Święta, święta i po świętach. Podobnie sprawy mają się z 27. kolejką Ekstraklasy. Wyklarowały się drużyny, które najprawdopodobniej będą reprezentować nas w Europejskich Pucharach, a w kwestii spadku… ciągle wiele niewiadomych! Zapraszam na podsumowanie dwudziestej siódmej kolejki sezonu w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Chcieli remisu, zgarnęli wygraną
Z racji tego, że kolejka rozgrywana była w okresie wielkanocnym, zmianie uległ terminarz. Piątkowe mecze przesunięto na czwartek i właśnie wtedy o godzinie 18:00 na boisko wybiegli piłkarze Śląska i Piasta. Biorąc pod uwagę ich ostatnią dyspozycję i wyniki, w obu drużynach nastroje panowały zgoła odmienne. Gliwiczanie pod wodzą Vukovicia ogarnęli się, zaczęli grać na miarę swojego potencjału, co od razu znalazło odzwierciedlenie w tabeli i dość znacznie uciekli ze strefy zagrożenia. Na tyle daleko, że niektórzy nawet zaczęli nieśmiało spoglądać w górę tabeli na miejsce czwarte… To jednak wizja odległa. Śląsk z kolei notuje niechlubną serię bez wygranej, a co gorsza, nie przekonuje również ich gra. Murawa zdaje się zweryfikowała, że obie drużyny przyjmą remis z radością, bo prawie godzinę zajęło im oddanie strzału celnego na bramkę. To uderzenie jednak nie zmieniło obrazu gry, który był przede wszystkim pozbawiony wielkich emocji. Gdy już wszyscy nastawili się, że bramek we Wrocławiu nie zobaczymy, to błąd defensywy Śląska nie mogli zmarnować goście i Felix strzelił jedyną bramkę w meczu. Podopieczni Djurdjevicia punktów poszukają za tydzień w meczu z Wartą. Jeśli i tam nie skończy się po myśli Śląska, to prawdopodobny jest scenariusz zakończenia sezonu z innym trenerem na ławce.
Szansa częściowo wykorzystana
Wieczorny mecz w Wielki Czwartek był tym z gatunku o sześć punktów. Skazywana wraz z Miedzią za pewniaków do spadku przed rundą rewanżową Korona mogła nawet wskoczyć do pierwszej połowy tabeli. Musiała pokonać w tym celu Górnik w Zabrzu, który również walczy o życie i miał szanse wykorzystać potknięcie Śląska i zrównać się z nimi punktami. Początek meczu był wymarzony dla Zabrzan, bo objęli szybko prowadzenie, które odebrał im wóz VAR, dopatrując się spalonego. Na domiar złego Korona odpowiedziała równie skutecznie i w zgodzie z przepisami, przez co sytuacja Górników była nieciekawa. Zdołali odpowiedzieć na stratę bramki dopiero w drugiej połowie, kiedy to Krawczyk wykończył akcję po podaniu Podolskiego. Na więcej już nikogo w ten wieczór stać nie było. Korona zdobyła kolejny punkcik, utrzymując jednocześnie przewagę nad rywalami z Zabrza. Drużyna Urbana z kolei odrobiła punkt do Śląska, na tym etapie trzeba doceniać każde małe rzeczy, ale ciągle są 2 punkty pod kreską. Nie wystarczy im tylko liczyć na potknięcia Wrocławian, sami muszą swoje szanse łapać i z nich korzystać, jeśli nie chcą zasilić w przyszłym sezonie grona pierwszoligowców.
Głęboki oddech ulgi w Płocku
Sobotnie granie rozpoczęło się w Płocku, gdzie o kolejne ważne punkty przyjechało walczyć Zagłębie. Wisła mocno spuściła z tonu względem początku sezonu, co – przy jednoczesnym punktowaniu drużyn z dołu tabeli – opuszczało ich w tabeli coraz niżej, a przewaga zaczynała robić się niebezpiecznie mała. W ostatnim meczu również to Lubinianie mieli przewagę i więcej szans bramkowych, ale piłka nożna to dyscyplina, gdzie liczy się efekt bramkowy, a tego zawodnicy Fornalika nie potrafili udokumentować. Sami popełnili proste błędy, które skończyły się dwoma straconymi bramkami w drugiej połowie. Dla Nafciarzy ten wynik to możliwość głębszego oddechu, odzyskali w miarę bezpieczną przewagę 7 punktów nad strefą spadkową, mogą na spokojnie dogrywać sezon do końca. Nie powinni bowiem mieć problemów ze zdobyciem jeszcze kilku punktów, zapewniających im już także spokój pod względem matematycznym. Waldemar Fornalik za to jest ze swoją drużyną tuż nad kreską. Miesiąc miodowy po jego przyjściu minął, muszą się Miedziowi ogarnąć i być bardziej skuteczni. Najważniejszy mecz mają za tydzień, bo grają bezpośrednio z drużyną otwierającą strefę spadkową. Nad Górnikiem mają 2 punkty przewagi. Łatwo więc stwierdzić, że jeśli przegrają, nastąpi mijanka w tabelii i to Zagłębie znajdzie się pod kreską. To jednak broń obosieczna, bo możliwa jest także ucieczka Lubinian już na 5 punktów.
Zadyszki ciąg dalszy
Kiedy sezon wszedł w decydującą fazę, zaciął się nam najlepszy z beniaminków tego sezonu. Widzew miał wszystko w swoich rękach, aby walczyć do końca o podium, a już z pewnością chociaż miejsce czwarte, dające awans do europejskich pucharów. Po porażce ze Stalą ich licznik meczów bez zwycięstwa urósł do 6. Wyniki na innych boiskach spowodowały, że prawdopodobnie miejsce piąte będzie sufitem drużyny w tej kampanii. Co, należy otwarcie powiedzieć, byłoby wynikiem świetnym, dobrze rokującym na przyszłe lata. Stal z kolei zdobyła ważne 3 punkty, które po poprzednich dwóch remisach, dają większy spokój i nie wplątują ich w bezpośrednią walkę o ligowy byt. Kamil Kiereś notuje udane wejście do nowej drużyny, wykazując się swym nosem trenerskim. Strzelec pierwszej bramki dla Stali, Ciepiela, grał dotychczas w środku pola. Trener postawił na niego z przodu w meczu z Widzewem i od razu zebrał plony swej decyzji. Lubię oglądać osobiście, gdy takie nieoczywiste decyzje okazują się słuszne i trenerzy widzą czasem to, co nam, zwykłym obserwatorom Ekstraklasy może umykać.
Również Pasy czekają na przełamanie
Nie tylko Widzew w ostatnim czasie nie punktuje w Ekstraklasie. Ich serie meczów bez zwycięstwa wyrównała Cracovia tego samego dnia w Szczecinie. Z tą drobną różnicą, że jednak sprawiła więcej problemów swoim rywalom na drodze do zwycięstwa. Przede wszystkim szybko zaczęli strzelanie, bo już w pierwszej okazji bramkowej od razu zaskoczyli Klebaniuka. Pogoń zdołała odpowiedzieć dość szybko i od razu podwójnie, bo minął ledwie kwadrans, a już Portowcy prowadzili 2:1. Choć w drugiej połowie Pasom udało się doprowadzić do wyrównania, to jednak gospodarze mieli sporą przewagę i wydawało się kwestią czasu, aż pokonają ponownie Niemczyckiego. Zrobili to w samej końcówce spotkania, ale ostatecznie udało się pokonać Pasy 3:2. W meczu tym nie tylko ilość, ale przede wszystkim uroda bramek była prawdziwą ozdobą i promocją Ekstraklasy. W Szczecinie mają miejsce 4. z przewagą 6 punktów, więc w miarę bezpiecznie. Oczywiście, przed sezonem nastroje były bojowe do walki o najwyższe cele, ale w chwili obecnej muszą kibice zadowolić się tym, że na stałe ich klub zadomowił się w czołówce ligowej. Nawet, jeśli nie walczy o mistrzostwo, to kolejne podium jest zdecydowanie w ich zasięgu.
Wynik Derbów bez zaskoczeń
Jedyne takie Derby w Europie, gdzie rywalizujące ze sobą kluby z jednego miasta wcale nie toczą wojen, czy to na trybunach, czy poza nimi. Jedyne albo jedne z nielicznych także pod względem wyników końcowych. W ostatnim czasie zawsze kończyły się zwycięstwami Kolejorza, niezależnie od okoliczności, czy formy Lechitów. Tak samo było w sobotę, gdzie podopieczni van den Broma pewnie pokonali Wartę. Odnotować należy, że mimo wszystko był to chyba najtrudniejszy mecz dla Lecha spośród wszystkich sześciu od powrotu Warty do najwyższej klasy rozgrywkowej. Przy stanie 1:0 karnego ponownie nie wykorzystał Ishak, co może trochę martwić, bo dotąd nie miał z tym problemów. Z drugiej strony w samej końcówce meczu, już przy stanie 2:0, z jedenastu metrów nie udało się pokonać Bednarka Zrelakowi. Ważną informacją dla Kolejorza jest fakt, że mecz nie toczył się w bardzo intensywnym tempie, udało się go wygrać i odskoczyć ponownie od Pogoni w tabeli, utrzymując miejsce na podium. To pozwoli na szybszą regenerację, bo przypominam, że już jutro ćwierćfinał Ligi Konferencji i pierwszy mecz Lecha z Fiorentiną. Warta zajmuje ciągle wysokie, piąte miejsce i zdaje się jej to odpowiada. Na razie nie ma potrzeby zabawy w europejskie puchary, a jednocześnie zasługują swoją grą na miejsce w czołówce ligi.
Z Imaza Grosickiego nie będzie
Kolejne ważne spotkanie w dolnych rejonach tabeli miało miejsce w Wielkanocny Poniedziałek. Do Białegostoku przyjechała Lechia, która chciała wreszcie wygrać i zbliżyć się do bezpiecznej strefy, dając sobie szansę i nadzieję na utrzymanie. Długo jednak spotkanie wyglądało na stricte remisowe. Pod koniec pierwszej połowy jednak Białostoczanie otrzymali szansę na wyjście na prowadzenie. Rzut karny, do którego podszedł Imaz. Pierwszy strzał obroniony przez Kuciaka, ale sędzia nakazał powtórzenie. Hiszpanowi przy drugiej próbie nie udała się panenka, którą ostatnio zaskoczył z karnego Grosicki. Tu jednak Kuciak wyczuł doskonale intencje i z łatwością obronił tę wcinkę Hiszpana. Mógł on zostać antybohaterem meczu, bo brak zwycięstwa Jagi z pewnością przypisywanoby właśnie jemu. Uratował go z opresji w ostatnim kwadransie Romanchuk, który po rzucie rożnym umieścił głową piłkę w bramkę Gdańszczan, zapewniając Dumie Podlasia zwycięstwo. Nic wielkiego ciągle nie grają, ale jak pisałem kiedyś – wykorzystują w Białymstoku korzystny terminarz i uciekają spod topora, przynajmniej na tym etapie sezonu. Lechia z kolei ma już 5 punktów straty do bezpiecznej strefy, a terminarz niezmiennie ciężki.
Raków igra w mistrzowskiej grze
Zeszłotygodniowa porażka z Legią spowodowała stopnienie przewagi nad wiceliderem do 6 oczek. Ważne miały być najbliższe kolejki, kiedy mogło zrobić się w Częstochowie nerwowo i ten strach mógł pałętać nogi zawodnikom. Nie wiadomo, czy to strach, obniżone morale, czy jeszcze coś innego, ale w meczu z Radomiakiem po raz kolejny Raków miał problemy, żeby grać swój futbol, czyli to, co potrafią najlepiej. Ledwie wyciągnięty bezbramkowy remis i wręcz zaproszenie Legii, która grała po nich w Legnicy do kolejnej pogoni punktowej. Dla Radomiaka, mimo że znów bez wygranej, taki wynik z liderem to sukces, który mógł być jeszcze większy. W drugiej połowie wyszli nawet gospodarze na prowadzenie, ale interweniował w tej sytuacji VAR i sędzia cofnął gola, bo faulowany w tamtej akcji był Svarnas. Jeszcze nic wielkiego się nie stało, ale muszą mieć się na baczności Medaliki, bo już w zeszłym sezonie również zaprzepaścili przewagę w tabeli. Oczywiście była ona wtedy mniejsza, ale mimo wszystko może siedzieć to w głowach – strach, aby historia nie zatoczyła koła i tym razem.
Stracona szansa
Remis w Radomiu z entuzjazmem przyjęli w Warszawie, ale także w Legnicy, bo tam znajdywali się i czekali na swój mecz piłkarze Legii. Stanęli przed olbrzymią szansą na odrobienie kolejnych 2 punktów w tabeli i poważne postraszenie Papszuna i reszty. Miedź musiała podejść do meczu ofensywnie, bo nie miała już naprawdę nic do stracenia, szansę na utrzymanie pozostawały stricte matematyczne. Nie wiadomo, czy to brak koncentracji spowodowany znajomością wyniku rywali, ale Legioniści popełniali w obronie błędy, z których nie zawsze wychodzili obronną ręką. Najpierw jeden z błędów został wykorzystany i Miedź prowadziła. Josue odpowiedział pięknym golem z rzutu wolnego. Legniczanie nie dając za wygraną ponownie wyszli na prowadzenie za sprawą Chuci i utrzymywali je praktycznie do końca spotkania. Przed końcowym gwizdkiem jednak błąd popełnił Matynia i zagrał ręką we własnym polu karnym, a remis z karnego uratował Josue. W walce mistrzowskiej zachowane więc status quo. Można było liczyć w tej walce na straty punktowe Rakowa, ale też tylko naiwni albo najzagorzalsi kibice Legii wierzyli w scenariusz, w którym ich klub zdobywa komplet punktów do końca sezonu.