W tygodniu dwie nasze drużyny zakończyły przygodę z europejskimi pucharami, a Legia awansowała po absolutnie nerwowej, ale zakończonej szczęśliwie końcówce. Także weekend przyniósł zmianę wyników po bramkach w doliczonym czasie. Między innymi na tym skupię się w cotygodniowej MADEJce, czyli Magazynie Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości, w której omówię wydarzenia 5. kolejki Ekstraklasy.
Połowa odpada przed ostatnią prostą
Już tylko dwie z czterech drużyn pozostało w walce o Europejskie Puchary. Piękną i heroiczną walką na Cyprze Raków okraszył zwycięstwem. To oznacza, że już dziś rozpocznie dwumecz z Kopenhagą o fazę grupową Ligi Mistrzów, której to usłyszymy w Sosnowcu hymn! Czekaliśmy na to od 7 lat, kiedy ostatni raz mogliśmy posłuchać „kaszanki” w Warszawie. Również Legii udało się awansować, pokazując jednocześnie, że pierwszy mecz bardziej obnażył ich własne słabości, niż pokazał wielkość Austrii Wiedeń. Świetnie rozgrywany mecz wymknął się w pewnym momencie spod kontroli, gdzie z pewnego prowadzenia 3:0 przewaga stopniała do 3:2, dającego dogrywkę. Po bramce na 4:2 i czerwonej kartce dla rywali, ostatnie parę minut miało być spokojne. Znów Legioniści stracili bramkę i już naprawdę wskazywało wszystko na dodatkowe 30 minut, ale wtedy Muci w ostatniej akcji meczu strzelił bramkę i zapewnił IV rundę swojemu zespołowi. Pojutrze wicemistrzowie Polski zagrają również z Duńczykami, FC Midtjylland. Faworytami nie będą, ale dwumecz zapowiada się ciekawie. Absolutnej katastrofy dokonał Lech, który najpierw w meczu u siebie pewnie wygrywał i dał sobie strzelić bramkę kontaktową w końcówce, a w czwartek grał kompromitująco w rewanżowym spotkaniu w Trnavie i ostatecznie odpadł z rywalizacji. Szkoda tym większa, że rywal był w zasięgu, także ten potencjalny w ostatniej rundzie kwalifikacji. Kolejorz realizuje w ten sposób cykl drużyny, która nie potrafi od dawna rozegrać dobrych dwóch lat z rzędu w Europie. Pocieszenie więc, że na ten przyszły sezon wypada długa przygoda. Oby i w tej serii się nie wyłamali. Pogoń osiągnęła swoje minimum jako zespół. Gdy był rozstawiony z Linfield, potrafili wygrać dwa mecze, a gdy trafili na mocniejsze Gent, to wygrali choć jeden mecz, ten rewanżowy. Oczywiście, jeśli marzy się o sukcesach, trzeba będzie te plany rozszerzyć i wyeliminować kiedyś potentanta. Na chwilę obecną nie można im mimo wszystko zarzucić czegokolwiek w obecnej kampanii.
Miedziowi udowodnili formę
Początek kolejki to starcie Zagłębia Lubin z Puszczą Niepołomice. Po udanych pierwszych kolejkach, Miedziowi zaczęli mieć pod górkę – najpierw remis z Lechem, a ostatnio przegrana z Cracovią, gdzie odstawali od piłkarzy Pasów. Ten mecz miał pokazać, czy forma podopiecznych Fornalika jest w odwrocie, czy też pokonali chwilowy zastój. Wszystko wskazuje na tę drugą opcję! Zdołali wygrać mecz, choć nie jakoś spektakularnie i nie potrafili odciąć absolutnego beniaminka od swojej bramki, przez co – w swoim stylu – zagrażali bramce Weiraucha. Tułacz stworzył drużynę, która zna swoje ograniczenia i wykorzystuje do maksimum potencjał w elementach, które mogą decydować o wyniku meczu. To wyróżnia Puszczę nad innymi. Posiadają swój styl, który bardzo łatwo opisać, wiadomo, czego można oczekiwać włączając mecz, w którym grają. Nie zawsze to przynosi punkty i oczywiście wiele jeszcze rozczarowań przed nimi, ale mimo porażki z Lubina mogą wracać z podniesioną głową.
Sprawiedliwy remis w samej końcówce
Gdy spojrzymy obiektywnie na mecz pomiędzy Górnikiem, a Widzewem, dojdziemy do oczywistego wniosku, że bardziej niezadowoleni będą z rozstrzygnięcia gospodarze. Nie tylko dlatego, że grali przed własną publicznością, ale przede wszystkim przez okoliczności tego remisu. Prowadzili praktycznie do samego końca, kiedy Jordi Sanchez zdołał wyrównać stan meczu, a więcej mógł zrobić (po raz kolejny) przy tej sytuacji golkiper z Zabrza, Bielica. Z przebiegu spotkania remis jednak zasłużony i niekrzywdzący żadnej ekipy. Górnik po fatalnym początku znowu zapunktował, a Widzew punkt na wyjeździe z pewnością uszanuje, szczególnie ten wywalczony w trybie last minute. Teraz trenera Urbana i drużynę czeka ciężki mecz z Jagiellonią, która świetnie weszła w sezon. Widzew z kolei przyjmie u siebie Śląsk, w którym wybitną formę zbudował Erik Exposito. Oba te spotkania jawią mi się jako niezwykle interesujące.
Kawał meczycha w Radomiu
Kibice, przybywający na nowy stadion Radomiaka nie narzekają na nudne spektakle – a najpierw przegrana z Cracovią, ale multum sytuacji gospodarzy łącznie z poprzeczkami, słupkiem. Teraz spektakl z bramkami, ale również emocjami do ostatniego gwizdka. I to było całkiem nieoczywiste, w końcu do Radomia przyjechała Warta, drużyna raczej niesłynąca z otwartej gry i wielkich emocji przy jej meczach. W sobotnie popołudnie było inaczej. Najpierw szybko strzelanie rozpoczął Dionis, któremu piłka idealnie ułożyła się na nodze i oddał skuteczny, soczysty strzał. Warta odpowiedziała po rzucie karnym wykonywanym przez Szmyta, ale już chwilę później Radomiak ponownie był z przodu za sprawą Pedro Henrique, który wreszcie błysnął skutecznością. W drugą połowę lepiej weszli goście i doprowadzili do remisu, ale to spowodowało zintensyfikowane ataki Radomiaka. I choć przestrzelony karny przez Henrique wydawało się pogrzebie wszelkie nadzieje na 3 punkty, to ponownie w tej kolejce doliczony czas gry okazał się kluczowy. Rocha w 96. minucie po nieudanej interwencji bramkarza dobił piłkę z najbliższej odległości, dając upragnione zwycięstwo. Myślę, że Radomiak pokazał w poprzednich domowych meczach, że warto zaufać i przychodzić tłumnie na stadion, emocje gwarantowane!
Niezaprzeczalne zwycięstwo
Ach, jak taki mecz ligowy potrzebny był Rakowowi, szczególnie po arcytrudnym rewanżowym boju z Arisem i przed próbą dokonania niemożliwego, czyli awansu do Ligi Mistrzów. Choć w meczu ze Stalą nie wszystko układało się wynikowo dobrze od początku, to oglądając ten mecz widać było różnicę poziomów w kulturze gry. Dla podopiecznych trenera Szwargi najważniejsze, że udało się strzelić bramkę do szatni, czym podłamali dodatkowo rywali i sami jeszcze bardziej mogli narzucić warunki gry po zmianie stron. Bramka ta padła w sposób efektowny, bo nie widać tego i nie rzuca się to w oczy nawet przy powtórkach, ale Papanikolaou trafił do bramki Stali uderzając krzyżakiem. Podwyższył prowadzenie Nowak i mecz uspokoił się, bo zmęczone Medaliki chciały dotrwać do końca ze zwycięstwem, zachowując maksimum sił, a Stal była w sobotę po prostu bezradna. Dziś trzymamy wieczorem kciuki za trenera Szwargę i jego drużynę – piękna byłaby to historia, gdyby udało wyeliminować się Duńczyków! Nie tylko pokazałoby to, że warto mieć marzenia, plany, ale także istotę inwestycji, bo tak Raków działał w tym oknie transferowym. Postawił na wzmocnienia, nie wyprzedaże i do tej pory zbiera tego plony.
Jaga nie do poznania
Jeśli pomyślimy, z czym kojarzyć by nam się mogła Jagiellonia Białystok w kontekście Ekstraklasy ostatnich lat, to ostatnie, o czym moglibyśmy pomyśleć, to regularność wyników. Wielki był z tym problem na Podlasiu, żeby choć wygrać 2 mecze z rzędu. Teraz, na progu nowego sezonu zwyciężyli właśnie po raz 3. z rzędu! Informacja warta odnotowania, bo nie wiadomo, kiedy znowu to powtórzą, choć oczywiście im tego życzę! Mecz z Ruchem rozstrzygnął się nie w doliczonym czasie, ale ostatnim kwadransie po bramce Nene, gdzie było też sporo przypadku trzeba przyznać. W ostatnich dniach poza meczami głównie rozmawiało się w Chorzowie o pewnych już przenosinach na Stadion Śląski. Dla mnie świetny pomysł, a kibice sami pokazują, że jest tam głód piłki ekstraklasowej, wykupując cały stadion w Gliwicach. Teraz będą mogli uwolnić swój prawdziwy kibicowski potencjał, a pierwsza do tego okazja będzie w październiku przy okazji domowego starcia ze Śląskiem Wrocław.
Zemsta niewykorzystanych szans
Kibice ŁKSu chyba zejdą na zawał, jeśli ich piłkarze tak długo będą ich trzymać w niepewności i nerwach przy okazji domowych spotkań. Najpierw bramka w ostatniej minucie meczu z Koroną. Teraz również czekali do ostatniej chwili, żeby odpalić rakietę, z którą nie poradził sobie Klebaniuk. Ta jedyna i decydująca bramka była swego rodzaju zemstą, zgodnie z przysłowiem o niewykorzystanych szansach. Pogoń naprawdę stworzyła ich dużo, ale albo zawodziło wykończenie albo zbyt długo holowana była piłka, gdy obok czekał wolny kolega z zespołu, biegnący bez asekuracji rywala. Przodował w marnowaniu takich okazji Kamil Grosicki. Słówko docenienia chciałbym też skierować do Klebaniuka, na którego spadł grom krytyki po pierwszym meczu z Gent. O ile nie jestem może za zbyt wielkim „głaskaniem” i pocieszaniem, to widać po tym chłopaku, że się potrafił podnieść i wznieść na wyżyny, broniąc w ostatnich meczach. Mam wrażenie, że to typ piłkarza, który musi się nakręcić, czyli albo szybko w meczu obroni groźne sytuacje i to wykorzysta do napędzenia się albo ten moment się opóźni i już wcale tak pewny nie będzie.
Wrocławska zmora Kolejorza
Po kompromitacji w Trnavie piłkarze Lecha mogli dwojako podejść do sprawy – nerwy przekłuć na boisko i pokazać wyższość piłkarską nad Śląskiem albo załamać się i zagrać źle. Po meczu jesteśmy mądrzejsi i wiemy, że skończyło się to scenariuszem nr 2. O tyle to jeszcze złe dla Kolejorza, że ze Śląskiem akurat mają sporo rachunków do wyrównania – w zeszłym sezonie Wrocławianie wygrali oba mecze ligowe oraz wyeliminowali Lechitów z Pucharu Polski. W ten sezon weszli jednak źle i czyhali, że dobrym przeciwnikiem na przełamanie będą właśnie piłkarze van dem Broma. Okazało się, że mieli rację, a wielką cegłę do tego sukcesu dołożył odradzający się Erik Exposito – dwie bramki, asysta, pewna gra Hiszpana. Nadzieja została więc wlana w serca kibiców we Wrocławiu, ale to wciąż Lech, który nie dość, że im leży, to jeszcze nie przetrawił do końca wydarzeń z czwartkowego wieczoru. Ciekawe, ile czasu potrzebować będą Lechici na ogarnięcie się z tej traumy i w jakim składzie tego dokonają? Trzeba pamiętać, że poczynili znaczące inwestycje, które przez niepowodzenie w kwalifikacjach Ligi Konferencji Europy mogą zmusić klub do sprzedaży kilku zawodników.
Pewna wygrana? Eee, po co?
Zdecydowanie najsłabszą w tabeli, ale też na boisku drużyną w tym sezonie jest Korona. Na poprawkę trzeba wziąć duże problemy z kontuzjami w drużynie, przez co Kamil Kuzera nie ma łatwo. Tym bardziej, że kolejnym meczem był wyjazd do Warszawy, gdzie Legia chciała szybko wyjaśnić, kto mecz wygra i skupiać się na Duńczykach. Lubią sobie najwyraźniej komplikować sprawy podopieczni Kosty Runjaicia, bo spotkanie nie było całkiem pod ich kontrolą. A może inaczej – niby kontrolowali je, ale w taki sposób, że był bezbramkowy remis. Gdy mur się przełamał i strzelił gola Makana Baku miało być prościej, a kolejne trafienia kwestią czasu. Nic takiego się nie działo, a na domiar złego w drugiej połowie za dwie żółte kartki wyleciał z boiska Jędrzejczyk, a chwilę później Koroniarze przeprowadzili atak, który skończył się podyktowaniem rzutu karnego dla gości. Uratował sytuację VAR, który dostrzegł w owej sytuacji spalonego i o jedenastce nie mogło być mowy. Legia więc mecz ten wygrała, ale trzymała licznie dopingujących kibiców w niepewności niemal do samego końca spotkania. Do tej pory Legioniści prezentują się w Ekstraklasie bardzo fajnie, ale pamiętać musimy, że mają za sobą prosty terminarz, gdzie grali mecze m.in. z wszystkimi beniaminkami.
Ratownicza misja Madejskiego nieudana
Bardzo dobry początek sezonu zalicza Cracovia, szczególnie patrząc na okoliczności przedsezonowe, skazujące ich raczej na ligową przeciętność i to w najlepszym wypadku. Odkryciem w ich drużynie z pewnością jest bramkarz, Sebastian Madejski. W poprzednich meczach pokazywał już swój kunszt i umiejętności, ale we wczorajszym meczu wniósł się absolutny szczyt kilkoma interwencjami. I tak w ostatecznym rozrachunku nie uratowało to zwycięstwa, bo w samej końcówce Piastunkom udało się wyrównać po rzucie karnym. Ze względu na okoliczności z pewnością nie będą się Pasy radować pod niebiosa, ale dotychczasowy sezon przebiega dla nich całkiem korzystnie. Trener Zieliński również zdaje się dobrze planować taktykę na poszczególnych przeciwników. W ten sposób w poniedziałek cofnął drużynę, chcąc pozwolić Piastowi na rozgrywanie piłki, dośrodkowania, gdzie nie mieli wysokiego napastnika, który byłby w stanie je wykończyć, a sam posiadał z przodu na desancie dwóch zawodników, gotowych do zabójczej kontry. Plan prawie kompletnie zrealizowany.
Liczby 5. kolejki Ekstraklasy
3 – Jagiellonia przedłużyła serię zwycięstw do trzech. Jest to niespotykane u Dumy Podlasia, która bardzo rzadko seryjnie wygrywa. Czy pójdą za ciosem także w meczu z Górnikiem?
4 – tyle wyników spotkań zostało rozstrzygniętych w doliczonym czasie. Warto więc grać do końca i mieć na uwadze, że jeden, malutki błąd może zaważyć na staraniach drużyny przez cały mecz.