Wygrywając w miniony weekend mecz ligowy, można było sporo zyskać, bo najlepsi tracili punkty na potęgę. Z takiej możliwości skorzystała jedynie Pogoń, która doskoczyła do góry i dała jasny sygnał, że wciąż wierzy w osiągnięcie wielkich rzeczy na koniec sezonu. Mecze obfitowały w mnóstwo bramek, a z całej stawki jedynie ŁKS nie strzelił bramki… Zapraszam na parę słów podsumowania i wolnych wniosków w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości, w której omówię wydarzenia 13. kolejki Ekstraklasy.
Udany pucharowy czwartek
Zanim rozpoczęły się mecze ligowe, po raz trzeci oglądaliśmy Raków i Legię w rozgrywkach europejskich, a konkretnie jej grupowej fazie. Mistrzowie Polski pierwszy raz zdobyli historyczny punkt, choć bardziej pozostawiał on niedosyt, pomimo, że rywalem był Sporting. Portugalczycy na początku meczu obejrzeli czerwoną kartkę, ale granie w osłabieniu nie sprawiało im problemów do tego stopnia, że wyszli na prowadzenie, a Medalików nie było na boisku. To staje się powoli tradycją, że początki meczów podopieczni Szwargi przesypiają. Po zmianie stron mecz nabrał kolorów dla polskiej drużyny, która zagrała z impetem, ale niestety mimo wielu szans nie zdołali wygrać tego spotkania i musieli zadowolić się remisem. Przed meczem pewnie byliby zadowoleni, jednak po przebiegu spraw na murawie, pozostaje spory niedosyt. Tym większy, że nie potrafili przełożyć tego na sportową złość w ligowym meczu w niedzielę z Widzewem, gdzie tylko zremisowali. Ponownie dali się zaskoczyć i już w trzeciej minucie stracili bramkę. Po wyrównanej pierwszej odsłonie, zmiana stron przyniosła już wyraźną przewagę gospodarzy, ale zakończyła się ona identycznie, jak czwartkowe spotkanie – zaledwie jedną, wyrównującą bramką. Po wygranej w Warszawie z Legią wydawało się, że gra Medalików drgnęła i poszła do przodu. Czas pokazuje, że ciągle w zespole panuje destabilizacja i jest nad czym pracować.
Pogrążona w kryzysie i serii porażek Legia pojechała do Mostaru na mecz ze Zrinjski. Spotkanie nie było zbyt efektowne, jak przyzwyczaili nas piłkarze Wojskowych w europejskiej kampanii. Mecz, jego oprawa telewizyjna bardziej przypominało wszystko mecz wczesnej fazy kwalifikacji z kazachską drużyną, aniżeli arcyważne spotkanie w fazie grupowej Ligi Konferencji. Udało się z tej konfrontacji wyjść zwycięsko i właściwie tylko to się liczyło. Styl zszedł na dalszy plan, Legioniści cieszyli się ze zwycięstwa i przełamania, które miało pchnąć zespół do przodu, ale już niedzielna przeszkoda w postaci domowego meczu ze Stalą Mielec okazała się nie do przejścia. Porażka zabolała zespół Wojskowych, bo pojawiła się szansa na odskoczenie rywalom, którzy potracili punkty. Na swoje nieszczęście sami do nich dołączyli. Stal zagrała bardzo pewny, konkretny mecz, oddając 3 strzały, wszystkie z nich były celne i wszystkie trafiły do bramki Tobiasza. Legia odpowiedziała jedynie honorowym trafieniem. Ciągle więc jest coś nie tak, wygrana czwartkowa wiele nie zmieniła w zespole, poprawiła głównie sytuację związaną z szansami na awans z grupy.
Czy to hokej, czy piłka nożna?
Absolutnie niespodziewanie rozpoczęła się kolejka nr 13. Z pewnością nie była pechowa dla postronnych widzów, którzy już w pierwszym meczu oglądali grad bramek. Do Kielc przyjechał beniaminek z Niepołomic. Koroniarze bardzo pewnie rozpoczęli spotkanie, właściwie rozstrzygając jego losy w dwa kwadranse. No właśnie, czy rozstrzygając? Tak mogłoby się wydawać, ale Puszcza nagle i niespodziewanie strzeliła w krótkim odstępie dwie bramki i gospodarze stracili już taką pewność siebie odnośnie końcowego zwycięstwa. W szalonej końcówce w 4 minuty padły jeszcze 3 bramki, dwie z nich strzeliła Korona i wygrała zdecydowanie 5:3. Fajny mecz na początek kolejki, jednak mocno zaskakujący, bo nic nie zapowiadało takich strzeleckich popisów. Dla gospodarzy ważne zwycięstwo, odskoczyli dzięki niemu od strefy spadkowej, Puszcza w niej na razie zostaje. Takimi meczami jednak daje się zespół z Niepołomic polubić. Super promocja ekstraklasy!
Stokowiec nie odmienił ŁKSu
Kto miał wielkie nadzieje związane ze zmianą szkoleniowca w Łodzi, przechodzi obecnie brutalną weryfikację. Nie sama kwestia trenera była w ŁKSie problemem, przynajmniej tak wychodzi sprawa na papierze. Kolejny mecz, w którym gospodarze nie mieli wiele do powiedzenia, nie zdołali strzelić nawet bramki (co jak się okazało po wszystkich spotkaniach udało się wszystkim innym). Górnik przyjechał do Łodzi i właściwie się świetnie bawił, zwyciężając różnicą pięciu bramek. Szalał znowu Yokota, zaliczając kolejny dublet. Ostatnia lepsza gra Górników zgrała się czasowo z absencją Lukasa Podolskiego. Bez niego w składzie wygrane dwa ostatnie mecze i to w świetnym stylu. Czyżby lepiej grało się Zabrzanom, gdy nie ma na murawie doświadczonego Poldiego? Brzmi trochę irracjonalnie, ale przekonamy się, jak sprawy układać się będą po jego powrocie. Przede wszystkim, czy wróci do podstawowego składu, czy trener Urban zadowolony z obecnej gry drużyny pozostawi go na ławce?
Jak oni to robią?
Trzynaście meczów, a już dziewięć remisów. Za każdym kolejnym razem zachwycam się tą statystyką, ale no jest w niej coś specjalnego, zadziwiającego i fascynującego. Piast niby nie przegrywa meczów, jedynie dwie porażki, ale też nie ma zdolności przechylania spotkań na swoją korzyść. Z Wartą zaczęli najgorzej, jak mogli, bo od szybkiej straty bramki, którą w efektowny sposób załadował Szmyt. Jeszcze w pierwszej połowie odpowiedział Ameyaw i był remis. Piastunki miały przewagę, atakowali, w statystykach wyglądali lepiej od rywali, ale to Warta pozostawała świetnie ustawiona w defensywie i nie pozwoliła drużynie Vukovicia pokonać się po raz drugi. Dla Szulczka i jego drużyny to kolejny punkcik, oddalający ich od czerwonej strefy, w której przebywają obecnie wszyscy beniaminkowie. Piast ma ambicje ustawione wysoko, ale pozostaje obecnie ligowym średniakiem, znajdującym się w środku tabeli ze sporą stratą do najlepszych, jednocześnie utrzymując bezpieczną przewagą nad dolnymi strefami tabeli.
Potrzebne zwycięstwo
Hitowo zapowiadał się mecz Pogoni z Jagiellonią. I nie zawiódł, to z pewnością można powiedzieć. Goście jednak przyjechali do Szczecina osłabieni w ofensywie brakiem Imaza (kolejny mecz), ale też Pululu (świeża sprawa). Notując świetne wyniki od początku sezonu nie można zapominać o szerokości kadry. Ta w Białymstoku wciąż nie jest zbyt duża i kilka absencji na murawie już jest widocznych. Paradoksalnie i tak to oni pierwsi strzelili bramkę i wyszli na prowadzenie, ale już do szatni schodzili z bramkowym remisem, bo pod koniec połowy wyrównał Koulouris. Po przerwie szybko Portowcy wyszli na prowadzenie po rzucie karnym, zamienionym na gola przez Grosickiego. Obraz gry uległ zmianie, bo to Jaga zdecydowanie częściej miała piłkę w posiadaniu, ale nie potrafiła nic konkretnego z nią zrobić, a Pogoni to odpowiadało, bo miała korzystny wynik. Dynamika meczu spadła więc po przerwie, ale dla Gustafssona najważniejsze jest końcowe zwycięstwo, jako jedyni z czołówki ligowej wygrali swój mecz i zbliżyli się do Jagielloni na 4 punkty. Bardzo spłaszczyła się tabela, co oznacza jedynie więcej emocji w dalszej części sezonu.
Remisowy mecz przyjaźni
W Krakowie odbył się klasyczny mecz, gdzie rozstrzygnięcie nie zadowala obu stron. Lech po kompromitującym oddaniu zwycięstwa przy prowadzeniu 3:0 chciał szybko o tym zapomnieć, a stać się to mogło jedynie przy zwycięstwie z Cracovią. Pasy z kolei ostatnio nie wygrywały i co więcej, ich gra wyglądała słabo. Długo wydawało się, że to jednak Kolejorz będzie bardziej zadowolony, szczególnie po udanej końcówce pierwszej odsłony meczu. Velde ponownie strzelił bramkę, zaskakując Madejskiego. W drugiej połowie Pasy dążyły do strzelenia bramki i długo im się nie udawało. Ponownie pod koniec jednak sprawy w swoje ręce wziął Ghita. Obrońca Cracovii jest w ostatnim czasie bardzo skuteczny i zaliczył kolejne trafienie po tych z ŁKSem i Jagiellonią w poprzednich kolejkach. Do końca meczu już nie oglądaliśmy zmiany rezultatu i podział punktów pozostawił spory niedosyt u wszystkich uczestników meczu.
Powrót Ruchu do Chorzowa
Niestety nie na swój nowy stadion, ale do Chorzowa na Stadion Śląski wrócił w weekend Ruch. Pierwszy mecz i od razu rewelacja początku sezonu, czyli Śląsk. Wrocławianie mają super passę i formę, byliby więc faworytem tego meczu. Chorzowianie mogli liczyć na tłumy na stadionie, wspierające i kibicujące żywiołowo przez cały mecz. Piłkarskie święto dla beniaminka szybko zepsuć udało się gościom, a bramkę w czwartej minucie zdobył Bejger. Choć gospodarze zdołali wyrównać za sprawą rzutu karnego Szczepana, to ostatnie słowo przed zmianą stron należało do Śląska i Nahuela. W drugiej połowie Ruch miał lekką przewagę, więcej atakował, zdołał wyrównać w ostatnim kwadransie, ale ponownie stało się z jedenastu metrów, a nie z akcji. Drugą bramkę w meczu zdobył Szczepan. Remis na otwarcie historii Ruchu w Kotle Czarownic. Rywal z wysokiej półki, więc mimo wszystko raczej debiut udany. Śląsk mimo straty punktów pozostał liderem tabeli, więc w ostatecznym rozrachunku również jest chyba zadowolony.
Lubiński hattrick Radomiaka
Trzeci mecz Zagłębia z Radomiakiem w Lubinie w Ekstraklasie i trzecie zwycięstwo gości. Upodobali sobie Radomianie stadion Zagłębia. Na tyle, że już w pierwszej minucie zdobyli bramkę i wyszli na prowadzenie, a drugą bramkę dołożyli kwadrans później. Piłkarski nokaut niczym w piątkowe popołudnie w Kielcach. Przebieg nawet był podobny albo jeszcze bardziej dramatyczny, bowiem tu Zagłębiu udało się w 5 minut zdobyć dwie bramki i doprowadzić do wyrównania. Ale pocieszyli się nim zaledwie minutę, bo tyle potrzebował Radomiak na ponowne wyjście na prowadzenie. Jeśli więc fala entuzjazmu po szybkim wyrównaniu nie pozwoliła na utrzymanie tego remisu, to tym bardziej szybko stracony remis nie pomógł w gonieniu wyniku do końca.