Obecny sezon układa się w dość niespodziewany scenariusz. Bardzo prawdopodobne jest, że większe emocje będziemy mieć, oglądając zażartą walkę o ligowy byt, aniżeli Mistrzostwo Polski. Zapraszam na podsumowanie dwudziestej pierwszej kolejki sezonu w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Rzadki widok – Cracovia odwraca wynik meczu
Zmagania w minionej kolejce rozpoczęły się w Krakowie, gdzie grająca w kratkę Cracovia gościła Stal, która to do tego meczu nie strzeliła bramki w obecnym roku. Gospodarze zaczęli mecz z impetem, ale w dogodnych sytuacjach pudłowali Kallman oraz Rakoczy. Choć Pasy wyglądali lepiej, to do szatni schodzili przegrywając. Akcję z kontry wykończył precyzyjnym strzałem Hinokio po podaniu Maka. Japończyk już tydzień temu strzelił bramkę, wtedy jednak nieuznaną za faul kolegi z drużyny. Kluczowe wydarzenia dla przebiegu meczu i wyniku miały miejsce w przerwie, kiedy trener Zieliński postanowił od razu dokonać potrójnej zmiany. Dwóch zmienników praktycznie od razu po zmianie stron przeprowadziło skuteczną akcję – Konoplyanka do Kakabadze i Gruzin dał wyrównanie strzałem z ostrego kąta. Pasy całą drugą połowę dążyły do strzelenia drugiej bramki. Sztuka ta udała im się w ostatnim kwadransie, kiedy Kakabadze do bramki dorzucił asystę, a jego podanie wykorzystał Makuch. Stal więc z bramką, ale wciąż bez przełamania. Cracovia pokazuje, że wciąż aktualne jest stwierdzenie, że ciężko im ustabilizować formę. Nie da się przewidzieć, co ta drużyna zagra – czy będzie to doskonały mecz, czy totalna kaszana. W pewnym sensie dodaje to kolorytu i emocji przy ich meczach.
Widzew zwycięski rzutem na taśmę
Drugi piątkowy mecz przez długi czas wpisywał się w dotychczasowe piątkowe spektakle – remisik 0:0 i czekanie na emocje w kolejnych spotkaniach. Początek wskazywał na gospodarzy i wydawało się, że będzie tak cały mecz. Ofensywny zapał ugasał wraz z niewykorzystanymi sytuacjami – strzał Hanouska obronił Leszczyński, który także poradził sobie w sytuacji sam na sam z Sanchezem. Niewiele brakowało, aby nawet Śląsk strzelił bramkę, jednak Yeboah nie był w stanie wykorzystać błędu Ravasa, który posłał piłkę wprost pod jego nogi. W drugiej połowie tempo gry siadło i chyba tylko niepoprawni optymiści wierzyli, że coś może się tu wydarzyć. Próbował niby Pawłowski, ale jego strzały były niecelne. Śląsk mimo wszystko zdawał się remis szanować, bo po wygranej i remisie uciekli trochę od strefy spadkowej, kolejny punkcik dodałby komfortu w tej walce. Inaczej jednak wymyślili sobie samą końcówkę piłkarze Widzewa. Pawłowski nie potrafił wstrzelić się w bramkę Leszczyńskiego, to w doliczonym czasie gry zgrał głową do Hansena, a Norweg z paru metrów się nie pomylił i zapewnił komplet punktów Widzewowi. Arcyciekawie zapowiada się ligowy klasyk Legia – Widzew w następnej kolejce. Oby tylko nie był to mecz szachowy, a jazda bez trzymanki!
Korona łapie punktową serię
Jeśłi w tym sezonie do końca ma być niewiadomą, kto spadnie, to z dużą zasługą właśnie Korony, czy Miedzi, które były murowanymi kandydatami i szukano tylko trzeciej drużyny. Teraz różnice punktowe zmniejszyły się na tyle, że może być prawdziwy kocioł na dole tabeli. Kielczanie po wygranej z Cracovią i remisie ze Śląskiem znowu schodzą z boiska z kompletem punktów. Tym razem udało im się pokonać Lechię Gdańsk, więc bezpośredniego rywala w tabeli. Co ważne dla Koroniarzy, zagrali oni kolejny dobry mecz, stwarzali sytuacje i byli lepsi. Oczywiście było o to łatwo też z powodu bardzo defensywnego nastawienia gości, którzy chyba przyjechali stricte po remis. Jedyną bramkę strzelił z dystansu jeszcze przed przerwą Rumun Deaconu. W pierwszej odsłonie mogło dojść do kuriozalnej bramki, kiedy bramkarz Korony wznawiając piłkę we własnym polu karnym, nieaatakowany, nie potrafił celnie zagrać do obrońcy na kilka metrów, a zamiast tego podanie wylądowało za boiskiem i Lechiści mieli rzut rożny. Całe szczęście dla niego, że piłki nie podkręcił bardziej, bo byłby to urokliwy „swojak”. Mecz mógł odwrócić się w 61. minucie, kiedy drugą żółtą kartkę zobaczył Petrow. I tak naprawdę musiał skończyć się mecz remisem, ale w doliczonym czasie gry stało się coś nieprawdopodobnego. Najpierw bramkarz Korony wyszedł do dośrodkowania, ale ubiegł go Zwoliński i posłał piłkę w kierunku bramki, z której piłkę na słupek zbił Trojak. Ta trafiła jednak do Nalepy, który mając pustą całkiem bramkę, nie trafił w futbolówkę i zaliczył spektakularnego kiksa. Tym samym Korona drugi raz w sezonie ogrywa Gdańszczan, zbliżając się do nich w tabeli na 2 punkty.
Kolejny dzień w biurze dla Rakowa
Pewne zwycięstwo w weekend zalicza również Raków, który zdominował domowy mecz z Górnikiem Zabrze. Przełamał się przy tym Gutkovskis, który najpierw strzelił 4 bramki w pamiętnym meczu z Wisłą Płock, wygranym 7:1, a potem się zaciął. Czyżby jego odblokowanie było dobrym znakiem na kolejne mecze? Łotysz bramkę zdobył w 10. minucie, niejako ustawiając mecz dla Medalików. W pierwszej połowie praktycznie grał tylko Raków, a jedyne, co złe dla niego, stało się pod koniec pierwszej połowy, kiedy kontuzji doznał Arsenić i zastąpić go musiał Petrasek. Zmiana stron nie przyniosła wielkich zmian w przebiegu meczu. Górnika musiał kilkukrotnie ratować Bielica, a z przodu Zabrzanie rzadko atakowali, a kiedy próbowali, to byli nieskuteczni. W samej końcówce nadziali się jeszcze na kontrę, kiedy to na bramkę pomknął Jean Carlos i ustalił wynik meczu. Trenera Papszuna martwić może gorsza dyspozycja lidera, Iviego Lopeza, którego blask z początku roku jest przygaszony. Wydaje mi się jednak, że – jak to często u Hiszpanów bywa – ma to związek z polską zimą, która jest bardziej sroga niż na południu Europy. Co za tym również idzie, stan muraw jest gorszy, przez co takiemu technicznemu zawodnikowi trudniej pokazać kunszt. Przyjdzie kalendarzowa wiosna, zobaczymy, czy moja teoria znajdzie swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Podwójne przełamanie w Szczecinie
Pogoń wreszcie zwycięska w 2023 roku! Zwycięstwo odniosła w domowym meczu z Wartą, przełamując także i jej serię 7 meczów bez porażki. Zrodziło się to wszystko w bólach mimo szybkiego napoczęcia rywala. W pierwszym kwadransie Portowcy objęli prowadzenie po bramce Koutrisa, ale mieli problemy z utrzymaniem przewagi. Pierwsze ostrzeżenie uratował VAR, gdzie bramka Zrelaka została anulowana przez spalonego. Drugiego ostrzeżenia już nie było i przed przerwą wyrównał Żurawski. Najważniejsze dla Pogoni wydarzyło się jednak na początku drugiej połowy. Dwie minuty, które wstrząsneły Wartą. Najpierw w 54. minucie Zahović strzelił bramkę po asyście Grosickiego, by za chwilę piłkarze zamienili się rolami i przy trzeciej bramce dla Portowców to Polak zaliczył trafienie. Przypomnieli więc sobie o dobrej współpracy ze sobą i to może być dobry prognostyk na kolejne mecze. Znamienne też przy tym przełamaniu Szczecinian jest fakt, że to zazwyczaj oni fatalnie rozpoczynali mecz i drugie połowy, a teraz sytuacja zupełnie się odwróciła. Jedno pozostaje w Szczecinie wciąż niezmienne – jeśli chcą wygrać mecz, muszą strzelić przynajmniej 2 bramki, bo oduczyli się gry na zero z tyłu. Ciekaw jestem, jak na porażkę po takim czasie zareaguje Szulczek i jego drużyna. Za tydzień grają z rozpędzoną Koroną, więc będzie to wymagający test dla Warty. Podopieczni Gustafssona z kolei potwierdzenia formy zwyżkowej szukać będą w Płocku.
Miedź walcząca i zwycięska
Niewielkich różnic punktowych na dole tabeli nie byłoby, gdyby Miedź nie dołączyła do Korony w solidnym punktowaniu od początku roku. W tej kolejce nie dość, że znów nie przegrali, to jeszcze dopisali komplet punktów. Dodatkowym aspektem w tej wiktorii jest także fakt odwrócenia wyniku meczu. Zazwyczaj stracona bramka oznaczała koniec marzeń o czymkolwiek dla beniaminka. Teraz podopieczni trenera Mokrego pokazali wolę walki i charakter, dzięki któremu utrzymanie staje się realne. Ależ byłaby to historia – wygrana I liga z trenerem Łobodzińskim, który nie poradził sobie w Ekstraklasie, a zastępujący go Mokry utrzymuje w cuglach drużynę w najwyższej klasie rozgrywkowej. Sam mecz lepiej zaczął się dla gości, którzy atakowali i byli stroną przeważającą. Udało im się to udokumentować po akcji w stylu ekstraklasowym, gdzie sporo było przypadku, ale ostatecznie Kolar znalazł się w polu karnym gospodarzy i wyprowadził Wisłę na prowadzenie. Już do szatni drużyny schodziły przy wyniku 1:1, gdyż gospodarze otrzymali rzut karny, który na bramkę zamienił Henriquez. Zrobił to w drugiej próbie, gdyż pierwszą obronił Kamiński, ale po interwencji VARu okazało się, że wyszedł przed bramkę w momencie strzału i należało jedenastkę powtórzyć. Tym samym najskuteczniejszy napastnik w przerwie zimowej przełamuje się i trafia do notesu sędziego nie tylko przez żółte kartki, które zaczął kolekcjonować częściej, niż strzelał bramki. W drugiej połowie po dośrodkowaniu z rzutu rożnego wyprowadził na prowadzenie Miedź Mijusković, który był niekryty. Gospodarze do końca spotkania nie dali się zaskoczyć i zdobyli tak ważne 3 punkty. Powodują one jeszcze większy ścisk na dole. Sprawiają, że jak tak dalej pójdzie, to finisz sezonu będzie arcyciekawy na dole tabeli.
Zagłębie wygrywa z VARową kontrowersją w tle
Lech w czwartek zremisował w Norwegii na trudnym terenie z Bodo/Glimt w ramach 1/16 Ligi Konferencji. Oczywiste było, że trener van den Brom będzie próbował rotować składem przed meczem z Zagłębiem, chcąc oszczędzać kluczowych piłkarzy na czwartkowy rewanż w Poznaniu. Rotacja dorwała także najlepszego napastnika Lecha, Ishaka. Wszystkie bramki w meczu padły w pierwszej połowie. Pierwsze dwie bramki strzelali goście po zabójczych kontrach. Popis dał Bohar, który zaliczył asysty przy obu trafieniach. Komfortowego wyniku nie udało się utrzymać do przerwy, gdyż do szatni kontakt złapał Lech po bramce Sobiecha, który zastępował w wyjściowym składzie Ishaka. W drugiej połowie Kolejorz dążył do remisu, ale prawie wszystkie próby kończyły się na bramkarzu albo niecelnymi strzałami. Prawie, bo wyrównał pod koniec meczu Ishak, który wszedł na ostatnie 20 minut meczu. Sędzia uznał jednak, że pomagał sobie ręką i bramki nie zaliczył. Najgorszy jest fakt, że ciężko jednoznacznie ocenić, czy to przewinienie było. Jedna powtórka wskazuje, że tak, druga niby rozwiewa wątpliwości w drugą stronę. Wypowiadający się po meczu Marciniak, który był na VARze sam był wściekły, że kamery niewystarczająco pokazały sytuację, aby zero-jedynkowo ocenić. Podał dodatkowo ciekawostkę, o której pewnie przeciętny widz nie wiedział. Otóż w spotkaniach o 12:30 i 15:00, czyli tych mniej atrakcyjnych i medialnych, przynajmniej w teorii, jest mniej kamer VAR, niż na tych w prime time. To naprawdę ciekawe, ale jednocześnie dziwne i niesprawiedliwe, niczym całkowity brak VARu w fazie grupowej Ligi Konferencji. W takiej sytuacji więc VAR spełnił swoją rolę, gdyż ma interweniować tylko w sytuacjach pewnych, a ta w Poznaniu taka nie była. Kibice Kolejorza mają prawo jednak być źli, bo jednocześnie już zdarzało się, że sędziowie na wozie wzywali do kamer sędziego w sytuacjach, gdzie wcale nie była sytuacja zero-jedynkowa. Lech więc mecz przegrał, Zagłębie cieszy się, bo komplet punktów okazał się na wagę złota, patrząc na zwycięstwa drużyn Lubinian goniących.
Ważne zwycięstwo odniesione w cuglach
Legia jechała do Gliwic z bagażem siedmiu meczów bez przegranej. Znali wynik Rakowa, wiedzieli więc, że nie mogą pozwolić sobie na stratę punktów, jeśli chcą wciąż wywierać na wicemistrzu presję związaną z walką o tytuł. Piast mimo zwycięstwa nad Zagłębiem, wciąż znajdował się w strefie spadkowej i chciał za wszelką cenę z niej uciec. Sam mecz jednak wielkim widowiskiem się nie okazał. Wpływ na to mogła mieć murawa w Gliwicach, przez którą nawet w wyjściowym składzie nie pojawił się Kapustka, co przyznał sam piłkarz w wywiadzie pomeczowym. Ciężko oglądało się ten mecz, sytuacji nie było zbyt wiele. Pierwsza połowa to aż 6 żółtych kartek, pokazanych przez sędziego Sylwestrzaka, który w tym sezonie wyraźnie podniósł się w statystykach kartkowych. Jedną z nich otrzymał Slisz, który jednak z pierwszego napomnienia nic sobie nie zrobił i swoją nieodpowiedzialność przypłacił drugim kartonikiem pod koniec meczu, przez co mogło w drużynie gości zrobić się nerwowo. Tym bardziej, że chwilę wcześniej goście wyszli na prowadzenie po wykorzystanym rzucie karnym przez Josue. Piast miał pod koniec dogodną sytuację do wyrównania, ale zmarnował ją Wilczek. Tym samym Legioniści kontynuują mecze bez porażki, utrzymują stratę do Rakowa, powiększają ją nad resztą stawki i sprawiają wrażenie drużyny wiedzącej, czego chce. Piast musi szukać punktów w kolejnych meczach, jeśli nie chcą ugrzęźć na dobre w strefie spadkowej.
Radomiak łamie schematy
Znamy z poprzednich lat schemat drużyny środka tabeli, której już spadek raczej nie grozi, o wyższe cele nie ma zamiaru walczyć. Takie kluby raczej stawiały na radosny futbol, grali atrakcyjnie dla kibiców, mecze obfitowały w bramki. W Radomiu jednak pomyśleli inaczej. Sytuacja w tabeli komfortowa, jednak nie zmieniają stylu gry i w kolejnym meczu nie stracili bramki. Kto okaże się pierwszą drużyną 2023 roku, przy której obrona Radomiaka skapituluje? Wiemy już, że na pewno nie będzie to Jagiellonia, która w meczu zamykającym kolejce wywiozła jeden punkt po bezbramkowym remisie. W meczu bardzo dużą rolę odgrywał wiatr, płatający piłkarzom figle. Choć Jaga rozpoczęła mecz z animuszem, to szybko Radomiak przejmował inicjatywę, a goście zdawali się cieszyć z remisu. Tym bardziej muszą punkcik szanować, że ponownie ratować ich musiał Alomerović. Popisał się kapitalną wprost, podwójną interwencją w ciągu kilku sekund, broniąc strzały z kilku metrów w spektakularny sposób. Na pewno będzie to kandydat do interwencji sezonu. Poza tym w dużej części spotkanie przypominało typowe poniedziałkowe klasyki ekstraklasowe, czyli kolejkowe dogorywanie i czekanie na większe emocje. Tak robimy i czekamy już na piątkowe rozpoczęcie 22. kolejki – oby okraszonej mnóstwem ciekawych spotkań! A przedkolejkowe emocje zapewni w czwartek Lech, który powalczy z Bodo/Glimt o awans do 1/8 Ligi Konferencji. Mecz rozpocznie się o godzinie 21:00.