Śląsk po dwóch zwycięstwach z rzędu, przy porażkach Wisły, zamienił się z nią miejscami i to teraz w Płocku muszą mocniej drżeć o utrzymanie. Ponadto – po co tworzyć akcje, skoro można strzelić bramki z połowy, jak Imaz, czy Gajos? Próbował też Piasecki, ale minimalnie chybił. Zapraszam na parę słów podsumowania i wolnych wniosków po zakończeniu 33. kolejki Ekstraklasy w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości. Zapraszam!
Mistrz ukryty w terminarzu Miedziowych?
Inauguracja kolejki odbyła się w Lubinie. Tam też przyjechała Stal, która chciała zdobyć choćby punkt, dający jej zupełną pewność utrzymania przed ostatnią kolejką. Kiedyś było standardem w polskiej piłce, jeśli grały dwie drużyny, z których jedna walczyła o życie, to druga albo nie przeszkadzała albo grała na sporo mniejszym zaangażowaniu, przez co mecze wygrywała ta pierwsza. Mecz ten pokazał, że nie zawsze tak jest obecnie. Oczywiście, są wyjątki, ale to bardziej specyficzne przypadki, do których dojdę później. Zagłębie chciało pożegnać się z kibicami zwycięstwem, dziękując za kolejny trudny sezon. Stal z kolei ponownie jesień zaliczyła świetną, a wiosną pikują w tabeli i ciągle walczą o utrzymanie. W Lubinie przegrali dość wyraźnie, utrzymania sobie nie zapewnili, ale naprawdę odebrać mógłby je splot określonych zdarzeń – zwycięstwo Śląska z Legią, zwycięstwo Wisły nad Cracovią, Korona pokonująca Widzew oraz jednoczesna ich własna porażka z Wartą w wersji wakacyjnej. Oczywiście, nieoczekiwane wyniki zdarzają się, więc zagrożenie zawsze jest, ale nie ukrywajmy – spośród zagrożonych, to Mielczanie są na pole position i to w tym pozytywnym słowa znaczeniu. Miedziowi pożegnali się ze swoimi kibicami tak, jak sobie wymarzyli – strzelili dwie bramki, zagrali na zero z tyłu i w ostatniej kolejce zagrają z nowym Mistrzem Polski. Co ciekawe, w identyczny sposób terminarz ułożył się w poprzednim sezonie i wtedy jechali do nowego mistrza Polski, ale wtedy do Poznania. Trzeba będzie przyjrzeć się rozkładowi gier sezonu 23/24 i jak ułoży się on dla Lubina na ostatnią kolejkę.
Kolejne Velde show
Długą drogę przebył Norweg w barwach Lecha. Od słabych meczów, kompromitujących wpadek, krytyki, poprzez podział – w pucharach TOP, w lidze FLOP, na świetnych występach w Europie i lidze kończąc. Złapał Velde świetną formę i zapewne żałuje, że kończy się sezon, a w Poznaniu mogą mieć zagwozdkę. Czy to już zmiana na stałe i znaleźli filar formacji ofensywnej na kolejny sezon? Czy lepiej sprzedać, gdy nadarzy się okazja, bo osiągnął na koniec swój peak, ponad który się wzniesie? W każdym razie Lech kolejny mecz zagrał świetnie, pewnie zwyciężył z Koroną i to w Kielcach, które były całkiem niezłą twierdzą miejscowych na wiosnę. Zakończyli jednocześnie serie meczów podopiecznych Kuzery bez porażki u siebie. Licznik zatrzymał się na liczbie 8, czym wyrównany został klubowy rekord. John van den Brom zdaje się znalazł też optymalne miejsce dla Marchwińskiego, który kolejny raz dawał sobie radę na szpicy, co udokumentował również bramką. Dzięki porażce Pogoni (z wydatnym udziałem sędziego) odzyskali miejsce na podium i wszystko wskazuje na to, że to ustępujący Mistrz dopełni „pudło” w tym sezonie.
Upragniony punkcik zdobyty
Uff, zdaje się słychać dość głosny oddech ulgi na Podlasiu. Wszystko z powodu remisu Jagi z Cracovią, który to daje im pewne utrzymanie i bez presji oraz stresu zespół może pojechać za tydzień do Poznania. Mecz zaczął się bardzo, bardzo obiecująco dla miejscowych, a bramkę znów zdobył Hiszpan, tylko tym razem nie Gual, a Imaz. Zrobił to w sposób spektakularny. Pech chciał, że to nie jedyna taka bramka w tej kolejce, więc laurami będzie musiał się podzielić. Pasy mimo że już pewne utrzymania, to nie poddawały się i stwarzały zagrożenie. Udało im się w drugiej połowie doprowadzić do wyrównania, przez co wynik nie był pewny do końcowego gwizdka. W przyszłej kolejce najwięcej uwagi będzie poświęcać się właśnie spotkaniu Cracovii z Wisłą. Obecnie Płoczczanie są w strefie spadkowej, więc jakiekolwiek rotacje, zmiany w tabeli, rozpoczynać się muszą od korzystnego wyniku w tym meczu. Jaga z kolei może odetchnąć, bo rozpędzony Kolejorz i Velde, chcący w dobrym stylu zakończyć rozgrywki przy Bułgarskiej, byłby niesamowicie trudnym rywalem, gdyby ta potrzebowała np. zwycięstwa.
Obecność VARu futbolu nie zbawiła…
…a co gorsza – prawdopodobnie (bo wciąż mają szanse) pozbawiła Pogoni miejsca na podium na koniec rozgrywek. Mecz Górnika i właśnie Portowców zapowiadał się mega interesująco, bo obie ekipy złapały świetną formę. Dodatkowym smaczkiem był fatalny bilans Pogonii na stadionie w Zabrzu. Rzadko zdarza się, żeby jakaś ekipa miała aż tak wielkie problemy z jednym przeciwnikiem w meczach wyjazdowych. Wszystko się ziściło, bo mecz był interesujący i emocjonujący właściwie do samego końca. Rozstrzygnęła go jednak kontrowersja w końcówce. Chociaż to nawet nie kontrowersja, bo te są, gdy pojawiają się w sytuacji wątpliwości. Tu ich nie ma i po prostu Pogonii w doliczonym czasie należał się rzut karny, którego sędzia Kwiatkowski nie odgwizdał, a VAR sprawę przemilczał. To byłaby piłka meczowa dla gości, a zamiast tego otrzymali swoją i ją wykorzystali piłkarze Górnika, a dokładniej Podolski. Strzelił decydującą bramkę, przedłużając serię zwycięstw klubu. Pogoń więc ponownie bez punktów wraca z Zabrza, choć tu mogą mieć poczucie wybitnej niesprawiedliwości. Oczywista sprawa, że gdy nawet tego trzeciego miejsca nie odzyskają, to nie będzie stricte tak, że tylko ta decyzja sędziego (który notabene do błędu się przyznał) odebrała im podium. W przeciągu sezonu arbitrzy mylili się we wszystkie strony, ale jednak takie wielbłądy i to w decydujących momentach sezonu zapadają w pamięci najsilniej.
Zwycięstwo na pożegnanie
Parę sezonów w ramach 37. kolejki Lechia grała z Legią o mistrzostwo (pamiętny sezon, gdzie w ostatniej kolejce 4 zespoły miały szansę na tytuł). Kto by wtedy pomyślał, że Lechia zaliczyła przez ten czas zjazd taki, że skończy się w przyszłym sezonie na zapleczu Ekstraklasy? Teraz, gdy już nic nie mieli do stracenia, bo przegrali utrzymanie wcześniej, przyszło im zagrać z Legią i w tym meczu pożegnać się z Ekstraklasą w Gdańsku przynajmniej na rok. Goście nie odpuścili meczu, starali się wygrać, mimo że sytuacja na koniec jest dla nich klarowna – zdobędą srebrne medale. Widoczne były różnice klas w obu drużynach, ale jednak gdy wydawało się, że wszystko skończy się bezbramkowym remisem, rakietę z połowy boiska odpalił Gajos i w 98. minucie dał Lechii zwycięstwo na otarcie łez. Do tego wszystkiego brakowało historii, że ta bramka da im np. utrzymanie. Zdobyta jednak w takich okolicznościach nie będzie w przyszłości miała wielkiej wartości, poza prestiżem i ewentualnymi wspomnieniami w stylu „kiedyś to było”, gdyby Lechistom nie udało się szybko wrócić na najwyższy poziom rozgrywkowy. Legia mimo znajomości swojego losu, za tydzień może odegrać ważną rolę w ostatecznym rozliczeniu spadkowiczów. Gra u siebie ze Śląskiem. W Warszawie jest w tym sezonie niepokonana, a kibice starają się mobilizować i przyjść jak najliczniej, aby pobić rekord średniej frekwencji na stadionie.
Tak być musiało
Śląsk podłączył się do walki o utrzymanie ostatnim zwycięstwem nad Wisłą. Teraz przyszło im u siebie gościć Miedź, która jest absolutnie najgorszą drużyną sezonu. Samo to przechylało szalę bycia faworytem na gospodarzy, ale gdy dodamy do tego jeszcze przyjaźń między tymi klubami, to nie mogło wyjść z tego nic innego, jak pewne zwycięstwo Śląska. Oczywiście jest super, gdy wszystkie drużyny walczą do końca i jest wtedy rywalizacja fair play, a nie na zasadzie, że ktoś rozgrywa mecz z np. Rakowem na koniec sezonu, gdzie już wie, że jest Mistrzem i wystawi rezerwy. Przeciwnik wtedy dzięki terminarzowi ma łatwiej. Są jednak w polskiej piłce pary drużyn, które po prostu się nie krzywdzą, gdy nie muszą. Historia różnie ocenia takie postawy, bo np. w obecnej chwili już z pewnością kibice Wisły Kraków nie chcieliby, aby zespół przegrał ze Śląskiem w 2012 roku i świętował mistrzostwo na ich stadionie, bo między kibicami skończyła się zgoda. We Wrocławiu jednak Miedź nie chciała zbytnio przeszkadzać gospodarzom w zdobyciu arcyważnych 3 punktów. Inną sprawą jest fakt, czy by była w stanie, nawet grając na 100% tego dnia. Dzięki pewnemu zwycięstwu nad spadkowiczem, Śląsk wydostał się ze strefy spadkowej i już nie jest faworytem do pożegnania się z Ekstraklasą. Wszystko zależy od nich, ale nawet w przypadku potknięcia w Warszawie mogą się utrzymać. Wtedy juź będzie jednak konieczne oglądanie się na inne stadiony.
Marazmu ciąg dalszy
Widzew w sposób spektakularny zmienił swoje oblicze w stosunku do rundy jesiennej. Wydawało się, że może chociaż na ostatnie mecze coś się w drużynie zmieni, spróbują wykrzesać z siebie siły, żeby przypomnieć kibicom, jak ładnie i efektownie potrafili grać w piłkę. W meczu z Radomiakiem jednak znowu doznali porażki i to będąc drużyną słabszą. Początek meczu zapowiadał mocne strzelanie, bo jedni i drudzy strzelili bramkę w pierwszym kwadransie. Potem sytuacja się uspokoiła, ale na boisku głównie widać było gospodarzy. Radomiak strzelił jeszcze 2 bramki i pożegnał się ze swoimi kibicami godnie. Był moment w sezonie, kiedy niebezpiecznie zbliżali się do strefy spadkowej, udało się jednak w porę zainterweniować i utrzymać bez większego stresu. Widzew z kolei jest po prostu w fatalnej formie. Jedna z gorszych drużyn na wiosnę, a biorąc pod uwagę formę z 5 kolejek, to zanotowali 4 porażki i 1 zwycięstwo, skromne 1:0 z Miedzią, co raczej euforii nie wywołało, bo to bardziej był drużynowy obowiązek. Teraz piłkarze wracają do Łodzi i zobaczymy, jak wyglądać będzie ich ostatni mecz, na który w ramach multiligi z pewnością będziemy często gościć, bo podejmą Koronę, która jeszcze nie jest pewna ligowego bytu po świetnej wiosennej pogoni.
Parę minut wystarczyło
Wisła Płock przypomina na koniec sezonu swoją imienniczkę z Krakowa z poprzedniego sezonu, który zakończył się spadkiem. Najpierw świetny start sezonu (Płock jeszcze lepszy), potem popadanie w marazm, ale ciągle dzięki zdobyczy punktowej oddalanie myśli o spadku, że „przecież nie spadną”, aż w końcu nagle znajdują się w strefie bezpośredniego zagrożenia. Obie drużyny również bardzo łatwo podłamać. Gdy idzie po ich myśli, to jest super, ale gdy coś nie zatrybiło, to cała drużyna przestaje grać i biernie obserwuje boiskowe wydarzenia. Mecz Płocka z Rakowem przypominał trochę właśnie mecz ostatniej szansy z 33. kolejki poprzedniego sezonu pomiędzy Radomiakiem, a Wisłą Kraków. Tam Biała Gwiazda prowadziła 2:0, wszystko było poukładane, ale gdy stracili jedną, zaraz drugą bramkę, to gra się posypała, mecz przegrali i stracili szanse na utrzymanie. W Płocku wyglądała sytuacja morale, jak z kalki. Najpierw strzelony gol, euforia, Raków przeważał, co oczywiste, Wisła się broniła, ale Medaliki się nie poddawały i grały swoją piłkę, nie mogąc skruszyć płockiego muru. Kiedy jednak Koczergin (bo któż by inny w meczu z Płockiem?) huknął w ostatnim kwadransie z dystansu, dając remis Rakowowi, to Wisła się podłamała. Remis w zasadzie niewiele im dawał, ale nie mieli sił i odpowiedniego nastawienia na spróbowanie wyrwania zwycięstwa. Co gorsza, Koczergin parę minut później zdobył drugą bramkę. Z nieba do piekła. I to dosłownie, bo teraz to Wisła wylądowała w strefie spadkowej, a Śląsk się z niej wydostał. Brawa należą się Rakowowi za granie do końca i postawę fair wobec innych drużyn, z którymi w trakcie sezonu grali z pełnym zaangażowaniem. Wisła teoretycznie nie ma arcytrudnego zadania w ostatniej kolejce, bo jedzie do Krakowa, gdzie zastanie Cracovię raczej w wakacyjnej formie. Grając u siebie jednak jakieś minimum przyzwoitości będą chcieli pewnie pokazać, a w dodatku Wisła po prostu jest w słabej formie i niekoniecznie będzie to łatwy mecz.
Satysfakcjonujący remis
Na koniec przedostatniej serii gier Warta podejmowała Piasta. Zapowiadało się – podobnie jak w Radomiu – na hokejowy wynik, bo piłkarze obu drużyn szybko strzelili po bramce, ale na tym się licznik zatrzymał. Spotkanie nie było zbyt dynamicznie, nie miało wielkiej dramaturgii, a remis myślę jest zadowalający dla obu stron. Piast dzięki zdobytemu punktowi zapewnił sobie 5. miejsce na koniec. Nie ma szans awansować wyżej, nikt go z tej pozycji nie zrzuci, jest optymalnie. Warta zakończyła serię 3 porażek z rzędu, co też jest ważne, bo głupio by było po zapewnieniu sobie utrzymania, żeby drużyna zanotowała 5 porażek z rzędu na koniec. Piast zakończy sezon w Gliwicach meczem z Lechią, a Warta gościć będzie Stal, która pewna utrzymania nie jest, ale musiałyby zdarzyć się tzw. piłkarskie jaja, żeby się ziściło. Z drugiej strony kiedyś już Podbeskidzie spadło z 8. na 9. miejsce przed podziałem na grupy mistrzowską i spadkową i zaliczyli chyba najbardziej spektakularny spadek. Dopóki więc piłka w grze, wszystko jest możliwe.