Aż sześciokrotnie w ubiegły weekend zobaczyliśmy na polskich boiskach podział punktów. Takiej życzliwości pomiędzy klubami dawno nie było, a skorzystały na tym Piast, Lech i Jagiellonia, które wygrały swoje mecze. Zapraszam na podsumowanie dwudziestej kolejki sezonu w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Małe deja vu – piątek bez bramek
Oj te piątki w Ekstraklasie nie są zbyt szczęśliwe dla żądnych bramek, emocji i zwrotów wydarzeń na boisku. Dotychczas rozegrano 3 kolejki, w których inauguracyjny dzień to 4 remisy 0:0, 1 remis 1:1 oraz 1 mecz przełożony. Wydarzenia w dwudziestej serii gier rozpoczęły się w Mielcu, gdzie przyjechał lider tabeli, Raków. Nie zachwycał on ostatnio w takim stopniu, jak na początku sezonu. Powodu takiego stanu rzeczy można by szukać u lidera Częstochowian, Iviego. Obniżył on loty w tym roku, ale ciągle potrafi pokazać jakość i udowodnić, że strzały z rzutu wolnego to dla niego bułka z masłem. Stal przystąpiła do meczu bez respektu dla rywali, a szybko mógł rozpocząć strzelanie Sappinen. Jego uderzenie sparował jednak Kovacević. Bramkarzowi gości nie udało obronić się strzału Hinokio kilka minut później. Uratowała go jednak interwencja VARu, który zawołał sędziego do monitora, a ten anulował bramkę z powodu faulu na Svarnasie. Ratunek również przyszedł z drugiej strony, kiedy centra z wolnego Iviego nie znalazła żadnego adresata i zaskoczyła Mrozka. Mimo braku kontaktu jednak, na wyraźnej pozycji spalonej był Svarnas, który próbował zmienić tor lotu piłki i absorbował uwagę bramkarza. O uznaniu bramki więc nie mogło być mowy. Tak minęła pierwsza część. Druga nie dostarczyła już tak dużych emocji, choć Mrozek musiał ratować Stal pod koniec meczu, kiedy – ponownie z rzutu wolnego – groźnie uderzał Ivi. Wypożyczonemu z Lecha bramkarzowi ponownie udało się sparować piłkę i nie dopuścić do straty bramki. Dotychczas zdobycz punktowa ekipy Papszuna po przerwie to 5/9 pkt. Nie ma tragedii, choć od lidera i głównego kandydata na mistrza wypadałoby wymagać odrobinę więcej. Stal z kolei ciągle czeka na premierowe trafienie po wznowieniu rozgrywek. Brak Hamulicia osłabił pole manewru w ofensywie, jednakże potrafią oni grać do przodu, kwestia tylko poprawy skuteczności, a bramki zaczną wpadać.
Do Gdańska zawitał Widzew… oraz nasz nowy selekcjoner, Fernando Santos. Jakie wrażenia i myśli mógł mieć oglądając takie widowisko prosto z trybun? W internecie zaczęły krążyć żartobliwe memy, gdzie są zdjęcia uśmiechniętego i smutnego selekcjonera, podpisane odpowiednio „przed meczem” i „po meczu”. Z pewnością po tym spotkaniu nikt nie przybliżył się do powołania do kadry, którą Santos będzie budował z myślą o Euro 2024. Mecz raczej nie zachwycił, chociaż zdecydowanie lepiej pokazał się w nim Widzew. Mieli oni więcej dogodnych sytuacji, w tym sam na sam Pawłowskiego, który jednak został powstrzymany przez Kuciaka. Na przeciwnym biegunie byli gospodarze. Niby bardziej schowani, czyhający na okazje, a zabrakło odrobiny szczęścia, a komplet punktów mógł zostać w Trójmieście. Łodzian uratował jednak słupek po strzale Tobersa. Dla nowego selekcjonera były to więc pierwsze koty za płoty, ale należy się szacunek, że od początku chce aktywnie uczestniczyć w polskiej piłce klubowej, szukając jednocześnie piłkarzy, którzy pasują do koncepcji i którym warto dać szanse. Oby tylko wystarczyło zapału, aby prekłuć to na ewentualne owocne powołania, żeby w przyszłości można śmiało powiedzieć o kimś „to jego Santos wypromował i jemu zawdzięczamy obecny stan kadry.”
Mecz walki i podział punktów
We Wrocławiu rozpoczęła się w Polsce piłkarska sobota. Śląsk, który ostatnio wygrał w Pogonią, cieszył się na wizytę Korony, która mimo wygranej z Cracovią wciąż stawiana była w roli outsidera Ekstraklasy. Wbrew zapowiedziom i ogólnemu stanu przedmeczowemu, to Korona była stroną bardziej zainteresowaną, dominującą i zdeterminowaną, aby wygrać mecz. Mimo to tego dnia więcej było walki, fauli, aniżeli klarownych sytuacji bramkowych. Ot, typowy mecz dwóch drużyn dolnych rejonów tabeli. W drugiej połowie udało się piłkarzom strzelić bramki. Zaczął strzelanie Yeboah, który potwierdził dobrą dyspozycję sprzed tygodnia. Gdy wydawało się, że już w jakimkolwiek stylu, ale Wrocławianie dowiozą te 3 punkty, które byłyby na wagę złota w obecnej sytuacji i przed trudnym terminarzem (Widzew, Lech, Cracovia, Raków), wyrównała Korona. Bramkę na wagę remisu zdobył z rzutu karnego Łukowski. A może ten trudne mecze przed Śląskiem wyjdą im na dobre? W końcu ostatnio lepsze wyniki osiągali, gdy nie byli faworytem.
Zwycięstwo imienia Filipa Bednarka
Lech przyjechał do Płocka, aby wygrać mecz możliwie bezboleśnie i oszczędzając siły. W końcu już w czwartek pierwszy mecz 1/16 Ligi Konferencji z Bodo. Tak też wyglądały sprawy na boisku – szybko strzelona bramka po niefrasobliwie wyprowadzonej piłce od obrony przez Płoczczan. Pressing Murawskiego okazał się skuteczny, odebrał piłkę i z kilkunastu metrów płaskim strzałem pokonał Kamińskiego. Później już zaczęła grać Wisła, a masę roboty miał w bramce Filip Bednarek, który kilkukrotnie ratował Mistrzów Polski przed utratą bramki. Próbowali Wolski, Kolar, Kapuadi – przegrywali jednak z golkiperem gości. W drugiej połowie Bednarek nie musiał aż tak intensywnie uwijać się jak w ukropie, bowiem tempo gry spadło. Kolejorzowi było to na rękę, gdyż najchętniej na stojąco utrzymaliby wynik, dopisali punkty i myślami byli już w Norwegii, kombinując, jak stać się pierwszą drużyną w Polsce, która awansuje w dwumeczu europejskich pucharów na wiosnę. Pomocną rękę podał Rzeźniczak, który w 70. minucie sfaulował Czerwińskiego i otrzymał czerwoną kartkę. Nie do końca jednak ostudziło to zapędy Wisły, ale Lechitom było prościej wybronić tę jednobramkową zaliczkę. Podopieczni van den Broma na razie okupują podium z niewielką stratą do drugiej Legii. Całkiem przyjemna perspektywa i pokaz, że da się połączyć sukces w europie i na krajowym podwórku. Oczywiście, że najlepiej byłoby dla nich obronić tytuł, ale optymalne rozwiązanie to ponowny awans do europy i nie zaprzepaszczenie budowanego w tym roku współczynnika, dzięki któremu mogą liczyć na rozstawienie w eliminacyjnych rundach. Wisła na wiosnę zagrała tylko dwa spotkania, oba przegrane 0:1, ale nie cała gra zasługuje na krytykę i jeśli poprawią skuteczność, to spokojnie zaczną punktować.
Kryzys w Szczecinie?
Pogoń nie rozpieszcza swoich kibiców na wiosnę. Ledwie tydzień temu sensacyjnie przegrała u siebie ze Śląskiem, a w weekend mając okazję do rehabilitacji z Jagiellonią, która także nie zachwyca, nie wykorzystali szansy. Mecz miał bardzo podobny przebieg do tego sprzed tygodnia, czyli ataki Portowców, próby zaskoczenia bramkarza przez ofensywę, ale albo zawodziła skuteczność albo bronił bramkarz, a jeśli nie on, to ratowała go poprzeczka, jak po uderzeniu Grosickiego. W futbolu często słyszy się to znane już na pamięc powiedzenie o niewykorzystanych sytuacjach. W Białymstoku miało to swoje odzwierciedlenie w pełni. Druga połowa przyniosła bramkę Kupisza po rzucie rożnym oraz podwyższenie wyniku przez Imaza. Mimo niezadowolenia kibiców z gry drużyny, Jagiellonia w tym roku jest niepokonana. Pogoń z kolei po szalonym remisie z Widzewem, zalicza dwie wpadki i rozczarowuje kibiców. Tych, którzy wierzyli, że to „ten” sezon, żeby napisać klubową historię i zapamiętać 2023 jako rok, kiedy pierwszy raz wzniosą trofeum za wygranie Ekstraklasy.
Piast dodaje kolorytu lidze
Arcyważne zwycięstwo drużyny Piasta w niedzielne popołudnie! Szczególnie, że mecz toczył się dosłownie o 6 punktów. Dzięki zwycięstwu Gliwiczanie opuścili strefę spadkową, zrzucając do nich Miedziowych. Pamiętać trzeba, że mają tyle samo punktów. Dzięki takiemu wynikowi w niebezpieczeństwie spadku wciąż jest wiele drużyn, bo różnice są minimalne i do nadrobienia w 1-2 kolejki ligowe. Kibiców Piasta może cieszyć też styl, w którym udało się wywieźć komplet punktów z Dolnego Śląska. Zdominowali oni rywali, którzy nie potrafili wyjść z własnej połowy, a kiedy tylko im się to udało i stracili piłkę, bezlitosny kontratak przeprowadziły Piastunki i było 0:1. Gdy Wilczek jeszcze przed przerwą podwyższył wynik, nie było co zbierać z Lubinian. Po zmianie stron Zagłębie zaczęło pokazywać chęci do odrabiania wyniku, ale wynikało to też z korzystnego wynika dla gości, którzy spuścili z tonu i próbowali ukąsić z kontry, a gdy to nie było możliwe, zagrali do końca na utrzymanie wyniku, co z resztą im się udało. Ciekawostką odnośnie tych drużyn jest osoba Waldemara Fornalika, który na jesień prowadził Piast i z Zagłębiem wtedy przegrał. Był więc po obu stronach barykady, za każdym razem schodząc jednak pokonanym.
Osuwanie się Górnika
Drugim niedzielnym meczem było spotkanie Górnika Zabrze z Radomiakiem Radom. Nie porwało ono jednak i nie spowodowało szybkiego bicia serca dla postronnego obserwatora. Niby było ze 30 strzałów, ale problemy zaczęłyby się, gdyby zliczyć te jakościowe, czy mogące faktycznie zakończyć się bramką. A gdy sytuacja była już na bramkę doskonała, to Rocha z kilku metrów trafił w obrońcę Górnika. W obecnej sytuacji remis może mimo to zadowolić Radomiak – punktują w każdym meczu tej rundy, zachowując w nich czyste konto. Bezpieczna pozycja w tabeli, spokojna wiosna. Nie można powiedzieć tego o Zabrzanach, którzy niebezpiecznie zaczynają zbliżać się do strefy spadkowej. Po tej kolejce przewaga stopniała do raptem 2 punktów. Fajnie, że trener próbuje ustawiać drużynę ofensywnie i chce, żeby grali piłką, ale w momencie, kiedy nie ma do tego wykonawców, może okazać się to wyjątkowo bolesna taktyka. Zdarzały się już w przeszłości drużyny, które – niczym orkiestra na Titanicu – do końca próbowały grać piękny futbol, a potem żegnały się z Ekstraklasą. Powinni o tym pomyśleć w Zabrzu, póki nie jest za późno.
Cracovia znów z pazurem
Podejrzewałem, że tak może potoczyć się dla Cracovii mecz z Legią – w końcu trafił się wymagający rywal, a podopieczni Jacka Zielińskiego takie mecze lubią. Po porażce w słabym stylu z Koroną, przyjechali do Warszawy z planem na wygraną i większość meczu go skutecznie realizowali. Wszystko zaczęło się już w pierwszym kwadransie po błędzie Mladenovicia, który zagrał piłkę do tyłu, ale tam poza kolegami z zespołu był też Rakoczy, który futbolówkę przejął, pobiegł na bramkę i zaskoczył Tobiasza. Wszystko więc ułożyło się najlepiej, jak tylko mogło. W końcu Cracovia – jak w sumie większość drużyn w Polsce – preferuje kontratak nad mozolne budowanie ataku pozycyjnego. Dodatkowo ma do tego idealnie skrojoną kadrę. Legia więc przejęła inicjatywę, wyprowadzali atak za atakiem, jednak pierwsza połowa minęła pod znakiem nieskuteczności formacji ofensywnej. W drugiej obraz gry się nie zmienił, mógł za to ulec poprawie dla Legii wynik, gdyż mieli wymarzoną do tego okazję – rzut karny. Dotychczas w wyśmienitej formie Josue jednak strzelił w środek, a Niemczycki wyczuł jego intencje i ciągle było 0:1. Intensywnie i emocjonująco zrobiło się w ostatnich minutach, gdyż najpierw Nawrocki doprowadził do remisu i zapowiadała się ofensywa na komplet oczek w wykonaniu gospodarzy. Nie zdążyli jednak o tym na dobre pomyśleć, a Jugas już wyprowadził Pasy z powrotem na prowadzenie. Pod koniec meczu przywitał się po krótkim rozbracie z klubem Pekhart, który wszedł wcześniej z ławki i ustalił wynik meczu na 2:2. Legia nie wykorzystała potknięcia Rakowa i wciąż utrzymuje się dystans pomiędzy tymi drużynami. Cracovia udowodniła, że z najlepszymi potrafi grać, jak równy z równym.
Remisy jak porażki w walce o utrzymanie
Właściwie od początku rundy rewanżowej piszę na łamach MADEJki, że Miedź ogarnęła się w tyłach, że nie gra już aż tak wesołego, trochę naiwnego i nieskutecznego futbolu, jak na początku sezonu. Problem dla nich jest taki, że ta fatalna jesień przekłada się znacznie na obecną sytuację w tabeli. Ich lepsza gra w destrukcji, czy mecze zakończone remisem byłyby super, gdyby mieli choć tyle punktów, co Radomiak. Obecnie jednak w każdym meczu muszą szukać pełnej puli, jeśli o czymkolwiek chcą nawet marzyć. A na zakończenie kolejki znów zagrali mecz, gdzie nie udało się zdobyć kompletu oczek. Nie musiało tak być, gdyż widać było determinację w ich grze. Nabrała jednak ona na sile dopiero w drugiej połowie. Pierwsza z kolei minęła pod znakiem gry w środku pola, gdzie nic nie zapowiadało, że może paść jakakolwiek bramka. Miedź przycisnęła Wartę i stwarzała sobie okazje, a wykazywać w bramce Poznaniaków musiał się Lis. Odbijał piłki, ale jedna z nich trafiła do Drygasa, który dobił futbolówkę do bramki i Miedź objęła prowadzenie. Obraz gry diametralnie uległ zmianie i to gospodarze zamknęli w hokejowym zamku Legniczan. Jedna z odbitych piłek trafiła pod nogi Szczepańskiego. Ten postanowił uderzyć zewnętrzną częścią stopy sprzed pola karnego w krótki róg. Taki strzał zaskoczył Abramowicza, który był źle ustawiony i nie zdążył dobiec do piłki i uniknąć utraty bramki. Wyrównanie przyniosło kolejny odwrót obrazu gry. Miedź, która ponownie zachciała ataków, tym razem nie potrafiła ukąsić po raz drugi i mecz zakończył się podziałem punktów, już szóstym w tej kolejce.