Niczym czarodziejską różdżką – tydzień temu jak jeden mąż wpadki, teraz czołowa szóstka zrehabilitowała się, odnosząc zwycięstwa. Utworzyła się więc w tabeli ucieczka, a peleton nie wygląda na chętnego do marszu w górę… Zapraszam na parę słów podsumowania i wolnych wniosków w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości, w której omówię wydarzenia 14. kolejki Ekstraklasy.
Piast jak zawsze, a jednak inaczej
Patrząc na terminarz, jakie spotkanie zostało wyznaczone jako to otwierające kolejkę, śmiało można było założyć końcowe rozstrzygnięcie i pominąć oglądanie. W końcu po co oglądać film, znając zakończenie? Taki to już jest w tym sezonie Piast Gliwice. Przyszło im się mierzyć z Koroną, która zaczęła lepiej punktować, ale z większym przekonaniem poczynia sobie w Kielcach podczas spotkań domowych. Mecz jednak różnił się nieco od tradycyjnych widowisk drużyny Vukovicia. Tym razem nie zabrakło skuteczności, bo zwyczajnie wypadli blado. To Koroniarze mogą czuć niedosyt bezbramkowym wynikiem, choć mimo wszystko punkt zapewne też trener Kuzera uszanuje. Kielczanie notują długą serię bez porażki, ciekaw jestem, jak wypadną w następny weekend, kiedy przyjdzie im zagrać z rozpędzoną Jagiellonią…
Twierdza niezachwiana
…która po raz siódmy w tej kampanii rozegrała mecz ligowy w Białymstoku i po raz siódmy go wygrała! Dokładając do tego pucharowe zwycięstwo ze Śląskiem – mają się czego obawiać ich pozostali rywale, którzy w tym bądź przyszłym roku na wiosnę wybiorą się na Podlasie na mecz ligowy. Tym razem ofiarą trenera Siemieńca padł Kamil Kiereś i jego Stal. Zwycięstwo w efektownym stylu w stolicy nie pozwoliło podnieść morale na tyle, aby być konkurencyjnym dla Białostoczan. Błysnął ponownie Wdowik, ponownie uderzając celnie z rzutu wolnego, obrona spisywała się nienagannie, a po przerwie spowodowanej kontuzjami po przerwie na boisko weszli Imaz i Pululu. Ich braku Jaga w wynikach nie odczuła, jednak gdy wrócą do pełni zdrowia, siła rażenia wzrośnie drastycznie. Młody trener Dumy Podlasia jest więc chwalony pod niebiosa, a los tego bardziej doświadczonego z Mielca obecnie wisi podobno na włosku. Czyżby kolejna zmiana szkoleniowca i próba ratowania klubu przed spadkiem? Mielczanie od kilku sezonów regularnie są stawiani jako faworyci do tego wątpliwego zaszczytu, ale za każdym razem uchodzili z życiem.
Przewaga zawodnika nie wystarczyła
Pogoń jako jedyna ze ścisłego topu nie zawiodła kibiców i w zeszłym tygodniu odniosła zwycięstwo. Teraz wybierali się do Krakowa na mecz z Puszczą, a więc teoretycznie kolejny dzień w biurze Grosika i spółki. Sprawy skomplikowały im się jednak już w pierwszej połowie, kiedy dwie żółte kartki zobaczył Ulvestad i musiał opuścić boisko. Swoją drogą nie był przy tym zbyt spokojny i dał upust emocjom będąc już w tunelu, krzycząc niezbyt cenzuralne teksty. Mimo różnicy klas w umiejętnościach piłkarskich, gra w przewadze dała się po zmianie stron zauważyć. Wtedy jednak wielbłąd popełnił Sołowiej, a czujny (i wciąż szybki!) Grosicki dopadł do piłki i skierował ją do pustej bramki po minięciu bramkarza. Grając w osłabieniu ciężko broni się jednobramkowej przewagi, dlatego Pogoń dążyła do zwiększenia przewagi i w ostatnim kwadransie wynik meczu ustalił Koulouris. Ważna wygrana Portowców, pozwalająca trzymać się blisko czołówki, która zgodnie swoje mecze wygrała. Dla Puszczy kolejna bezcenna lekcja Ekstraklasy – nawet przewaga piłkarza nie gwarantuje chociażby punktu.
Pokaz nieskuteczności
ŁKS za trenera Moskala grał piłkę ofensywną, z polotem, nie zawsze jednak oznaczającą wysoką skuteczność. Podobnie wygląda filozofia trenera Myśliwca. Ofensywa, do przodu, ale w środowisku są głosy, że potrzebuje czasu, aby odbić swoje piętno na zespole. Mecz z Wartą ułożył się dla Widzewa źle, bo w 20. minucie stracili bramkę. Poza tą sytuacją Poznaniacy nie stworzyli sobie większego zagrożenia, a Widzew atakował zaciekle, strzelał, jednak wszystko bez skuteczności. Gra fajna dla oka, ale gdy to samo oko spojrzy po meczu na tabelę, nie zobaczy żadnej zmiany w rubryce „zdobyte punkty”, a jak coś, to będzie musiał szukać tej z napisem „Widzew” nieco niżej… Kibicom pozostaje wierzyć, że faktycznie długofalowo ten projekt w Łodzi się sprawdzi, bo obecnie nie ma wielkiej poprawy względem czasów trenera Niedźwiedzia. Warta za to, jak to ona za Dawida Szulczka – świetna organizacja gry w defensywie, pokora, plan na mecz doskonale realizowany. Trzeba trochę pocierpieć na boisku, ale praca ta przynosi efekty od kilku lat. Wciąż zastanawiam się, jak Szulczek poradził sobie przy lepszej drużynie z wyższymi ambicjami. Wygląda na człowieka, który zdecydowanie by sobie poradził.
Czara goryczy ostatecznie przelana w Poznaniu
Lech zakończył współpracę Ruchu Chorzów z trenerem Skrobaczem, który po meczu został zwolniony. Przede wszystkim oddać trzeba, że rozstanie odbyło się ostatecznie za porozumieniem stron, więc Chorzowianie nie muszą płacić byłemu już trenerowi kolejnych pensji. Przy tym zwolnieniu pojawia się jednak dużo pytań, z jednym najmocniej się u mnie przebijającym. Dlaczego teraz? Wygląda to tak, jakby oczekiwano od Ruchu zwycięstwa w Poznaniu, a przecież taki wyjazd to wprost wkalkulowana porażka. Oczywiście to tylko sport i niespodzianki się zdarzają, ale to byłaby ta z kategorii większego kalibru. Ponadto kadra Ruchu nie jest zbyt imponująca i nie wiem, czy ktokolwiek poradzi sobie z nią na tyle, aby poprawić wyniki i powalczyć, aby po serii kilku awansów z rzędu nie zaliczyć natychmiastowego spadku. Kolejorz z kolei rozegrał spokojny mecz, w pełni kontrolowany, kolejne trafienie zaliczył Velde, a piłkarzem meczu został Ishak, który do bramki dołożył asystę przy trafieniu Norwega. W Poznaniu cieszą się z pewnością z powrotu do składu i formy Szweda, który w poprzednich latach był prawdziwą ostoją ofensywy. Po meczu pucharowym z Zawiszą, debiut tym razem ligowy zaliczył Gholizadeh. Irańczyk wyleczył wreszcie kontuzję i może teraz częściej będzie grał i będziemy w stanie ocenić ten transfer – czy warto było kupować kontuzjowanego piłkarza, ale z bardzo dużym potencjałem, przez co za atrakcyjną cenę, na której wydanie może sobie polski klub pozwolić.
Już witali się z gąską
Po efektywnym i efektownym zwycięstwie przy komplecie publiczności we Wrocławiu z Legią, tym razem na stadion Śląska przyjechał ŁKS. Logika Ekstraklasy kazała jasno przygotować się trenerowi Magierze na zdecydowanie cięższy mecz, mimo że przyjechał beniaminek w kryzysie. Z początku było pięknie, bo Exposito otworzył szybko wynik i trybuny ponownie oszalały. Już nie tak liczne, ale ciągle robiące wrażenie, szczególnie mając w pamięci, ile kibiców przychodziło w ostatnich latach. Generalnie to świetna wiadomość dla Śląska – jeśli ktoś przyjdzie na stadion pierwszy raz, jest dużo większe prawdopodobieństwo, że złapie bakcyla i zacznie chodzić regularnie, gdy poczuje tę atmosferę piłkarskiego święta, a jeszcze lepiej, gdy jego drużyna wygrywa. Mogą podreperować więc we Wrocławiu bazę wiernych kibiców, którzy przyjdą nawet, gdy przestanie tak dobrze iść. Wracając jednak do boiska, to tam działo się zdecydowanie mniej, niż przed tygodniem. Nie był to wielki problem dla gospodarzy. Do czasu, aż Jurić strzelił bramkę wyrównującą i zrobiło się gorąco. Kwadrans do końca, a Śląsk musiał wykrzesać resztki energii oraz wiary w zwycięstwo. Ostatecznie udało im się wyrwać 3 punkty rzutem na taśmę, w ostatniej akcji meczu za sprawą Samca-Talara. Nauka pokory dla kilku piłkarzy ŁKSu, którzy przedwcześnie celebrowali na murawie zdobyty punkt, przełamanie serii porażek. Nic nie jest pewne do ostatniego gwizdka sędziego!
Trener Fornalik się znudził?
Zagłębie, odkąd objął je Waldemar Fornalik, zaczęło wyglądać bardziej profesjonalnie na murawie. Nie jako typowy zespół, który raz wygra a raz przegra, ale bez presji, bo wysokie kontrakty się zgadzają. Typowałem ich nawet na czarnego konia rozgrywek, a tymczasem mam wrażenie, jakby ci piłkarze przeszli obok meczu w Częstochowie! Brak było zaangażowania, biegania. Czyżby kolejna w polskiej piłce akcja zwolnienia trenera, który czymś podpadł piłkarzom i trzeba się z nim pożegnać? Oczywiście można brać na poprawkę fakt, że blamaż 0:5 wydarzył się na stadionie Mistrza Polski, ale Raków wcześniej nikogo tak nie deklasował, a poza tym chodzi też o styl, ambicje, sportową złość. Tej zdecydowanie zabrakło, a Medaliki spokojnie zdobyły komplet punktów, postrzelali sobie i mentalnie poprawili nastroje przed wyjazdem do Lizbony na czwartkowy mecz ze Sportingiem w ramach Ligi Europy.
Przełamanie w kiepskim stylu
Gdy drużyna ma słabszy okres, najważniejsze dla niej staje się przełamaniem złej serii za wszelką cenę. Z taką myślą do Radomia pojechała Legia, która przywiozła tam bagaż czterech porażek z rzędu i koniecznie chcieli się przełamać. Styl schodził na dalszy plan i niestety było to widać. Cóż tu dużo mówić – był to słaby mecz Legionistów, nakierowany na zdobycie trzech punktów i powrót do stolicy, aby przygotować się do ważnego meczu w Lidze Konferencji. W pierwszej połowie bramkę z rzutu karnego zdobył Josue, a druga połowa to już gra na przeczekanie, której nie potrafił wykorzystać Radomiak, tworzący sytuacje, ale mający problemy ze skuteczności. A jeśli nie zatrudnia się bramkarza rywali do interwencji, ciężko liczyć na jakiś jego błąd. Ostatecznie skromne zwycięstwo Wojskowych, lepsze nastroje przed czwartkiem oraz niedzielą, bo nie zapominajmy, że już w następnej kolejce hit Ekstraklasy: Legia – Lech!
Wdzięczność Pasów za beniaminków
„Jak to dobrze, że mamy taki zestaw beniaminków” – zdaje się myśleć duża część społeczności, związanej z Pasami. Po meczu zamykającym 14. kolejkę Cracovia uległa Górnikowi po bramce Olkowskiego w końcówce meczu i spadła na ostatnią bezpieczną pozycję w tabeli. Margines spory, bo znajdujący się tam beniaminkowie mają stratę 5 punktów. To całkiem dużo, wszakże nic nie zapowiada, aby któryś z nich nagle punktował na potęgę, a Cracovia też nie będzie tylko przegrywać. Dobrze więc dla nich, że taki słabszy, przejściowy – zwał, jak zwał – sezon, trafił się akurat w takich sprzyjających okolicznościach. Sam mecz w Zabrzu nie był największych lotów, szczególnie w pierwszej połowie był to mecz zamknięty, gdzie nie było praktycznie sytuacji bramkowych. Przełączając po meczu na Premier League i spotkanie Tottenham – Chelsea można było dostać oczopląsu (jak nie wiecie, poczytajcie, co tam się działo!).