Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego – tak można opisać poczynania drużyn walczących o mistrzostwo w tym sezonie. Jeśli wygrywają, to zgodnie. Przy traceniu punktów również króluje jednomyślność. Zapraszam na krótkie podsumowanie 24. kolejki Ekstraklasy w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości. Zapraszam!
Nieoczekiwanie ciekawy mecz
Powiedzmy sobie szczerze – na myśl o meczu Piasta z Radomiakiem w Gliwicach, gdzie dodatkowo murawa nie jest w najlepszym stanie, gęsiej skórki mało kto dostawał. Jednak jak to lubi Ekstraklasa zaskakiwać, spotkanie otwierające kolejkę było nie tyle zjadliwe, co po prostu prima sort! Było w nim aż 5 bramek, mnóstwo emocji, nerwowości, niewykorzystanych szans. W drugim kolejnym meczu bramką popisał się Vusković, który to pokazuje, że naprawdę drzemie w nim potencjał. Kultura gry na bardzo wysokim poziomie, a to przecież młodziutki obrońca. Dobrze, że Radomiakowi udało się takie wypożyczenie zrealizować, bo może otworzy to drogę dla innych dużych talentów, aby traktowali Polskę jako dobrą trampolinę dla wielkiej kariery. Sam Radomiak musiał w tym spotkaniu trzy razy wychodzić na prowadzenie, aby zdobyć komplet punktów, bo po każdej bramce Piast znajdował drogę do wyrównania. Również po zdobyciu trzeciej bramki gospodarze mieli piłkę meczową na nodze – rzut karny w doliczonym czasie. Już wcześniej Dziczek jedenastkę wykorzystał, więc nie było przeciwskazań, aby i w końcówce podszedł do piłki. Tym razem jednak nie znalazł drogi do bramki. Piast mecz przegrał i skomplikował sobie sytuację w tabeli.
Mecz na szczycie zmienił lidera
Kto by się spodziewał, że spotkanie Jagiellonii ze Śląskiem w 24. kolejce będzie nazwane hitem, a w dodatku dotyczyć będzie lidera i wicelidera? Takie to wszystko jest zaskakujące w trwającym sezonie! Zaskoczony był również w piątkowy wieczór Śląsk, bo ani się nie obejrzał, a już musiał gonić wynik, a po dwóch kwadransach na tablicy wyników widniało 3:0. Prawdziwy nokaut! Drużyna Siemieńca świetnie weszła w mecz, była skuteczna i udowodniła, że szczególnie w Białymstoku cięzko ją ruszyć. Jakikolwiek plan miał Jacek Magiera na ten mecz, musiał szybko wprowadzić jego korektę. Nadzieje były, bo już zdarzyło się Jadze wypuszczać trzybramkowe prowadzenie (jak również z takiego deficytu wracać). Szczególnie wzrosły one na początku drugiej połowy, kiedy Samiec-Talar zdobył pierwszą dla gości bramkę. Okazała się ona jedyną dla Śląska. Gospodarze nie oddali prowadzenia i zakończyli mecz z trzema punktami, które są bardzo ważne – jako jedyni z TOP6 wygrali mecz, zrównali się w tabeli ze Śląskiem. A że zagrali już z nimi dwa ligowe mecze, w których wypadli lepiej, wyprzedzili Wrocławian w tabeli i teraz oni patrzą na resztę z góry!
Dwóch rannych w Kielcach
Sobotnie granie zaczęło się w Kielcach, a do Korony przyjechała Cracovia. Był to dla obu ekip ważny mecz, bo zwycięstwo pozwoliłoby na ucieczkę i chwilowy oddech w walce o utrzymanie. Lepiej spotkanie zaczęły Pasy, ale mało konkretów z tego wynikało. Gdy goście stwarzali sobie dogodne sytuacje, ratował miejscowych Dziekoński udanymi interwencjami. Skapitulował jednak jeszcze przed zmianą stron, a debiutancką bramkę w pierwszym meczu w barwach Cracovii zdobył Olafsson. Po przerwie Koroniarze zaczęli grać ofensywniej, ale z ich ataków niewiele wynikało. Impuls do dalszej walki o wyrównanie dał z ławki trener Kuzera, wystawiając na boisko do Szykawki drugiego napastnika, Dalmau. Ambicja i lepsza gry przyniosła ostatecznie skutek. Wyrównującą bramkę zdobył Trojak. Remis nikogo nie uszczęśliwiał, dlatego pod sam koniec meczu mieliśmy sporo dogodnych okazji. Jednak zarówno Korona, jak i Cracovia nie zdołali pokonać kolejny raz świetnie spisujących się w bramkach Dziekońskiego i Madejskiego. Podział punktów stał się faktem i nie zadowolił w zasadzie nikogo.
Kolejne urwane faworytowi punkty
Obecność Puszczy w Ekstraklasie zatacza coraz szersze kręgi. Ich kolejną ofiarą stał się Mistrz Polski, który przyjechał do Krakowa, aby zacząć poprawiać wstydliwy dla siebie bilans meczów wyjazdowych. Zaczęło się dla Medalików obiecująco, bo już w 21. minucie wyleciał z boiska Revenco, osłabiając Puszczę na resztę czasu. Zaledwie 5 minut później Raków już prowadził, chociaż do strzelenia bramki zbytnio przyłożyć się nie musiał, bo Puszcza w zasadzie sama strzeliła sobie gola. Wrzutka w pole karne, jeden obrońca podbił piłkę, a drugi skierował ją do własnej siatki. Bramka samobójcza po samobójczej asyście? Ekstraklasa czasem wyznacza nowe trendy w przesuwaniu granicy absurdu! Nie wiem, jak Wy – ja osobiście czegoś takiego nie pamiętam! Goście po objęciu prowadzenia niby atakowali, byli przy piłce, ale nie wyglądało, jakby się mieli zabijać za kolejne bramki, co osobiście dziwiło mnie. Nie idzie Ci w delegacjach, masz szybkie prowadzenie, grasz z przewagą, rywal na widelcu, to czemu nie iść za ciosem i poprawić sobie morale? Po zmianie stron szybko takie podejście do gry zostało pokarane, bo Tudor otrzymał drugą żółtą kartkę i siły się wyrównały. Swoją drogą wydawało się, że Fran wraca do swojej super formy, świetny mecz z Lechem, wreszcie ponownie na wahadle, a nie w trójce stoperów. W Krakowie jednak zagrał słabe zawody, a w dodatku osłabił zespół. Puszcza walczyła do końca o swoje i udało im się w doliczonym czasie. Sołowiej wykorzystał rzut karny, podyktowany za rękę w polu karnym. Raków stał się więc kolejną ofiarą beniaminka z Niepołomic!
Kiedy Lech strzeli bramkę?
Kiedy Szymczak trafiał na 2:0 z rzutu karnego w Białymstoku, nikt nie przypuszczał, że przez miesiąc Kolejorz nie strzeli już żadnej bramki, a to właśnie stało się faktem. 3 mecze ligowe bez gola, nie udało się również pokonać bramkarza przez 120 minut ćwierćfinału Pucharu Polski. Dobra wiadomość dla Lecha to kolejne spotkanie. Zagrają w piątek Derby Poznania, a z Wartą w Ekstraklasie zwykli wygrywać, więc kibice mogą być o bramkę spokojni. Sobotni mecz z Górnikiem zapowiadał się interesująco, ale niestety nie sprostał oczekiwaniom. Szczególnie pierwsza połowa to pokaz nędzy i rozpaczy w najczystszej postaci. Akumulacyjnie współczynnik goli oczekiwanych wyniósł 0,14. Tyle szans stworzyły obie drużyny do przerwy! Szału nie ma…Po przerwie było już lepiej, nie tylko dlatego, że gorzej się nie dało. Górnik z upływem czasu zauważał jakby, że rywale po prostu są do ogrania i zaczął mocniej atakować. Chociaż Lechowi nie wychodziło zbyt wiele, to akurat obrona była skuteczna i nie dopuściła do utraty bramki. Lech ostatecznie awansował po tej kolejce na podium, traci do Jagiellonii zaledwie 4 punkty, ale jak to świadczy o poziomie rozgrywek, jeśli przez miesiąc nie potrafisz zdobyć bramki, a czołówka i sen o mistrzostwie praktycznie się nie oddala?
Osłabiony wirusem Ruch przegrywa
Dzień przed meczem Stali Mielec z Ruchem Chorzów wyszła do mediów informacja, że goście tego pojedynku chcieli przełożyć niedzielne spotkanie, bo spora część zawodników wraz ze sztabem szkoleniowym złapała wirusa, co uniemożliwia ich grę w meczu. Takie coś było jak najbardziej możliwe, potrzebna była jedynie zgoda gospodarzy, której to Chorzowianie nie uzyskali i grać musieli. Różne opinie, często skrajne, można przeczytać o tym braku zgody. Czy prośba i wniosek przyszły do Mielca zbyt późno? Czy po prostu zwietrzyli w tym interes dla siebie? Osobiście rozumiem wszystkie argumenty, jednocześnie nie dziwię się, że dla Stali przekładanie spotkania było nie na rękę. Przecież skoro idzie im ostatnio wybornie (w tabeli formy z ostatnich 10 kolejek są liderem!), to dlaczego zmieniać cykle i być może potencjalnie osłabić swoje wyniki? Z drugiej strony byłoby to fajne zachowanie w geście fair play, gdyby mecz przełożyli. Nie ma jednak co gdybać „co by było”. Fakt jest taki, że mecz się odbył, Stal po raz kolejny zagrała dobry mecz i całkiem przekonywująco go wygrała, a swoją cegiełkę dołożył do tego Szkurin, który wrócił do składu po zawieszeniu za czwartą żółtą kartkę. Białorusin, o ile zachowa regularność, będzie poważnym kandydatem na króla strzelców tego sezonu.
Sensacyjna porażka
A więc stało się – także Pogoń nie jest już niepokonana w 2024 roku. Ich pogromcą zostało Zagłębie, co jest niemałą niespodzianką. Potwierdziło się także, że swój stadion nie jest wielką przewagą Portowców, a w tym sezonie pewniej czują się nawet na wyjazdach. Mecz mógł różnie się ułożyć, bo co prawda szybko gospodarze bramkę stracili, ale Kamil Grosicki miał szansę doprowadzić do wyrównania jeszcze w pierwszej połowie, ale nie wykorzystał szansy z rzutu karnego. W drugiej połowie Miedziowi zdobyli drugą bramkę po zamieszaniu w polu karnym i ustalili wynik meczu. Tym samym po dwóch remisach, zanotowali dwie wygrane, tym samym uciekając na dobre od strefy spadkowej. Pogoń miała świetną okazję, aby być już tylko 2 punkty za Jagiellonią i Śląskiem, a tak wciąż strata wynosi 5 punktów. Musiał kiedyś przyjść słabszy mecz, na szczęście Portowców nie tylko oni stracili w tej kolejce punkty wśród zespołów z góry tabeli, więc w wyścigu mistrzowskim praktycznie zachowany został status quo.
24 lata czekania i basta
Spotkania Widzewa z Legią to jeden z polskich klasyków. Bardziej pamięta je starsze pokolenie, które żyło tymi starciami, gdy Widzew był wielki. Później nastąpiła niechlubna seria, trwająca aż 24 lata. Tyle bowiem społeczność w Łodzi czekała na zwycięstwo nad Wojskowymi. Udało jej wreszcie wygrać w niedzielę. Chociaż do zwycięskiej bramki trzeba było czekać aż do doliczonego czasu gry. Porażka dla Legionistów i Kosty Runjaicia to kolejny kamyczek do ogródka. Coraz większy krąg zataczają zwolennicy zwolnienia trenera, a po każdym meczu bez zwycięstwa presja wzrasta. Wydawało mi się, że to już może być ten czas, przegrana w Łodzi przeleje czarę goryczy. W tygodniu jednak komunikat z klubu brzmiał – Runjaić zostaje. Będąc jeszcze trenerem Pogonii przeżywał kilka kryzysów i zawsze miał zaufanie, które potem spłacał lepszymi wynikami. Tylko czy w Warszawie będą aż tak wyrozumiali? Na wiosnę Legioniści punktują bowiem na poziomie ŁKSu…
Sceny w Grodzisku, ŁKS wygrywa drugi mecz z rzędu
…który to na zakończenie kolejki pojechał w poniedziałek do Grodziska Wielkopolskiego, gdzie swoje mecze jako gospodarz rozgrywa Warta. Podbudowany po wygranej z Puszczą zespół przystępował do meczu w dobrych nastrojach. Nie inaczej było z Poznaniakami. Do poniedziałku bowiem nie przegrali żadnego meczu w tym roku. Na boisku widać było dobrą formę podopiecznych Szulczka, ale dobra gra i stwarzane sytuacje nijak nie przekładały się na wynik. Do przerwy bramek nie widzieliśmy, a po przerwie obraz gry nie uległ zbytniej zmianie. Warta przeważała, ale to goście zadali cios w 75. minucie. Janczukowicz wykończył akcję ŁKSu i zdobył bramkę, jak się potem okazało, jedyną w tym meczu. Łodzianie wygrywają więc drugi mecz z rzędu, a pierwszy raz w tym sezonie na wyjeździe. W ostatnich dwóch spotkaniach zdobyli więc 60% dorobku z poprzednich 22 spotkań. Brzmi to zdecydowanie abstrakcyjnie!
75 minut dograne, punkty przypisane
Jeszcze w grudniu zaczął się mecz, który ledwie po kwadransie został przerwany z powodu kiepskich warunków atmosferycznych. Wczoraj spotkanie to pomiędzy Piastem, a Puszczą zostało dokończone. Zaczęło się bardzo nietypowo, bo od rzutu z autu. Warunki do gry były już co prawda lepsze, ale murawa wyglądała co najmniej, jakby ledwo co śnieg z niej dopiero stopniał. Nie ułatwiało to gry obydwu drużynom, choć łatwo było wskazać, kto tego dnia jest lepiej dysponowany – był to Piast. Puszcza grała, jak zdążyła wszystkich przyzwyczaić, ale przy wyrzutach z autu brakowało Hajdy, który pauzował za kartki, a zastępujący go Koj nie był w stanie wypełnić luki. Po zamieszaniu w polu karnym bramkę dla Piasta przed przerwą zdobył Felix. W drugiej połowie obraz gry nie uległ zmianie, a gospodarze mieli parę okazji do podwyższenia prowadzenia. Jedną z nich zmarnował Ameyaw, który ruszył z kontrą, ograł kilku rywali, ale zamiast podać na czystą pozycję i wypuścić kolegę sam na sam, dał się sfaulować. Mogło się to szybko zemścić, bo po rzucie wolnym groźną sytuację miała Puszcza, ale jedyny celny strzał wtedy obronił świetną interwencją Plach. Piastunki więc przełamały się i wygrały mecz, bardzo ważny, bo ewentualna przegrana spowodowałaby wyprzedzenie ich przez wczorajszych rywali.