Chciałoby się powiedzieć „ach, cóż to były za emocje!”. Niestety nie był to najbardziej pasjonujący finisz ligowy w historii, aczkolwiek jest o czym pisać. Zapraszam na parę słów podsumowania i wolnych wniosków po zakończeniu 34. kolejki Ekstraklasy w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości. Nie owijając więc w bawełnę – zaczynajmy!
Papszun odebrał medal i odleciał – dosłownie!
Rozpoczynamy od meczu Rakowa, który przystępował do meczu wiedząc, że za 2 godziny będzie odbierać złote medale za historyczne, pierwsze Mistrzostwo Polski. Takie spotkania często grane są w luźnej atmosferze, przez co rywale mają dużo łatwiejsze zadanie. Zagłębie jednak również osiągnęło swój cel, jakim było jak najszybsze zapewnienie sobie utrzymania. Dlatego gra toczyła się długo w nużącej atmosferze, którą przerwała dopiero bramka otwierająca wynik, strzelona przez gości. Troszkę szczęśliwie, ale udało się obronę Rakowa przechytrzyć. Medaliki chyba na taki impuls czekały, bo gdy tylko stracili bramkę, to potrzebowali zaledwie 3 minut, aby doprowadzić do remisu. Nic więcej ugrać nie dali rady. Jeśli ktoś jednak uważa, że wynik na murawie tego dnia był najważniejszy, to jest w wielkim błędzie. Istotniejsze były wydarzenia pomeczowe, czyli wręczenie pucharu, medali i symboliczne pożegnanie Papszuna, który kończy swoją misję w Częstochowie. Przygotowano dla niego specjalny helikopter, który wskazywał, że kończy
się pewna era w klubie. Teraz naprawdę ciężko przewidywać, w którą stronę może potoczyć się dalsza historia Rakowa.
Niepokonani u siebie
Udało się Legionistom dotrwać końca sezonu bez porażki na Łazienkowskiej. Nie było to momentami zadanie łatwe, tym bardziej w ostatniej kolejcie, kiedy przyjechał Śląsk po dwóch zwycięstwach i zależny tylko od siebie. Podopieczni Magiery nie chcieli być zmuszeni do obserwowania wyniku w Krakowie i mocnym akcentem rozpoczęli mecz. Zdecydowana przewaga została zamieniona na jedną bramkę, którą wypracował niezawodny duet Yeboah – Exposito. Bramka ta zgrała się czasowo z bramką dla Korony, przez co można było zakładać, że iści się powoli czarny scenariusz dla Stali, która mogła spaść jedynie w jednej konfiguracji – przeciwnicy wygrywają, ona przegrywa. Tak, jak można było się spodziewać i oczekiwać, Legioniści nie chcieli zawieść kibiców, którzy licznie zgromadzili się na ostatnim meczu zespołu w sezonie i ruszyli do odrabiania strat. Szło im to na tyle sprawnie, że już na przerwę schodzili prowadząc. Po przerwie podwyższyli jeszcze prowadzenie, a Śląska to specjalnie nie martwiło, bo miał spory margines błędu, a to wszystko dzięki wydarzeniom, które równolegle rozgrywały się w Krakowie. Koniec końców Legia wygrała mecz, otrzymała srebrne medale oraz wcześniej zdobyła Puchar Polski. Całkiem niezły sezon, jak na jeden z wielu przejściowych, a przynajmniej tak się w stolicy zapowiadało. Jeśli tak zaczyna Kosta Runjaić swój pobyt w Legii, pozostaje tylko czekać, co wydarzy się dalej, gdyż trener ten raczej zyskiwał w poprzednich klubach z czasem.
Stracony tytuł, wygrane serca
Może broniący tytułu Lech nie podołał zadaniu i skończył jedynie z brązowymi medalami, ale faktem jest, że w rozgrywkach europejskich zyskali sporo fanów, czy po prostu entuzjastów, którzy im kibicowali. W końcu na co dzień można nie lubić danego klubu, ale gdy ten gra w rozgrywkach europejskich i to z sukcesami, to łatwiej poddać się pozytywnej fali i po prostu wspierać. Polska piłka bowiem jest na etapie budowy renomy w Europie, przez co najkorzystniej byłoby wrócić do regularnych występów w pucharach. Byłoby to z korzyścią dla wszystkich. Pożegnalny mecz przy Bułgarskiej był nie tylko dla kibiców, ale również Michała Skórasia, który – jak wiemy – po sezonie opuszcza Lecha i rusza na podbój Belgii. To kolejny z młodych Lechitów, którzy mają wyrobioną markę i których Lech może regularnie sprzedawać, a skład zasilać młodym narybkiem. W meczu ostatniej kolejki z Jagiellonią wygrali gospodarze dość pewnie, aczkolwiek warto zwrócić uwagę na dobry występ rezerwowego bramkarza Jagi, który bronił dość dobrze, w dodatku na końcu meczu wybronił rzut karny, do którego podszedł Velde. Norweg chciał świetnie podsumować doskonałą końcówkę sezonu w swoim wykonaniu, jednak zamiast wznieść się znów na wyżyny, jego strzał został obroniony. Kibice mogli więc przekonać się i przypomnieć, dlaczego tak go nie lubili, gdy grał w koszulce Lecha. Ogólnie jednak dałbym mu szansę i zobaczymy, jak będzie w przyszłym sezonie – może obudzi się wcześniej, aniżeli na ostatnie kolejki? W Białymstoku udało się utrzymać Ekstraklasę, a pomocni byli w osiągnięciu celu Hiszpanie – Gual i Imaz, którzy zostali odpowiednio królem i wicekrólem strzelców. Piękna historia dla kibiców z Podlasia.
Z pucharami, ale tuż za podium
Do europejskich pucharów także załapała się Pogoń Szczecin, choć tam wciąż przypominana i przeżywana jest sytuacja z przedostatniej kolejki i meczu z Górnikiem, gdzie sędzia podarował w efekcie 3 punkty Zabrzanom. Sam zespół zdawał się jednak zapomnieć o swej krzywdzie i do meczu z Radomiakiem podeszli na pełnym skupieniu, efektem czego było prowadzenie do przerwy po rzucie karnym. Druga połowa przyniosla kontynuację przewagi, a ta przekształciła się w 3 kolejne bramki i deklasację Radomiaka, który jednak nie miał ambicji walczyć w Szczecinie na całego. Dlatego Pogoń skutecznie tłamsiła wszelkie zagrożenie w ofensywie rywali, sama zachowując czyste konto. Może w przyszłym sezonie uda się pograć dłużej w europie? Wszystko zależy od drużyn, które Portowcy wylosują. Prawdopodobne jest trafienie kogoś z europejskiej czołówki, a to komplikowałoby bardzo sprawy awansu.
Bez szans na rehabilitację
Cóż to były za bezprecedensowe wydarzenia w Gliwicach! Piast, pewny swojego piątego miejsca, gościł Lechię, która przyjechała na śląsk, aby sprawić swoim kibicom odrobinę radości w tym trudnym czasie. I nawet się to udawało, bo strzelili bramkę na początku spotkania, kiedy Piast jeszcze nie dojechał. Widać było, że ciężko z motywacją i mobilizacją w Gliwicach. Ta za to była niesamowita na trybunie gości. Czy przy takim obrocie spraw ktoś zyskał nagle w oczach innych? Jeden mecz niczego nie zmienił – zarówno w ocenie na plus pilkarzy z Gdańska, jak i na minus piłkarzy Vukovicia. W tym spotkaniu ostatnie słowo chcieli mieć kibice Lechii, którzy nie reagowali mimo licznych ostrzeżeń i m.in. wyrzucali race na murawę, co było bezpośrednim powodem przedwczesnego zakończenia meczu i przyznania walkowera z korzyścią dla Gliwiczan. Zagrali więc kibice na nerwach włodarzy gdańskiej Lechii, którzy bimbali sobie w ostatnim czasie zarówno z klubu, jak i jego wiernych kibiców. Teraz dodatkowo będą musieli zapłacić kary za przerwanie meczu, co dodatkowo oznacza brak wypełnienia wymogu młodzieżowca w składzie, a więc kolejne pieniążki trzeba będzie płacić.
Piorunujący finisz
Można było martwić się o Kuzerę i jego Koronę. Wszakże byłoby to mega smutne, gdyby nagle po świetnej wiosennej rundzie, wróciły demony jesieni i spadliby z Ekstraklasy. Obawy mogły być związane z domową porażką z Lechem i ciągłym byciem w zasięgu tej czerwonej kreski w tabeli. Mecz w Łodzi pokazał jednak siłę, jaką dysponują Kielczanie. W doskonałym stylu wypunktowany został Widzew, odniesione pewne zwycięstwo i zapewnione utrzymanie. Widzew z kolei… no cóż, gdyby sezon trwał jeszcze 4-5 kolejek, to byłbym pełen obaw co do przyszłości Łodzian w najwyższej lidze. Kapitał wypracowany jesienią jednak wystarczył i klub został utrzymany, przez co w przyszłym sezonie obejrzymy w Ekstraklasie derby Łodzi. Taki obrót spraw może jedynie zmotywować Koroniarzy, że warto walczyć do końca. Może więc przyszły sezon zaczną z przytupem już od jesieni? Po co czekać do wiosny, chciałoby się spytać.
Pożegnani bez żalu
Ten spadek jest tak spektakularny, że przebija chyba słynne pożegnanie z Ekstraklasą Podbeskidzia, które najpierw było 8. i w grupie mistrzowskiej, a później 9. i w strefie spadkowej po oddaniu punktu Lechii Gdańsk. Wtedy oczka były dzielone, Bielszczanie grali z bezpośrednimi rywalami i po prostu padli mentalnie po tej nagłej wiadomości. Wydarzeń w Płocku tak łatwo nie da się wytłumaczyć, bo byli liderem, wieszczono europejskie puchary, a nawet coś więcej. W samym Płocku chyba jednak stąpano zdecydowanie twardo po ziemi. Na tyle twardo, że nawet nie próbowano walczyć o najwyższe cele, pozostawiając klub, aby zapewnił sobie szybko utrzymanie i po prostu egzystował w Esktraklasie. Tak można bowiem odczytać sprzedaż w zimie Davo i Rasaka. Okazało się to jednak podejściem zbyt pewnym siebie i niedocenieni zostali powyżsi zawodnicy i wpływ ich na grę Wisły. Ta wiosnę rozegrała FATALNIE, a stopniowe pikowanie w tabeli było aż nieprawdopodobne. Przecież po 31 kolejkach mieli 5 punktów przewagi nad Śląskiem! Mimo wszystko zdołali stratę zaprzepaścić, a w ostatniej kolejce i tak mogli wszystko odzyskać. Nikt przed Śląskiem się nie położył – Legia pewnie wygrała, więc i wygrana Wisły dałaby utrzymanie. Problem w tym, że tropem Legii poszła również Cracovia i po prostu przed własną publicznością wykorzystała problemy Płocka i wypunktowała ich, pewnie odnosząc zwycięstwo 3:0. Przez to też Multiliga mogła wydawać się nudna – wszystkie zmiany, emocje, zaczynać się miały od Płocka, a jeśli oni wywiesili białą flagę, to innym pozostało się cieszyć.
Niewykorzystany potencjał na fajne mecze
Pozostałe dwa mecze ostatniej kolejki, a więc Stal – Warta oraz Miedź – Górnik możnaby w zasadzie zamknąć powyższym tytułem. Były to spotkania, gdzie każdy znał swój los. No dobra, może oprócz Stali, ale jednak prawdziwy cud i nieszczęście mogło ich strącić do I ligi. Zamiast wykorzystać taką okazję i zagrać ciekawe zawody, postrzelać trochę na bramkę, zaproponowano nudne spotkanie w Mielcu oraz stypę w Legnicy. Dziwię się Zabrzanom, bo mając serię 6 zwycięstw z rzędu, grając na koniec ze spadkowiczem, aż się prosiło o przedlużenie serii do 7. Oczywiście, mogą pochwalić się tymi 7 meczami bez porażki, ale nie brzmi to już tak prestiżowo. Liczyłem na więcej z ich strony, co nie zmienia faktu, że końcówkę mieli piorunującą. Stal rozgrywała z Wartą mecz na zasadzie „najlepiej dajcie po punkcie i spokój”. To by zapewniało Stali utrzymanie, a Warcie zagwarantowało punkt, których brakowało po zapewnieniu utrzymania. Goście popełnili jednak błąd, którego nie omieszkał wykorzystać zawodnik Stali i Mielczanie wygrali skromnie na koniec sezonu.