Dwa hitowe mecze, z których tylko jeden uniósł ciężar oczekiwań, beniaminkowie bez porażki. Ponadto Śląsk uciekający czołówce, Piast nie oszukujący przeznaczenia mimo wysokiego prowadzenia. O tym oraz reszcie spotkań w krótkim podsumowaniu 15. kolejki Ekstraklasy w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości. Zapraszam!
Kolejny czwartek z Legią i Rakowem
W miniony czwartek odbyła się czwarta kolejka fazy grupowej Ligi Europy i Ligi Konferencji. Tym razem toczyły się rewanże z kolejki trzeciej, więc nasze eksportowe drużyny grały z tymi samymi przeciwnikami, co przed dwoma tygodniami.
Na pierwszy rzut tym razem grała Legia Warszawa u siebie, a ich przeciwnikiem był Zrinjski. Po zwycięstwie na wyjeździe, własny stadion zdawał się tym bardziej faworyzować polski klub w odniesieniu zwycięstwa. Wojskowi wygraną zapewnili sobie już w pierwszej połowie, strzelając dwie bramki i skutecznie broniąc go po zmianie stron. Nie był to wielki mecz, który zapamiętamy na długo, ale jego główny cel został przez polski klub osiągnięty. A w samej drużynie Kosta Runjaić zdaje się przesunął w ostatnim czasie wajchę z radosnego futbolu, gdzie tracili dużo bramek, ale jeszcze więcej zdobywali, na bardziej zachowawczą grę, ograniczanie szans rywali. Dlatego meczów Legionistów nie ogląda się już tak z zapartym tchem, tym bardziej, że zachowawcza gra w tyłach skutkuje również mniejszym animuszem w poczynaniach ofensywnych. Klub ze stolicy ma po czterech rozegranych spotkaniach 9 punktów i są liderem w swojej grupie. Do zapewnienia awansu brakuje im punktu w dwóch meczach albo braku zwycięstwa AZ Alkmaar ze Zrinjskim w kolejnej kolejce. Dla tych, myślących, że Aston Villa pójdzie na układ i zagra u siebie z Legią na remis, dający awans obu zespołom mam złe wieści – to by oznaczało wielce prawdopodobny scenariusz, gdzie Anglicy skończą na drugim miejscu i musieliby na wiosnę grać już w 1/16 Ligi Konferencji, a nie 1/8, jak zwycięzcy grup. Na takie coś nie ma co liczyć, ewentualny remis trzeba będzie wyrwać na boisku dobrą grą.
Raków w meczu domowym ze Sportingiem Lizbona zagrał klasycznie słabą pierwszą połowę, ale dzięki grze w przewadze mecz zremisował, a powinien nawet wygrać, gdyby nie zawiodziła skuteczność. Rewanż w Portugalii zaczął się dla nich ponownie fatalnie, bo tym razem to Raków już w początkowej fazie został ukarany czerwoną kartką oraz rzutem karnym, przez co gospodarze szybko wyszli na prowadzenie i mogli spokojnie grać, a Medaliki nie miały nic do powiedzenia, bo przepaść piłkarska została powiększona także o ilość zawodników na boisku. Do przerwy Raków jednak utrzymał jednobramkowy deficyt. Wciąż była więc nadzieja, że jedna akcja, jedna skuteczna kontra i może być remis. Szybko po przerwie Sporting strzelił drugą bramkę i nadzieje mocno zmalały. Jedynie pod koniec meczu udalo się zaskoczyć podopiecznym Szwargi rywali po rzucie wolnym i strzelili kontaktową bramkę, z której nic więcej nie wyniknęło, bo otrzeźwiony przeciwnik zagrał uważnie ostatnie minuty i w zasadzie nie pozwolił na większe zagrożenie we własnym polu karnym. W drugim meczu tej grupy Atalanta ostatecznie pokonała Sturm Graz, co oznacza, że – choć naprawdę niewielkie – Raków utrzymał szanse na trzecie miejsce w grupie. W kolejnej kolejce mecz wyjazdowy z Austriakami, konieczne będzie zwycięstwo, a potem zobaczymy.
Warta pokonana własną bronią
Wygrana beniaminka? I to nie nad innym beniaminkiem? Tak w ogóle można? Puszcza pokazała w piątkowe popołudnie, że jak najbardziej! Troszkę ironizuję, bo naprawdę ten sezon jest wyjątkowo nieszczęśliwy dla tych, którzy rok temu skutecznie walczyli o awans do Ekstraklasy. Okupowanie trzech ostatnich miejsc to jedno, bardziej zatrważająca była ta nieudolność od kilku kolejek, aby chociaż jeden zespół wygrał swój mecz. Wreszcie tę niechlubną serię przerwała Puszcza Niepołomice, która wygrała swój wyjazdowy mecz z Wartą. Poznaniacy w ostatnim czasie solidnie punktowali, więc wydawali się naturalnymi faworytami meczu inaugurującego 15. kolejkę. Trener Szulczek i jego zespół został jednak przechytrzony swoją własną bronią, a więc stałymi fragmentami. Dwa takie wykonała Puszcza i okazały się skuteczne. To jest swego rodzaju prawdziwy sukces szkoleniowca gości. Każdy wie, jak jego drużyna gra, jakie schematy rozegrania używa w swoich meczach, a i tak nikt w pełni nie potrafi znaleźć na nie lekarstwa i beniaminek zdobywa w ten sposób kolejne bramki. Puszcza w piątek zaliczyła historyczne pierwsze wyjazdowe zwycięstwo w Ekstraklasie. Zbliżyła się również znacząco do bezpiecznej strefy. Co to by była za historia, gdyby spośród beniaminków utrzymał się ledwie jeden i został nim absolutny debiutant z Niepołomic!
Dwa na plusie to za mało, aby Pasy radowało
Sytuacja Cracovii robi się coraz mniej ciekawa. Przed sezonem mówiło się, że będzie to dla nich ciężki sezon, może trochę taki na przeczekanie, czy jak często się o takich mówi – przejściowy. Początek jednak wskazywał na coś innego. Pasy trzymały się środka tabeli, a nawet niektórzy zwracali uwagę na niewielkie straty do wyższych lokat. Wyniki z biegiem czasu przyszły gorsze, gra przestała napawać optymizmem, defensywa z Glikiem zamiast być bardziej szczelna, okazała się dziurawa. Teraz do tego wszystkiego przyszła porażka ze Śląskiem. Z liderem, mimo że u siebie, nie wstyd przegrywać. Bolą jednak w środowisku Cracovii z pewnością okoliczności tej porażki, bowiem goście kończyli mecz w dziewiątkę, a mimo to Pasy nie potrafili choć raz pokonać Leszczyńskiego. Jedyną bramkę w meczu strzelił Nahuel, który zamiast pod koniec meczu schodzić w glorii chwały jako gracz meczu, postanowił go wcześniej skończyć za uderzenie przeciwnika. Swoją drogą zdaje się dawno nie było takiej czerwonej kartki w Ekstraklasie za takie właśnie uderzenie, a nie brutalny wślizg, czy przy tzw. DOGSO. Od 52. minuty Pasy więc mogły gonić wynik z przewagą zawodnika, a gdy Matsenko otrzymał drugą żółtą kartkę w 78. minucie, nawet z dwoma zawodnikami więcej. Ponad kwadrans gry z taką przewagą ilościową nie przełożył się nijak na jakość. Czy to wielka kompromitacja? Może to zbyt wielkie słowo, ale taką nieudolnością swoich piłkarzy pod koniec meczu z pewnością swojej pozycji na stanowisku trenera nie wmocnił Jacek Zieliński. Drugi z Jacków – Magiera – ze swoim Śląskiem umocnił się na pozycji lidera i sprawił, że we Wrocławiu trwa kontynuacja mody na piłkę, o czym świadczy zbliżający się wielkimi krokami sold out na grudniowy domowy mecz z Rakowem.
Rzeczy niemożliwe dla Piasta nie istnieją
W swojej remisowej misji Vuković i spółka prawdopodobnie nie cofną się przed niczym. Gdy w Łodzi w meczu z ŁKSem zdominowali pierwszą połowę, strzelając trzy bramki, mnóstwo w inernecie pojawiło się głosów, mówiących o przełamaniu klątwy remisowej. Problem w tym, że jeszcze przed przerwą pojawił się jeden problem, a nazywa się on Katranis. Jego głupi faul w polu karnym spowodował, że po interwencji VARu otrzymał czerwoną kartkę, a ŁKS tlen w postaci rzutu karnego. Dzięki Ramirezowi gospodarze schodzili na przerwę z wynikiem 1:3. Po zmianie stron potrafili wykorzystać grę w przewagę i to oni dominowali na boisku. Wprowadzony Tejan szybko zdobył bramkę kontaktową, a Janczukowicz poprawił, dając Łodzianom remis, który w perspektywie sytuacji w tabeli niewiele pomagał. Grali więc o pełną pulę, ale remisu już Gliwiczanie nie wypuścili z rąk. Można więc rzec, że jeden Katranis zaprzepaścił trud całej drużyny. Warto też wspomnieć, że to nie pierwszy raz, kiedy zdarza mu się głupi faul. W domowym meczu z Legią również sfaulował brzydko Josue, tylko wtedy upiekło mu się, bo sędzia zamiast ukarać jego za faul, uznał, że to zawodnik Legii dopuścił się faulu i ostatecznie wyrzucił go wtedy z boiska…
Uratowany remis w samej końcówce
To nie jest dobry okres dla Zagłębia Lubin. Kiedy wydawało się, że w meczu z Widzewem wreszcie uda się zdobyć komplet oczek, w dramatycznych okolicznościach goście uratowali remis. Nie był to generalnie mecz najwyższych lotów, a Widzew mimo strzelanych bramek ciągle miał ich na koncie zero, bo trafienia Sancheza i Hanouska zostały anulowane przez VAR z powodu spalonych. Pomiędzy dwiema sytuacjami bramkę zdobyli gospodarze w 60. minucie. Do końca spotkania Widzew dążył do wyrównania. Do czasu drugiej połowy sędzia doliczył aż 11 minut. W samej końcówce jeden z licznych ataków Łodzian przyniósł wreszcie oczekiwany skutek. Ze skrzydła zamiast wrzutki w pole karne poszła tzn. świeca, czyli bardzo wysoko posłana piłka, z którą problemy miał Dioudis. Nie dał jej rady złapać, a gdy była bezpańska, dopadł do niej wprowadzony kwadrans wcześniej Rondić i uratował dla Widzewa jeden punkt.
Podział punktów po dobrym meczu
Jagiellonia przyjechała do Kielc z jasnym celem, aby wygrać i gonić w tabeli uciekający Śląsk. Korona również miała swoje plany odnośnie ucieczki z dolnych rejonów i umocnieniu się bliżej środka tabeli. Widać to było na murawie – obie drużyny chciały mecz wygrać, bo zarówno jedni, jak i drudzy mieli ofensywne zapędy. Jeden z takich pod koniec pierwszej polowy skończył się podyktowaniem rzutu karnego dla Korony, który na bramkę zamienił Nono. Stracony do szatni gol nie podłamał podpopiecznych Siemieńca, którzy po zmianie stron szybko doprowadzili do wyrównania za sprawą Imaza. Na te wydarzenia boiskowe potrafili zareagować z kolei Koroniarze, którzy po 10 minutach odzyskali prowadzenie. Duma Podlasia do końca nie dawała za wygraną i mur Kielczan pękł w 82. minucie, kiedy po zagraniu Romanchuka wyrównującą bramkę zdobył Lewicki. Jagiellonia po zdobyciu punktu utrzymała pozycję wicelidera, jednak różnice w czołówce są minimalne i po rozegraniu zaległych meczów Legii oraz Rakowa sytuacja może być zgoła inna.
Powrót do domowych zwycięstw
Przez dłuższy czas Mielec był twierdzą nie do zdobycia, ale gdy ona padła, to posypały się gorsze wyniki w meczach domowych. W weekend jednak udało się zwyciężyć ponownie u siebie, a Stal pokonała Górnika Zabrze. Drużyna Jana Urbana zakończyła tym samym całkiem przyjemną serię trzech ligowych zwycięstw z rzędu. Dwie asysty dla gospodarzy zaliczył Krystian Getinger, a do bramki trafiali odpowiednio Matras i Shkurin. Zanim do tego doszło, po podaniu Musiolika i rajdzie Czyża ten ostatni wyprowadził Zabrzan na prowadzenie. Stali zwycięstwo nie przyszło za łatwo, bo przez prawie całą drugą połowę musieli sobie radzić w osłabieniu po czerwonej kartce Esselinka, który otrzymał ją parę chwil po wyjściu jego drużyny na prowadzenie. Spora przewaga Górników przy grze w przewadze na nim się zdała, bo doskonale w bramce gospodarzy spisywał się tego dnia Kochalski. Trzy punkty to również oddech wytchnienia dla Kamila Kieresia, o którym coraz więcej mówiono jako o potencjalnym kolejnym ekstraklasowym trenerze do zwolnienia. Wygrana była o tyle ważna, że ucieka Stal Puszczy ponownie na pięć punktów, więc zachowane zostało przedkolejkowe status quo.
Pierwszy hit nie zawiódł
W niedzielne popołudnie wszyscy kibice ostrzyli sobie zęby na dwa hitowe spotkania – dwa bezpośrednie mecze czołowej czwórki zeszłego sezonu. Jako pierwszy odbył się mecz Pogoni z Rakowem i on zdecydowanie nie zawiódł. Spotkanie było ciekawe, przebieg pierwszej połowy spodziewany. Medaliki znów mieli problemy na początku meczu, słabo w niego weszli, a Portowcy atakowali z animuszem i stwarzali naprawdę wiele dogodnych sytuacji. Problem w tym, że żadnej nie potrafili zamienić na bramkę, bo albo byli nieskuteczni albo na posterunku stał Kovacević. Po przerwie ponownie było ciekawie, acz przewidywalnie. Taka przewaga bez przełożenia na korzystny wynik kończy się zazwyczaj stratą bramki i tak też było w Szczecinie. Otworzył wynik meczu Nowak i Raków prowadził 1:0. Ataki gospodarzy nie ustawały i czuć było, że na jednej bramce się to spotkanie nie skończy. W dobrej dyspozycji był Grosicki i to głównie jego zasługa, że Pogoń wyrównała. Po jednym jego rajdzie dograł w pole karne tak, że Gorgon nie miał wyboru, jak po prostu zdobyć bramkę. Mimo chęci jednych i drugich żadnemu zespołowi nie udało się przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść.
Więcej fauli niż gry
Świetna przedmeczowa atmosfera na stadionie, świętowanie niepodległości, zapowiedź święta piłki, które okazało się jednak bardzo niestrawnym daniem głównym tej kolejki. Najwięcej o tym spotkaniu może świadczyć ilość fauli, których było w całym meczu aż 41. Prawie co dwie minuty meczu sędzia musiał przerywać mecz gwizdkiem! Ponadto przy bezbramkowych remisach po meczu zamiast skrótu bramek, w transmisji pokazywane są tzw. „akcje meczu”. Po szlagierze ligowym nawet nie pokuszono się o znalezieniu dwóch sytuacji, tylko ograniczono to do jednej – rzut rożny gości, wrzutka i lekki strzał głową w środek bramki. Można było oczekiwać więcej. Trochę dziwi, że Lech przyjechał tu po remis. Niby cel osiągnął, ale skoro nie babra się już w pucharach, to mogliby spróbować nabić jak najwięcej punktów jeszcze w tym roku, żeby mieć przewagę na wiosnę, gdzie już prawdopodobnie Raków będzie wyeliminowany z Europy, a i Legia w przypadku awansu nie będzie grać tam aż do maja. Legia podziałem punktów również nic nie ugrała. Przedsezonowe zapowiedzi o priorytecie, jakim jest odzyskanie mistrzowskiego tytułu chyba zostały zweryfikowane nieoczekiwanym sukcesem i dobrym punktowaniem w fazie grupowej Ligi Konferencji. Należy jednak pamiętać, żeby ten ranking miał znaczenie, trzeba się dostać ponownie za rok co najmniej do fazy grupowej. Coś o tym wie Kolejorz…
Ruch dopełnia dobrą serię beniaminków
Na koniec piętnastej kolejki na Stadionie Śląskim Ruch podejmował Radomiak. Pierwsza połowa można powiedzieć, że do zapomnienia, zdecydowanie więcej zaczęło dziać się na boisku po zmianie stron. Inicjatywę mieli w tym spotkaniu gospodarze, bardzo fajnie pokazał się Miłosz Kozak, a nieskutecznością wykazywał się Daniel Szczepan. Mimo kilku szans na bramkę, Ruchowi nie udało się pokonać bramkarza Radomiaka. Drugi mecz w Kotle Czarownic i drugi remis. Tym razem jednak bramek nie zobaczyliśmy. Podział punktów na koniec oznacza, że w tej serii gier żaden z beniaminków nie doznał porażki. Sytuacja bez precedensu w tym sezonie. Oby tak dalej, bo chcemy mieć emocje w tej lidze nie tylko w walce o najwyższe cele, ale także utrzymanie.