Półfinał Pucharu Polski już za miesiąc. Zakończyło się właśnie losowanie tej fazy rozgrywek. Pogoń Szczecin u siebie podejmie Jagiellonię Białystok, a o awans w Krakowie powalczy z Wisłą Piast Gliwice. Zanim jednak piłkarze wyjdą na murawę walczyć o Majówkę na Narodowym, przypomnijmy sobie, jak ten awans wywalczyli w spotkaniach ćwierćfinałowych. Zapraszam na ich krótkie w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Raków stał się średniakiem?
Po kompromitującej porażce (a zwłaszcza jej stylu) Rakowa w Gliwicach z Piastem, głos w mediach społecznościowych zabrał właściciel Medalików, Michał Świerczewski. Nazwał on swoją drużynę średniakiem. Czy to prawda? Niekoniecznie, aż tak drastyczny bym nie był, jednak moim zdaniem taka autokrytyka też jest ważna. Nie ma co zawsze zwalać winy na inne czynniki zewnętrzne, tylko patrzeć przede wszystkim na siebie. Piast zdemolował Raków, wygrywając 3:0 i od razu w pierwszym ćwierćfinale mieliśmy niespodziankę. Goście nie istnieli w tym meczu, a jeśli ktoś kibicując im miał nadzieje, że to pierwsza połowa słaba jak zwykle, w drugiej się odmieni, to się rozczarował. Po zmianie stron jeśli była jakaś zmiana w grze, to tylko na gorsze. Gliwiczanie zdecydowanie i zasłużenie zameldowali się w półfinale i już krok dzieli ich od powtórzenia największego sukcesu w historii, czyli finału. W Rakowie zrobiło się po meczu nerwowo, zwołane zostało specjalne spotkanie, na którym miała się wyjaśnić przyszłość trenera. Nie podjęto jednak radykalnych ruchów przed ważnym meczem z Lechem Poznań w weekend. Odważnie, choć szybka zmiana szkoleniowca niekoniecznie dałaby odpowiedni impuls.
Papierowy hit
I znowu mamy sytuację, kiedy naprawdę świetnie zapowiadające się spotkanie nie potrafi dowieźć emocji. W Poznaniu zmierzył się Lech z Pogonią, która świetnie wygląda w tym roku i właściwie ciężko było jednoznacznie wskazać faworyta tego ćwierćfinału. Po grze było widać, że stawka jest wysoka, obie ekipy podchodziły do siebie z respektem, w efekcie czego zgotowały nam widzom raczej marny spektakl w pierwszej jego części. Im dalej w mecz, tym przewaga Kolejorza się mocniej zarysowywała, ale świetnie spisująca się na wyjazdach w Ekstraklasie obrona Portowców również i w Pucharze dawała radę. Prawdziwą ostoją w bramce na miarę początków Stipicy w Szczecinie stał się Cojocaru. Regulaminowy czas nie przyniósł rozstrzygnięć i potrzebna była dogrywka do rozstrzygnięcia awansu. W tej był prawdziwy rollercoaster pod koniec meczu, kiedy już większość szykowała się na konkurs rzutów karnych. Najpierw bramkę zdobył Lech, szaleństwo na trybunach, ale bramka została nieuznana z powodu spalonego. Chwilę później, w samej końcówce dogrywki, świetnie rozegrany rzut wolny na bramkę zamienił Gamboa i to Pogoń zameldowała się w najlepszej czwórce.
Sensacja była o krok
Mecz ćwierćfinałowy z najmocniejszym faworytem? Zdecydowanie było to spotkanie Jagiellonii z Koroną. Mecz w Białymstoku, gdzie gospodarze świetnie się spisują, sytuacja w ligowej tabeli również wskazywała na przepaść między drużynami. Boisko pokazywało jednak długo co innego, bo mecz był wyrównany, a jeśli już komuś przyszło wyjmować piłkę z bramki w drugiej połowie, to okazał się to bramkarz Jagiellonii po golu Remacle. Jak się ostatecznie okazało – bohater meczu wszedł na boisko minutę przed bramką. Okazał się nim bowiem Afimico Pululu, który jest w lidze podstawowym napastnikiem w Białymstoku, ale trener Siemieniec postanowił go oszczędzić w tygodniu. Gdy jednak przyszła trwoga, bez wahania po niego sięgnął. Ten najpierw strzelił bramkę wyrównującą, zapewniając Jadze dodatkowe 30 minut meczu na zapewnienie sobie awansu. W dogrywce również on okazał się MVP meczu, strzelając decydującą bramkę w doliczonym czasie dogrywki.
Pierwszoligowy akcent również w półfinale
Nie wiem, czy to przypadek, czy fakt zmiany regulaminu i awans do eliminacji Ligi Europy, a nie Ligi Konferencji, sprawił, że ekstraklasowe drużyny się zmobilizowały w Pucharze Polski, ale dawno nie było sytuacji, aby w ćwierćfinale było ich aż 7. Jedyny klub z niższej ligi to Wisła Kraków, która podejmowała Widzew w ostatnim ćwierćfinale. Mecz był ciekawy i emocjonujący. Z początku nie widać było różnicy między drużynami. Gospodarze zaczęli od mocnego uderzenia, ale nic z niego nie wynikało. Do przerwy mimo optycznej przewagi Wisły skończyło się bez bramek. Po zmianie stron gra wyglądała już trochę inaczej, do głosu zaczął dochodzić Widzew i zdobył nawet bramkę, którą VAR anulował, ale jednocześnie w tej akcji dopatrzono się faulu i bramki nie było, ale rzut karny tak i ostatecznie Widzew wyszedł na prowadzenie. Wisła wyrównała w ostatniej akcji meczu, w dziewiętnastej minucie doliczonego czasu gry (trochę było przerw). Akcja była analizowana przez VAR, sędzia również przypatrywał się jej w monitorze. Decyzji boiskowej nie zmienił i bramkę uznał. To też ewenement, bo w 99% przypadków mam wrażenie, kiedy sędzia jest przywoływany do monitora, to zmienia pierwotną decyzję. Dogrywka przyniosła sporo emocji dla obu stron. Najpierw strzelił Widzew po fatalnym błędzie Ratona, który chciał nawinąć napastnika i wybić piłkę, a zamiast tego go nastrzelił i nieszczęście gotowe. Uratowany został bramkarz przez VAR – zawodnik Widzewa zbyt blisko stał przy wznowieniu gry. W samej końcówce ponownie zaskoczyła Wisła, nieudany strzał okazał się świetną asystą i Sobczak w 119. minucie zdobył wślizgiem decydującą o awansie bramkę.