął od rozpaczliwej i zakończonej sukcesem kampanii o zostanie w lidze, a następnie został jej mistrzem. Może pokaże Fornalik nam także, czy faktycznie w Lubinie jest piłkarzom wygodnie, bo pensja wysoka, a presji mało. Taki trener z sukcesami raczej jest ambitny, więc nie zadowoli się grą na zasadzie „raz wygrać, raz przegrać”, a będzie próbował wykrzesać z drużyny więcej. Ciekawe, czy mu się uda. Na drugim biegunie zdaje się być Djurdjević, który nie do końca ogarnia rzeczywistość, przynajmniej takie wnioski można wysnuć po konferencji pomeczowej, gdzie – jego zdaniem – Śląsk zagrał dobry mecz, a o wyniku zdecydowały błędy. No dobra, ale ciężko chyba stwierdzić, że dobrze zagrałeś, skoro przegrałeś 0:3. Jeśli więc nie będzie rychłej diagnozy całokształtu i poprawy gry, na co się nie zanosi, to Śląsk naprawdę może włączyć się do walki o utrzymanie. Z Derbowego meczu warty do odnotowania gol Żivca, który wszedł z ławki i strzelił pierwszą od ponad roku bramkę. Ponadto ładnie pokazał się Pieńko, który dobił w doliczonym czasie Śląsk trzecią bramką. A mogło być emocjonująco, ale w 90. Minucie Olsen zmarnował rzut karny, gdzie na szali była kontaktowa bramka.
Remis ze wskazaniem
Niedziela na boiskach Ekstraklasy zaczęła się w Gliwicach. Tam przyjechał Maciej Stolarczyk ze swoją Jagiellonią. Faworytem byli gospodarze, ale to goście zdołali wyjść na prowadzenie. Bramkę zdobył Łaski, który zastąpił wcześniej kontuzjowanego Imaza. I to mniej więcej cały dorobek Jagi w tym meczu. Gra im się nie kleiła, ale ciężko, aby tak było, skoro celność ich podań była na poziomie 58% – mniej więcej co druga trafiała do kolegi z drużyny. Piekielnie trudno o zagrożenie rywalowi w takiej sytuacji. Piast próbował grać piłką, aby odrobić straty. Udało im się to jedynie częściowo – do remisu doprowadził Wilczek. Mimo słabej gry, pecha miała w niedzielne popołudnie Jagiellonia z kontuzją Imaza, przez co już zupełnie osamotniony w przodach był Gual. O dużym pechu może też mówić Piast. Kamil Wilczek miał dwie doskonałe sytuacje na kolejne bramki i wyciśnięcie maksimum z tego meczu, ale trafiał w słupek. Ciężko o daleko idące wnioski, bo Białostoczanie nie postawili wysoko poprzeczki, ale można pokusić się o umiarkowany optymizm w przypadku Piastunek. Jeśli zaś pomyślę o Jadze… mogą być tam ciężary na wiosnę. No chyba że ani Miedź, ani Korona się nie ogarną i walka będzie tylko o jedno miejsce spadkowe – wtedy automatycznie notowania i szanse rosną.
3:0 to też niebezpieczny wynik?
A jeśli już wspomniałem o Koronie, to ta rozpoczęła zmagania ligowe po przerwie od meczu z Legią. Eufemistycznie mówiąc – nie była faworytem starcia w stolicy. I sporą część meczu wiele wskazywało, że dla podopiecznych Runjaicia będzie to łatwy mecz, pewne 3 punkty i doskoczenie do Rakowa na 7 punktów. Nic bardziej mylnego. Większość czasu faktycznie gospodarze atakowali, mieli przewagę, a reżyserem gry był Josue, który najpierw wykorzystał rzut karny, a potem zaliczył asystę przy drugiej bramce. Do tego zaraz po zmianie stron Kapustka podwyższył na 3:0, a Legioniści tworzyli kolejne zagrożenie pod bramką Kielczan. Po godzinie gry na boisko wszedł Shikavka, który zdołał wykorzystać dwa błędy Legionistów i ustrzelając dublet zapewnił emocje w tym meczu. Strasznie frajerska byłaby ta strata punktów, do której ostatecznie nie doszło. Sama gra jednak mogła się podobać i może to wcale nie takie science-fiction, że Legia może do końca walczyć o mistrzostwo? Kluczowa będzie postawa Rakowa. Po stronie Legii na pewno doświadczenie w walce o najwyższe cele. Z drugiej strony nie co tydzień lider tabeli będzie pół meczu grał w osłabieniu. Tak, czy owak, Runjaić w przerwie zimowo-mundialowej wykonał dobrą pracę i Legia wygląda na całkiem poukładaną drużynę.
Zwycięstwo, 3 punkty, kropka.
Ostatni niedzielny mecz nie rozpieścił wymagającego kibica. Był to bardziej szlagier z kategorii tych dla koneserów. Nie działo się w Gdańsku zbyt wiele, a przyjeżdżająca tam Wisła nie pokazała atutów, za które była chwalona i nawet znalazła się na pewien czas na szczycie tabeli. Mógłby to być spektakl na 0:0 i nikt nie powinien być zdziwiony, ale paradoksalnie mogło paść więcej, niż tylko jeden gol. Najpierw Lechia wyszła na prowadzenie, gdy strzał w poprzeczkę Terrazzino dobił do bramki Zwoliński. Cały ten wysiłek, żeby jakoś wtoczyć piłkę do bramki mógł spełznąć na niczym po głupim faulu Sezonienki we własnym polu karnym. Tu na szczęście dla gospodarzy z pomocą przyszedł Furman, który nie potrafił zamienić okazji na wyrównującą bramkę. Atak pozycyjny zupełnie Wiśle nie szedł, gdyż Lechiści umiejętnie w zarodku kasowali zapędy rywali. Sami nie pchali się do przodu na hurra, przez co mieliśmy taki obraz gry, jaki mieliśmy. Do odnotowania 3 punkty w tabeli przy Lechii, tyle.
Najlepsza defensywa z ofensywnymi akcentami
Niewiele na to wskazywało, ale po tej kolejce Cracovia jest samodzielnym liderem w kwestii najlepszej defensywy, tracąc zaledwie 12 bramek w 18 meczach. Co prawda Górnik w Krakowie niezbyt chciał przyczynić się do popsucia tej całkiem niezłej statystyki, ale trzeba oddać drużynie Jacka Zielińskiego, że potrafią odebrać chęci do gry rywalom. Cracovia jednak jest taką drużyną, która z lepszymi drużynami potrafi zagrać mądrze i wygrywać, a punkty traci z teoretycznie słabszymi przeciwnikami. Szybki rzut oka w tabelę, szukamy Górnika i kibic Pasów mógł spodziewać się ciężarów. Na ich szczęście, tym razem przynajmniej, nic takiego nie miało miejsca. Cracovia zagrała solidne zawody, a bramki strzelali obrońcy – Ghita i Jablonsky. Oba gole strzelone po wrzutkach z rzutów rożnych, co znaczy, że Górnik zrównał się z Pasami w kwestii bramek straconych. Z tą różnicą, że Zabrzanie owe 12 bramek stracili właśnie po samych stałych fragmentach, a podopieczni Zielińskiego łącznie. Dzięki temu zwycięstwu Cracovia doskoczyła do ligowej czołówki i do podium traci raptem 2 punkty.