Piłkarze Legii i Rakowa zadbali, aby przedłużone zostały emocje dotyczące mistrzostwa, a pozostałym klubom udzielił się przedświąteczny klimat, bo dzieliły się punktami, niczym jajkiem na wielkanocnym stole. Nie dla wszystkich trenerów jednak taki remis okazał się wystarczający. Zapraszam na podsumowanie dwudziestej szóstej kolejki sezonu w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Na początek bez bramek
I od razu w pierwszym meczu bezbramkowy podział punktów. Zagłębie grało z Wartą i próbowało zdecydowanie częściej atakować bramkę rywali, ale zawodziła skuteczność albo strzały były łatwe do wybronienia przez Lisa. Goście przez cały mecz oddali ledwie jeden celny strzał, a czekać na niego musieliśmy aż do drugiej połowy. Spotkanie nie było najwyższej jakości, ale też ciężko było jej oczekiwać w każdym meczu akurat w kolejce, kiedy 4 najlepsze drużyny tego sezonu grały w bezpośrednich meczach. Siłą rzeczy pozostałe mecze były obsadzone drużynami słabszymi, przynajmniej na papierze. Warcie taki remis myślę odpowiada, zajmują wysokie, piąte miejsce – najwyższe dla nich, bo czwarte i ewentualny start w eliminacjach do Ligi Konferencji mógłby dla nich być bardziej problematyczny, niż pożyteczny. Zagłębie po samym meczu może i też załamane nie było, ale spoglądając, jak kolejka się potoczyła, to była ogromna szansa na odskoczenie praktycznie całej drugiej części tabeli, a zachowali między sobą status quo.
Bez efektu nowej (starej) miotły
Dziewięć miesięcy. Tyle czasu trwał rozbrat Jana Urbana z ławką trenerską. Isotne dla sprawy, że po tym czasie wrócił, ale na dokładnie tą samą. Po jego zwolnieniu wiele osób dziwiło się, że ego i honor pozwoliły mu zaakceptować powrót do Górnika. Styl, w jakim się z nim pożegnano nie był najlepszy. Powody takiej decyzji są w zasadzie dwa. Po pierwsze, ma on Górnik w sercu i jeśli może przyczynić się do jego utrzymania, na pewno chce to zrobić. Druga strona tej sprawy to kwestie formalne. Czy w zasadzie Urban miał wybór? Został zwolniony, ale pod względem papierkowym nie. Bardziej odsunięty od prowadzenia pierwszego zespołu, ale widniał na liście płac, z której zwolniłoby go dopiero znalezienie nowego pracodawcy. W efekcie wychodzi na to, że nawet, jeśliby nie chciał, to by musiał. Tak, czy owak, powrotu nie może zaliczyć do udanych, bo jego zespół został zatrzymany w Gliwicach przez rozpędzonego Piasta, który zaczął grać na miarę swojej kadry. Vuković, gdyby strata była mniejsza do czołowych miejsc, mógłby może pokusić się o atak na TOP 4. W obecnym układzie jednak Gliwiczanie chętnie zaakceptują pewne utrzymanie, bez potrzeby nerwowych ostatnich kolejek. Jedyną bramkę w meczu zdobył Tomasiewicz, który wyrasta na pewny punkt Piastunek. Strzelił dopiero drugą bramkę, ale wykonują tytaniczną pracę na boisku, dzięki czemu gra całej drużyny wygląda lepiej. Dla Górnika z kolei porażka oznacza utrzymanie, ale w strefie spadkowej. W świątecznej kolejce zagrają już w czwartek, a rywalem będzie kolejny świetnie spisujący się na wiosnę klub – Korona. To jeden z najważniejszych meczów dla Zabrzan, bo porażka może ich pogrążyć i pogorszyć już i tak beznadziejną sytuację.
Znamy pierwszego spadkowicza
Jeśli już o Koronie mowa… w sobotnie popołudnie drużyna Kuzery pokonała w Kielcach Miedź i praktycznie upewniła wszystkich, że w Legnicy będzie powtórka sprzed 3 lat, kiedy awansowali do Ekstraklasy i nie poradzili sobie w niej jako beniaminek. Strata 11 punktów, na 8 kolejek do końca… Ekstraklasa już cuda widziała, ale tu nawet nie ma na czym oprzeć nadziei. Już teraz oba kluby dzieli właśnie owe 11 punktów, a przed rundą wiosenną praktycznie wszyscy pytani o spadkowiczów, odpowiadali „Miedź, Korona i ktoś trzeci”. Scyzoryki jednak punktują na wiosnę bardzo solidnie. Ostatnie 5 meczów to 3 zwycięstwa, remis i porażka. W meczu z Miedzią szybko obdarli rywali ze złudzeń, choć zaczęło się tak, jak często w spotkaniach Legniczan, czyli od ich ataków. Korona, jak pozostali rywale, pozwoliła się gościom wyszumieć, pierwszy atak przeprowadzając w 12. minucie i od razu zakończyło się to bramką Ronaldo Deaconu po strzale z dystansu. Łukowski 4 minuty później podwyższył na 2:0. Był to cios K.O., jednak w tej sytuacji interweniował VAR, a bramka nie została uznana przez wcześniejszy faul na Drygasie. Gdy Koronie nie udało się zdobyć kolejnej bramki, coraz bardziej zaczynali się bronić, a Miedź stwarzała coraz większe zagrożenie. Do końca spotkania nie udało im się jednak pokonać bramkarza Kielczan.
Niebywałe – hit okazał się hitem!
Najczęstszy obraz ligowych klasyków, czy tych spotkań, które opisywane są jako hitowe? Z dużej chmury mały deszcz. W sobotnie popołudnie oglądaliśmy jednak w Warszawie prawdziwe meczycho, które może być pokazywane jako promocja polskiej Ekstraklasy! Legia po znakomitym meczu pokonała Raków 3:1, sprawiając, że Medaliki doznały pierwszy raz od września 2022r. smak porażki. Oba zespoły świetnie punktują w tym sezonie, są godnymi siebie rywalami. Zastanawiałem się, jak ten mecz będzie wyglądał pod względem taktyki i mentalu. Kosta Runjaić, trenując Pogoń, miał problemy w tych najważniejszych meczach z bezpośrednimi rywalami. Najpierw blamaż w Warszawie, a w kolejnym sezonie, gdy rywalem o tytuł był długo Raków, również nie podołał. W sobotnim meczu po prostu przechytrzył Papszuna, co było dość zaskakujące, bo właśnie trener Rakowa uchodzi za świetnego stratega. Planując spotkanie i taktykę na Legię po prostu przekombinował. Tylko on zna powody odstawienia świetnie spisującego się na wahadle i dającego liczby Jeana Carlosa, a danie w jego miejsce Kuna. Nie docenił także klasy i jakości Josue, który zazwyczaj jest podwajany albo nawet stosowany jest wobec niego plaster. Tu nic takiego nie było, przez co Portugalczyk mógł szaleć na boisku i pokazywać swoje najlepsze walory. Od obu drużyn aż biła jakość, którą potrafili „sprzedać” na boisku, przez co oglądało się ten mecz świetnie. Swoje też zrobiły pełne trybuny na Łazienkowskiej, niosące piłkarzy do rzeczy wielkich. Jak można się było spodziewać, mimo zwycięstwa, piłkarze Legii w dwumeczu nie okazali się lepsi od Rakowa (na jesień w Częstochowie było 4:0), dlatego w tabeli muszą wyprzedzić o punkt Medaliki, aby zepchnąć ich z pierwszego stopnia podium. Był to mecz, gdzie mogło być pozamiatane. Zwycięstwo Rakowa oznaczało 12 (efektywnie 13) punktów przewagi oraz jeszcze silniejszy mental. Teraz ta różnica wynosi 6 (7) punktów. Teoretycznie Raków nie ma wymagającego terminarza, a i Legia kompletu zwycięstw raczej do końca sezonu nie zaliczy. Stopą achillesową Papszuna i spółki są jednak końcówki, w których na ostatniej prostej lubią się potknąć. Tak rok temu zniweczyli przewagę i stracili mistrzostwo na rzecz Lecha, w tym sezonie walcząć o grupę Ligi Konferencji stracili bramkę w ostatniej minucie dogrywki. Teraz po porażce może im się także włączyć myślenie, żeby tylko się to nie powtórzyło. Powinni doczłapać do tego mistrzostwa mimo wszystko, ale tego, że ciągle możemy się emocjonować walką o trofeum, nikt nam nie odbierze. Swoją drogą, w tej kolejce było to ostatnie spotkanie, nie zakończone remisem. Coś niesamowitego!
Lechia nie wykorzystuje szansy
Przyjaźń kibiców jest na trybunach, a nie boisku, to sprawa oczywista. Tym bardziej, jeśli mecz przyjaźni między Lechią, a Śląskiem odbywa się w atmosferze walki obu drużyn o ligowy byt. Ciężko jednak o wyciągnięcie bardziej pomocnej dłoni ze strony Śląska, niż wykartkowanie się dwójki swoich najlepszych graczy ofensywnych – Yeboaha i Exposito. Gdańszczanie mieli więc na początku handicap w postaci świadomości, że gościom ciężko może być o strzelenie bramki, pomimo marności, jaką sami prezentują w defensywie. I faktycznie było ciężej, ale mimo wszystko parę sytuacji sobie Śląsk stworzył i tylko Kuciakowi zawdzięczają zero z tyłu piłkarze Lechii. Bramkarz musiał bronić sytuację sam na sam, ale wychodził z każdej zwycięsko. Samo spotkanie nie należało do najciekawszych, a Lechia nie potrafiła strzelić decydującej bramki, pomimo sporej przewagi w drugiej połowie. Są więc w złej sytuacji, bo tracą do bezpiecznego miejsca 4 punkty, a do końca sezonu czekają ich jeszcze mecze z Pogonią, Rakowem i Legią, czyli ligową czołówką oraz Piastem, który złapał formę. Teoretycznie nic nie wskazuje na to, żeby mieli się uratować, ale może nowy trener David Badia coś wykombinuje? Trudny terminarz nie zawsze jest przeszkodą, co pokazało w zeszłym sezonie Zagłębie Lubin. Oni też w 33. i 34. kolejce grali odpowiednio z Rakowem i Lechem, czyli dwoma drużynami walczącymi ze sobą o mistrzostwo, a Medaliki pokonali, żeby w ostatniej kolejce nieznacznie tylko ulec Lechowi 1:2.
Wzajemne wplątanie w spadkową walkę
Mecz Wisły z Radomiakiem miał pozwolić zwycięzcy odetchnąć trochę i uciec peletonowi, który z kolejki na kolejkę robi się większy w dole tabeli w temacie walki o utrzymanie. Spotkanie zakończyło się bez rozstrzygnięcia, przez co tak naprawdę i Wisła i Radomiak nie mogą czuć się pewnie. Niby zajmują pozycje 9. i 10. ale przewaga to ledwie 5 punktów. Na niekorzyść działa też tendencja, przede wszystkim w Płocku. Po świetnym początku sezonu, gdzie byli nawet liderem i niektórzy prawdziwi optymiści mówili o walce o najwyższe laury, zostali brutalnie sprowadzeni na ziemię. Radomiak również po dobrym początku rundy rewanżowej, zaliczył 3 porażki z rzędu i przerwal niekorzystną serię dopiero w Płocku. W świątecznej kolejce przyjmą u siebie Raków, więc będzie to mecz istotny dla obu stron, choć walczących o odmienne cele w tym sezonie. Wisła z kolei zagra z Zagłębiem, więc kolejny mecz z bezpośrednio zamieszanym w walkę na dole rywalem.
Widzew walczący do końca – żadna niespodzianka
W niedzielę popołudniu mogliśmy oglądać starcie Cracovii z Widzewem. Teoretycznie spotkanie drużyn, które mogłyby jeszcze namieszać i walczyć o czwarte miejsce, jednak od 4 kolejek ani jedni ani drudzy nie potrafią wygrać spotkania. Z tego też powodu mecz nie okazał się hitowym, jak choćby to w Warszawie dzień wcześniej. Cracovia po praktycznie pewnym utrzymaniu spuściła z tonu – dla niej sezon się zakończył. Widzew z kolei może odczuwać trudy sezonu w roli beniaminka. Spisują się świetnie i tego już im nikt nie zabierze, bardzo pewnie weszli do Ekstraklasy dodając koloryt, pełne trybuny i emocje do końca. Potwierdziło to spotkanie w Krakowie. Pasy w ostatnim kwadransie strzeliły bramkę, ale Łodzianie ponownie się nie poddali i – jak mają to w zwyczaju – walczyli do ostatnich minut, wywalczając rzut karny, który w doliczonym czasie na wyrównującą bramkę zamienił Kreuzriegler. Tym remisem obie drużyny przedłużyły mecze bez zwycięstwa już do 5. Końca złej serii Widzew będzie szukał u siebie ze Stalą, a Pasy w Szczecinie. Oba mecze odbędą się w Wielką Sobotę.
Kolejny hit, tym razem mocno kontrowersyjny
Było spotkanie lidera z wiceliderem, czas i na bezpośrednie starcie w walce o podium. Do Poznania przyjechała Pogoń. Kto spodziewał się ciekawego, intensywnego meczu, ten się z pewnością nie zawiódł. Lech zagrał w najsilniejszym składzie, Pogoń oczywiście tak samo. Zawiódł jednak sędzia, Paweł Raczkowski. Zanim do kluczowego błędu doszło, Lech wyszedł na prowadzenie po strzale zza szesnastki Karlstroma. Jeszcze w pierwszej połowie Kolejorz dostał rzut karny, którego jednak nie wykorzystał Ishak. Jego intencje świetne wyczuł Stipica i wciąż było 1:0. Później nastąpiła jednak kluczowa akcja, kiedy Sousa przejął piłkę, wypuścił ją, został faulowany przez Kostasa, mającego już żółtą kartkę. Sytuacja prosta, oczywista – drugie żółtko, czerwona, dziękuję. Nie dla sędziego (niestety). Ten puścił przywilej korzyści, zamiast akcję przerwać. Do sytuacji nie wrócił, ratując defensora Portowców. Co najgorsze – również VAR nie mógł w tej sprawie nic zrobić, bo może wtrącić się w przypadku bezpośredniej czerwonej kartki, a nie drugiej żółtej, która notabene oznacza właśnie wykluczenie. Na domiar złego dla Lecha zamiast gry w przewadze, do szatni schodzili z wynikiem remisowym, bo w końcówce rzut karny otrzymała także Pogoń, a Grosicki sprytną podcinką pokonał Bednarka, który leżąc błyskawicznie próbował wstać, ale nie udało mu się sięgnąć piłki. Poza sytuacją z Kostasem, sędzia nie popisał się właśnie przy tych dwóch rzutach karnych, bo oba podyktował dopiero po interwencji VARu. Ocena za ten mecz będzie z pewnością niska. Powinno to spowodować odsunięcie i urlop od prowadzenia spotkań Ekstraklasy. Nastąpiła po meczu jednak sytuacja dość dziwna. Ogłoszone zostało, że Raczkowski na prośbę Lecha nie będzie prowadził jego spotkań do końca sezonu. Samo to jest w sobie dziwne, bo jeśli popełnił błędy, to dlaczego nie odpocznie od wszystkich meczów, a tylko tych Kolejorza? Za tydzień skrzywdzi dajmy na to Cracovię, czy Piasta, to będzie w porządku, bo oni już o nic nie walczą? Przecież za wyższe miejsce mają kluby też więcej pieniędzy od Ekstraklasy, a może i wewnętrznie ustalone przed sezonem premie. A jeśli został odsunięty od prowadzenia Lecha, bo tylko ich krzywdzi, to skandal tym większy, bo albo sędzia jest obiektywny albo nie powinien w ogóle zostać dopuszczony do sędziowania i basta. Wracając do samego meczu, druga połowa to przewaga Kolejorza, próbującego bezskutecznie zdobyć drugą bramkę. Sztuka udała się gościom za sprawą Gorgona. Na taki obrót wydarzeń błyskawicznie odpowiedzieli gospodarze. Ishak zdobył wyrównującą bramkę i odkupił winy przy niestrzelonym karnym. Kolejne spotkanie, kolejny remis. Szkoda tylko, że z takimi okolicznościami w tle.
Remis nie wystarczył
Już od dłuższego czasu mówiło się o będącej na włosku posadzie Macieja Stolarczyka w Białymstoku. Remis w Mielcu przechylił szalę goryczy i Jaga jest bez trenera. Przed sezonem typowałem właśnie drużynę z Podlasia do miana czarnego konia sezonu, a powodem była osoba trenera. Mocno swoją wiarę w niego przeszarżowałem. Okazało się bowiem, że praca i wyniki w Wiśle Kraków, to był bardziej efekt jego zdolności motywacyjnych, czy umiejętności pracy w ciężkich warunkach, które w tamtych czasach panowały w Krakowie. Każdy dzień był owiany niepewnością. W takich warunkach potrafił się Stolarczyk odnaleźć. Jak pokazuje jego kariera trenerska – w żadnych innych, bo wszędzie zawodził. Dla Jagielloni to kolejna zmiana na stanowisku trenera. Nie potrafią znaleźć i wybrać kandydata, który utrzymałby się na dłużej, rozwinął klub i pracowników. Ostatnim takim był Michał Probierz. Tak więc pierwszy mecz na ławce trenera Kieresia w Mielcu okazał się ostatnim Stolarczyka w Białymstoku. Spotkanie rozpoczęło się świetnie dla gości, a świetną współpracę i komunikację po raz kolejny pokazali Hiszpanie – Gual do Imaza i było prowadzenie Jagi. Zamiast jednak iść za ciosem, po raz kolejny zadowalali się jednobramkowym prowadzeniem piłkarze z Podlasia. Do przerwy wynik utrzymali, ale w drugiej połowie już głównie widać było na murawie Stal. Doprowadzili oni do wyrównania, ale drugiej bramki nie byli w stanie strzelić. Szósty remis w kolejce stał się faktem. Obie drużyny dzieli w tabeli zaledwie punkt, a nad strefą spadkową mają odpowiednio Stal 3, a Jaga 2 punkty przewagi.