Nie tak wyobrażali sobie rozstrzygnięcia w weekendowych spotkaniach drużyny Mistrza i Wicemistrza Polski. Obie drużyny oddaliły się od miejsc pucharowych. Poza dwoma wyraźnymi spadkowiczami zacieśniła się też pula do obsadzenia miejsca trzeciego – okupują je Puszcza, Cracovia i Korona. Zapraszam na krótkie podsumowanie 29. kolejki Ekstraklasy w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Podarowany mecz? Nie sądzę!
Terminarz kolejki ułożył się tak, że już na jej początku mieliśmy ważny mecz dla układu tabeli, tym razem jej dolnych rejonów. Korona przyjmowała u siebie Radomiak i choć można było nazwać ją nieznacznym faworytem, to jednak mało kto spodziewał się, że gospodarze spuszczą takie manto przyjezdnym. Zdecydowana wygrana aż 4:0 była powodem wielu dyskusji i sugestii, czy czasem Radomiak nie okazał się zbyt miły dla Koroniarzy… Szczerze w takie insynuacje nie chce mi się za bardzo wierzyć. Przede wszystkim – goście sami nie są jeszcze całkiem pewni swego losu. Co prawda przewaga 5 punktów wydaje się całkiem bezpieczna, ale nasza liga zna przypadki, że drużyny udowadniały, że niemożliwe nie istnieje, nie zawsze w tym pozytywnym sensie. Najbliższa okazja do rehabilitacji i znalezienia kompletu punktów już za tydzień w domowym meczu z Zagłębiem, które ma taką samą sytuację i od dłuższego czasu szuka wygranej. Czyżby szykował nam się remisowy mecz, aby każda ze stron uciekła na punkt w tabeli? Koronę za to czeka arcyważny mecz z Puszczą. Bezpośredni mecz o utrzymanie? Niewykluczone! Z tego powodu ciężko spodziewać się festiwalu bramek, jak na jesień, gdzie w Kielcach gospodarze wygrali aż 5:3. Emocji jednak z pewnością nie zabraknie!
Przepaść coraz bliżej
Nieoczekiwanie hitowo wyglądało spotkanie Rakowa z Górnikiem, szczególnie z powodu świetnych wyników tych drugich. Medaliki w domowych meczach nie zwykli przegrywać, co oznaczało, że przed Zabrzanami prawdziwy sprawdzian dojrzałości. Mieli jednak drobną przewagę, jaką były problemy z obsadą bramki w drużynie Szwargi. Przed kolejką przeprowadzili tzw. transfer medyczny – z powodu kontuzji mogli sprowadzić dodatkowego bramkarza, a wybór padł na przywrócenie z emerytury Dusana Kuciaka. Opcja nienajgorsza, bo Słowak w najlepszych latach kariery był solidnym bramkarzem, ale no właśnie! Czy takie nagłe przywrócenie oznaczało, że jest w topowej formie? Wystawienie go w podstawowym składzie świadczy o niesamowitej odwadze, ale też determinacji sztabu szkoleniowego gospodarzy. W istocie, znaleźli się oni między młotem, a kowadłem. Każdy wybór mógł okazać się fatalny w skutkach. Postawić na Kuciaka? Wow, ledwo przyszedł, nie zdążył porządnie przywitać się z drużyną, a tu już na wskakuje na wysokiego konia! Może jednak Bieszczad? Wciąż w pamięci jego fatalne pomyłki w meczu z Radomiakiem, które ustawiły mecz i uniemożliwiły zdobycie jakichkolwiek punktów. Ostatecznie Szwarga zdecydował się na pierwszą opcję ie mógł jej po pół godzinie meczu żałować, kiedy Kuciak otrzymał czerwoną kartkę. Uśmiechnąłem się wtedy nieznacznie, bo byłoby to typowe dla Rakowa w ostatnim czasie – mega pechowe, żeby sprowadzić golkipera specjalnie z powodu kontuzji, a ten miałby dostać czerwoną kartkę i być zawieszonym w najbliższym meczach. Powtórki rozwiały wątpliwości i udowodniły niewinność Słowaka, przez co mógł kontynuować grę. Raków i tak nie dokończył meczu w komplecie, bo po zmianie stron wyleciał zawodnik z pola – Papanikolaou. Pół godziny gry w dziesiątkę był powodem do obaw, ale Raków potrafił zagrażać wciąż Zabrzanom, ale bezbłędny, perfekcyjny mecz rozgrywał w bramce gości Bielica. Ratował jeden punkt, a koledzy z boiska zadbali, aby w podzięce zapewnić zwycięstwo. W dramatycznych okolicznościach, doliczony czas gry, Górnicy zdążyli zdobyć bramkę na wagę trzech punktów. Uczynił to po wrzutce z rzutu rożnego Musiolik, który grał wcześniej w Rakowie. Prawdziwy chichot losu oraz nieszczęście Medalików – ich sytuacja ligowa skomplikowała się bardzo. Górnik z kolei wciąż pnie się w ligowej tabeli, cieszy się piłką mimo problemów wewnątrzklubowych i przynosi to pożądane skutki w ligowej tabeli.
Mówisz Pogoń, myślisz – niestabilność, wahanie, niepewność
Wyrywasz awans do półfinału Pucharu Polski w Poznaniu, urywasz punkty Legii przy Łazienkowskiej, żeby przegrać i zremisować z Zagłębiem i Koroną. Później w prestiżowym i ważnym dla kibiców meczu pewnie pokonujesz Cracovię, a głównego kandydata do mistrzostwa odprawiasz z Pucharu po dogrywce. To wszystko, żeby po heroicznej walce i byciu lepszym przegrać ligowy mecz z Lechem, potem rozbić chorzowski Ruch, rozbudzając ponownie apetyty na rzeczy wielkie. A jedyne, co duże pozostało po ostatnim weekendzie, to rozczarowanie. Ponownie liczono na serię, gonitwę czołówki, aby marzenie o trofeum nie ograniczyło się tylko do meczu z Wisłą na Narodowym. Wszystko wskazuje na to, że nie tylko wszelkie oczekiwania na zwycięstwo ograniczają się tylko do meczu 2. maja w Warszawie, ale również rozstrzygnie się wtedy, czy Portowcy będą mieć okazje zaprezentować się w eliminacjach do europejskich pucharów w kolejnym sezonie. Jeśliby rozważać, że kluczem do sukcesu w walce o Mistrza Polski jest stabilność, to zasłużyła na niego jedynie Jagiellonia. I właściwie wszystko się zgadza, bo Duma Podlasia przewodzi z drobną przewagą ligowej tabeli. W Szczecinie w sobotnie popołudnie gospodarze dostali szybkie dwa ciosy w pierwszych dwóch kwadransach, co skomplikowało całą grę Pogonii, a ułatwiło Piastunkom, które pokazywały nie raz, że defensywa stoi w Gliwicach na najwyższym poziomie. Zdołali przedrzeć się na dobre Portowcy dopiero w samej końcówce, ale najpierw Grosicki nie wykorzystał jedenastki, a bramka kontaktowa Koulourisa minutę później została anulowana z powodu spalonego. Piast ucieka z czerwonej strefy i może być pozytywnie nastawiony, szczególnie, gdy sprzyja im również kalendarz rozgrywek na ostatnie serie gier. Pogoń komplikuje sobie sytuacje, za tydzień gra ważny mecz z Jagiellonią, ale czy to faktycznie takie dla nich istotne? Zaraz po tym meczu jadą do Warszawy z jasnym celem – pokonać Wisłę i wrócić do Szczecina z premierowym trofeum. Jeśli się tak stanie – kibice w mgnieniu oka zapomną drużynie wszystkie wpadki tego sezonu i będą cieszyć się z piłkarzami tym jakże wielkim sukcesem!
Nudna Ekstraklasa? Nie dla 50 tysięcy kibiców!
Prawdziwy mecz przyjaźni pomiędzy Ruchem a Widzewem miał przyciągnąć mnóstwo kibiców. Tak było, bo kiedy tylko ruszyła sprzedaż, odbywała się w obu środowiskach prawdziwa mobilizacja, która tylko dodatkowo nakręcała sprzedaż. Ostatecznie na Stadionie Śląskim zasiadło nieco ponad 50 tysięcy kibiców, co jest absolutnym rekordem Ekstraklasy, a kibice zgromadzeni na trybunach nie mogli narzekać na brak atrakcji również w kwestiach stricte sportowych. Problem dla większości fanów był taki, że ich piłkarze nie pokazywali się z najlepszej strony, a wręcz nie do poznania był bramkarz gospodarzy, Stipica. Jedną z bramek Chorzowianie stracili przy próbie ratowania piłki, jaką podjął Dante, aby uniknąć rzutu rożnego. Problem pojawił się, gdy przejął ją Sanchez i uderzył do pustej. Gospodarze paradoksalnie ciągle byli w tym meczu w grze – co tylko Widzew wychodził na dwubramkowe prowadzenie, to Ruch łapał kontakt i było emocjonująco do końcowych chwil. Wygrał jednak zespół lepszy, a Ruch, pomimo lepszych efektów wizualnych, w tabeli punktów nie zdobywa zbyt wiele, co działa zdecydowanie na niekorzyść Janusza Niedźwiedzia. Przychodził on co prawda, aby naprawić grę Chorzowian, ale za tym miały pójść konkrety liczbowe, a dzięki mobilizacji wiosennej ŁKSu drużyna ze Śląska okupuje ostatnią pozycję w tabeli i utrzymanie się naprawdę musi być rozpatrywane w kategorii science-fiction. Czy ktoś w ogóle jeszcze wierzy w scenariusz, że Chorzów będzie miał Ekstraklasę na jesień? Widzew z kolei pewnie kroczy po swoje i z pewnością nie żałuje zaufania, jakim obdarzony został trener Myśliwiec.
Mistrzowska (?) mentalność Jagielloni
Do Lubina przyjechał lider Ekstraklasy – maszyna trenera Siemieńca prosto z Podlasia. Prawo serii dawało gospodarzom nadzieje, w końcu ostatni wygrany mecz był również z innym potentatem, bo Pogonią. W statystykach przewaga nie rzucała się w oczy, bo Lubinianie mnóstwo razy próbowali strzałów. Problemy zaczynały się w momencie analizowania ich celności. Tu już zarysowywała się przewaga i dojrzałość Jagiellonii. Udokumentowana została trafieniem Hansena, które w pierwszej połowie było decydujące. Po zmianie stron wciąż rozgrywany był ofensywny i ciekawy mecz, ale przewaga umiejętności była wyraźnie widoczna. Co najważniejsze dla gości – zostało to potwierdzone drugą bramką Hansena, po której wydawało się, że wszystko już jasne i należy czekać na końcowy gwizdek. Nic bardziej mylnego. W samej końcówce bowiem po świetnej wrzutce, jeszcze lepiej uderzył Munoz, a piłka od słupka wpadła do bramki. Trafienie było jednakże na tyle późno, że niemożliwe okazało się stworzenie kolejnej tak dobrej okazji do wyrównania stanu meczu i uratowania punktu dla drużyny z Dolnego Śląska. Jagiellonia zdobywa komplet punktów i jest spokojna, że nieważne co się stanie, liderem będzie również po zakończeniu kolejnej kolejki. Całkiem mocna poduszka bezpieczeństwa, która powinna pomóc w zdjęciu presji z piłkarzy i środowiska klubowego przed meczem z Pogonią. Zagłębiu pozostaje desperackie szukanie zwycięstwa z Radomiakiem. 3 punkty powinny na dobre odpędzić strach przed spadkiem z Ekstraklasy.
Przesadzona gościnność?
Gdy Cracovia zaproponowała Puszczy przed sezonem, aby ta rozgrywała domowe mecze na jej stadionie, mało kto spodziewał się, że wielce prawdopodobny staje się scenariusz, gdzie obie walczą do ostatniej kolejki o utrzymanie. Spadek Puszczy? Raczej oczywisty, kto sądził inaczej był po prostu „dziwny” na swój sposób. Obecny etap sezonu każe jednak poważnie zastanowić się, czy mająca arcytrudny terminarz Cracovia nie spadnie z hukiem? Krok w tym kierunku pomogła zrobić w niedzielę Puszcza, która wygrała z Pasami mecz i wyprzedziła ich w tabeli. Kibice Pasów, śmiejący się z nieudolności Wisły w zeszłym sezonie, kiedy ta nie byłą w stanie pokonać podopiecznych Tułacza, mogą przekonać się na własnej skórze, że nie jest to wygodny przeciwnik. Szczególnie zaskakuje łatwość, z jaką zdobyli jedyną bramkę w meczu. Zapolnik ciałem przepchał się w polu karnym, co najmniej jakby przyszło mu mierzyć się z młodzieńcem, a Hajda skutecznie wykończył atak. Pasy czeka prawdziwa ścieżka życia w kolejnych meczach, ale Ekstraklasa już niejednokrotnie udowadniała – im mniej szans jest Ci dane, tym więcej możesz na tym skorzystać. Zobaczymy, czy tym razem będzie podobnie i Pasy uciekną spod topora. Każda porażka będzie tylko powodowała rosnącą presję oraz nerwowość. Nie ukrywajmy – nikt spadku z Ekstraklasy w tym sezonie w Krakowie nie zakładał w najczarniejszych snach.
Skutecznie oszukane przeznaczenie
Lech wygrał w Łodzi z ŁKSem. Tak można by właściwie zakończyć jakąkolwiek relację z tegoż meczu. Chociaż był emocjonujący i wynik ważył się do ostatnich chwil, to było spotkaniem typowo „rumakowym”. Co przez to należy rozumieć? Totalnie poza wszelką kontrolą szkoleniowca Kolejorza. Tak generalnie wygląda Lech od dłuższego czasu – masa indywidualności, sporo umiejętności, ale brak jednolitości, drużyny. Gdy któryś błyśnie, są efekty i wynik się zgadza. Gdy tylko żaden z piłkarzy nie wyróżni się jakimś niekonwencjonalnym zagraniem – są po prostu ciężary i Lech zawodzi. W Łodzi był potencjał na podreperowanie bilansu bramkowego, ale Kolejorz nie wyglądał najlepiej. Co prawda udało im się wyjść na prowadzenie do przerwy – strzelił niezawodny po powrocie Ishak. W drugiej połowie zaczęło się dobrze, bo od szybkiego podwyższenia prowadzenia przez Marchwińskiego. Na tym powinny się zakończyć emocje. Jednak nie dla Lecha, który najpierw sprokurował karnego, gdzie Tejan podłączył gospodarzy do prądu. Chwilę potem Ceijas, który pod koniec pierwszej połowy zmienił kontuzjowanego Ramireza, dostał szybkie dwie żółte kartki i gospodarze kończyli mecz w osłabieniu. To nie przeszkodziło im w doprowadzeniu do wyrównania i nieszczęście, katastrofa, kompromitacja była dla Lechitów na wyciągnięcie ręki. Na szczęście dla nich udało się kompromitacji uniknąć, a Marchwiński zdobył swoją drugą w niedzielne popołudnie bramkę. Lech wygrał, umocnił się na podium i wciąż może marzyć o najwyższych celach, co zważywszy na to, jak wygląda ich gra, byłoby wydarzeniem bez precedensu!
Jedni nie chcieli, drudzy nie mogli
Kolejna z ostatnich szans dla Legii na pościg za czołówką. W końcu nie co tydzień wszyscy będą tracić punkty. Wystarczająca motywacja? Raczej tak, chociaż w domowym meczu ze Śląskiem nie było to odpowiednie do wyciągnięcia kompletu oczek. Wrocławianie zdaje się przyjechali do Warszawy z prostym zadaniem – nie przegrać meczu, co spowoduje zdobycie punktu, ale przede wszystkim zabierze Wojskowym 2 punkty, które ponownie powinny załamać Legionistów i ułatwić Sląskowi realizację własnych celów. Z powodu takiego nastawienia mecz nie stał na wysokim poziomie, a Wrocławianie z minuty na minutę byli coraz bardziej zadowoleni. Remis to świetny wynik szczególnie teraz, gdy w teorii czekają na nich łatwiejsi przeciwnicy, więc kibice Śląska mają pełne prawo oczekiwać korzystnych wyników. Legia? Na pozostałe 5 meczów muszą liczyć przynajmniej na zdobycie tych 12/15, co i tak nie znaczy, że cokolwiek uda się wywalczyć w tym sezonie. Przyznacie mi rację, gdy powiem, że wyjątkowo ten sezon trzyma w napięciu praktycznie do samego końca, prawda?
Miała być nuda, był Zrelak!
Poniedziałkowy wieczór i ligowy mecz Warta – Stal. Dla konesera piękne zwieńczenie kolejki, dla przeciętnego widza? Cudowne zakończenie kolejki, szczególnie piękne, bo niespodziewane! Mało kto nastawiał się na festiwal strzelecki, poniedziałkowe mecze raczej oznaczały dotychczas nudniejsze, spokojniejsze spotkania. Wczorajszego wieczora jednak piłkarze zabrali widzów na prawdziwy rollercoaster, gdzie była jazda bez trzymanki, przynajmniej do przerwy, kiedy z obu stron był festiwal. Zakończyło się to remisem 2:2. Po zmianie stron istniała już w przodach jedynie Warta, a Zrelak wypracował sobie hattricka. Fajna historia piłkarza, który nie mógł w ostatnich miesiącach grać w Warcie. Widać w nim głód futbolu i tym bardziej cieszy, że przekłuwa to na sukces sportowy swojej drużyny! Oddaliła się Warta od zagrożenia spadkiem, które akurat dla Warty byłoby niesprawiedliwe i krzywdzące dla Dawida Szulczka, który z poznańskiej drużyny odchodzi po wygaśnięciu kontraktu w czerwcu. Stal po kilku spotkaniach bez zdobyczy bramkowej tym razem strzela dwie bramki…Marne to pocieszenie, kiedy ich rywal w tym samym meczu zdobywa aż pięć trafień. Spokojnie, będzie jeszcze szansa się odegrać!