Za nami mecze drugiej serii gier nowego sezonu, a wciąż na żadnym stadionie nie zobaczyliśmy bezbramkowego remisu. Oczywiście kiedyś taki padnie, ale nie zapeszajmy! Czy to oznacza, że na żadnym meczu nie wiało nudą? Aby się o tym przekonać zapraszam na krótkie podsumowanie drugiej kolejki PKO Bank Polski Ekstraklasy w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
„Wstydliwy” remis
Na pierwszy rzut zawitaliśmy do Krakowa, gdzie niewiele zapowiadało ogrom emocji, który ostatecznie otrzymaliśmy od piłkarzy Puszczy oraz Górnika. Co prawda zawodnicy na te fajerwerki kazali dość długo czekać, bo pierwsza odsłona meczu nie była najintensywniejsza. Oczywiście wyróżnić należy akcję bramkową gości, po której otworzył wynik Sanchez. To, co najfajniejsze, zdarzyło się jednak po zmianie stron. Od 52. minuty kibice oglądali przez osiem minut aż trzy trafienia. Najpierw wyrównał stan rywalizacji Kosidis, który wszedł w przerwie za Siplaka. Fani Puszczy nie zdążyli się nacieszyć, a parę minut później z powrotem Górnik był w tym starciu z przodu. Podopieczni Tułacza ponownie odpalili swój arsenał w postaci stałych fragmentów gry – tym razem w wersji „wyrzut z autu”. Po kolejnym takim wrzuceniu piłki w pole karne ponownie na remis wyciągnęli stan meczu gospodarze. Czy takie błyskawiczne i dynamiczne zdarzenia zmieniły podejście obu drużyn? Nic bardziej mylnego! Do samego końca był to iście szalony mecz, gdzie wygrać mógł każdy. Mimo świetnych okazji ani jedni, ani drudzy nie potrafili strzelić trzeciej bramki i ekipy podzieliły się punktami. Swoją drogą, skąd w ogóle mowa o wstydliwym remisie? Wszystko wzięło się z wywiadu, gdzie Rasak w ten właśnie sposób określił stratę punktów z Puszczą. Trener gospodarzy, zapytany o to na konferencji pomeczowej podkreślił, że gdyby Puszcza była tak słaba, to choć raz Zabrzanie pokonaliby jego zespół, a od zeszłego sezonu ta sztuka im się nie udała. Zalecił piłkarzowi kubeł zimnej wody i gryzł się w język ile sił, byleby nie powiedzieć za dużo i czegoś, co by mogło potencjalnie narazić jego wizerunek i zaszkodzić na przyszłość.
Inna liga – wynik ten sam!
Po roku przerwy Ekstraklasa oficjalnie wróciła do Gdańska również fizycznie. Terminarz ustalony przed sezonem zakładał, że pierwszy domowy mecz po powrocie na salony Lechiści zagrają z innym beniaminkiem z Lublina. Zdawało się, że mieli oni z Motorem rachunki do wyrównania. W zeszłym sezonie, jeszcze na zapleczu, dwukrotnie przegrywali starcia po 0:1. Cóż byłoby lepszego od zemsty i zapunktowaniu za 3 w najwyższej klasie rozgrywkowej? Plan więc był oczywisty, ale jak przebiegała jego realizacja? Otóż nie najlepiej… O ile w pierwszej połowie jeszcze goście byli co prawda lepsi, ale konkretów nie pokazali, tak druga część meczu nie polepszyła efektów wizualnych Gdańszczan, lepiej prezentował się Motor. Przez dłuższy czas nad stadionem unosiła się atmosfera bezbramkowego remisu. Końcówka spotkania należała jednak do Lublinian. Dwie szybkie akcje w krótkim odstępie czasu (71′ oraz 74′) zadecydowały, że po bramkach Mraza oraz Ceglarza, to Motor ponownie okazał się lepszy od Mistrza I ligi zeszłego sezonu. Patent więc wciąż żywy, po nieudanym debiucie na swoim obiekcie, w debiutanckim po powrocie do Ekstraklasy meczu wyjazdowym Motor pokonał Lechię. Jeśli ktoś podejrzewał, że to właśnie drużyna z Pomorza będzie najlepiej radziła sobie jako beniaminek, musi albo zmienić swoje podejście albo być cierpliwym i liczyć, że w Gdańsku w końcu wszystko zagra i zaczną grać. W zeszłym sezonie również przez długi czas nikt nie traktował ich jako faworytów do awansu. Nie dość, że tego dokonali, to jeszcze patrząc na całą resztę z góry tabeli!
GKS z premierowym zwycięstwem
Stal Mielec, typowana „od zawsze” do spadku, wciąż w Ekstraklasie ma się dobrze i gdy gra na własnym obiekcie – jest groźnym rywalem. Tyle teorii, jak było w praktyce w sobotnie popołudnie? Przyjechał beniaminek z Katowic… I przez dwa kwadranse mało co się działo na murawie. Możliwe, że było to spowodowane upałem, panującym w Polsce. Sędzia zarządził więc tradycyjną przerwę na uzupełnienie płynów, stosowaną przy wysokich temperaturach. W tzw. międzyczasie porozumiał się z VARem… I podyktował rzut karny dla gości! Na bramkę zamienił go Jędrych i goście prowadzili. Po tych wydarzeniach mecz trochę nabrał rozpędu, goście mieli okazje do podwyższenia prowadzenia, ale również groźny był Shkurin, który przecież w poprzednim sezonie mógł pochwalić się świetną skutecznością w polu karnym. Białorusin jednak nie potrafił wstrzelić się w bramkę, podobnie piłkarze beniaminka. Ostatecznie GKS wygrał, zdobywając pierwszy komplet w sezonie i wlewając w kibiców nadzieje, że wcale nie musi ich ukochany klub odstawać po dość niespodziewanym awansie do Ekstraklasie. Co łączy jeszcze oba kluby? Trudny terminarz, a konkretnie chodzi o najbliższą kolejkę – do Katowic przyjedzie Raków, a Stal pojedzie walczyć o pierwsze zwycięstwo do Białegostoku (o ile nie zostanie na prośbę Jagiellonii ten mecz przełożony przed meczem z Bodo w eliminacjach Ligi Mistrzów).
Absolutna jazda bez trzymanki
Podopieczni Adriana Siemieńca przyzwyczaili wszystkich, że ich mecze w zeszłym sezonie to często były świetne widowiska, pokaz interesującej, ofensywnej gry, która cieszyła oko i wzbudzała zainteresowanie. W końcu gdy w meczach którejś drużyny dużo jest soli futbolu, czyli bramek, nie może być inaczej! W Radomiu Mistrzowie Polski rozpoczęli pierwszą połowę od mocnego uderzenia… dosłownie! W swoim 270. występie w Ekstraklasie pierwszy dublet zaliczył Kubicki, który nie jest znany ze zdobywania bramek. W sobotnie popołudnie jednak w ciągu kilku minut znalazł się sam przed polem karnym i dwukrotnie uderzył, dwukrotnie celnie i jedna bramka ładniejsza od drugiej. Szok w Radomiu, bo spodziewano się ciężkiego meczu, ale nie strat bramek w takich okolicznościach. Po zmianie stron Radomiak ruszył do ataków i szybko zaczął odrabianie strat. Po faulu Abramowicza rzut karny wykorzystał Rocha. Ten sam zawodnik strzelił drugą bramkę, dającą remis. Łącznie to już czwarty gol w drugim meczu. Wybitna skuteczność od początku sezonu. W tej drugiej połowie właśnie goście wyglądali na przestraszonych, jakby nie zdających sobie sprawy, co się właściwie podziało. Taka postawa była wodą na młyn dla miejscowych, którzy nie dawali rady strzelić trzeciej bramki i wyjść na prowadzenie, pokonać Mistrza. A że Mistrz (mimo że debiutancki!) takich spraw nie wybacza, to akcja zmienników i dwie siatki – przy asyście i strzale – założone przeciwnikom dały trzecią bramkę dla gości i równocześnie 3 punkty. Radomiak może czuć się załamany… Ale czy powinien? Od początku prezentują solidną formę i wydaje się kwestią czasu, kiedy zaczną seryjnie zdobywać punkty. Coś dobrego podziało się tam w przerwie międzysezonowej, zdecydowanie. Wyrastają na solidny ligowy klub, na który mecze można patrzeć z przyjemnością i nawet kibicować. Wszakże kto nie lubi ofensywnej gry i stwarzania sobie sytuacji bramkowych w sposób seryjny? Jaga pokazała w tym meczu charakter i właśnie mistrzowskie cwaniactwo, chapeau bas!
Szybkie pif-paf, a potem kontrowersyjnie
Zła sytuacja w Lechu w kwestii kibiców, transferów, nastawienia po sezonie bez awansu do pucharów jest faktem. Jak ta sytuacja odbija się na piłkarzach, których w Poznaniu coraz mniej (choćby sprzedaż Velde)? Wydaje się, że nie jest łatwo, co pokazał początek meczu z Widzewem. Brak koncentracji, opanowania nerwów, minęło ledwie 10 minut, a Widzew już objął dwubramkowe prowadzenie. O ile pierwsza bramka to piękna akcja zespołowa, tak druga to rykoszet po uderzeniu z rzutu wolnego. Co najgorsze dla Kolejorza w tym meczu to informacje, co zdarzyło się potem. A co takiego miało miejsce? Właściwie to nic – i to najbardziej przeraża. Trudno było szukać sportowej złości, chęci zmiany wyniku, a Widzew dociskał śrubę i raz po raz był coraz bliżej zdobycia trzeciej bramki. Na szczęścia dla gości, jeszcze przed przerwą udało się złapać kontakt. Niezawodny kapitan Ishak dał nadzieję, że do Poznania poza piłkarzami wrócą także punkty do ligowej tabeli. I tak się faktycznie mogło stać! Nawet goście bramkę strzelili. Akcja identyczna jak przed tygodniem – asystent Pereira do zmiennika, Hoticia, główka i remis, jest pięknie! Problem pojawił się w momencie analizy VAR, a nawet już po samej interwencji z wozu. Ishak w tej akcji był na spalonym i gol nie może być uznany! Taka decyzja miała sens, bo ciężko było jednoznacznie to ocenić bez wyrysowania linii. Gdy jednak pokazano wyrysowaną linię… Była ona kontrowersyjna i bardziej można odczuwać empatię do sfrustrowanych kibiców Lecha. Mimo wszystko ofsajd jednak był i choć przekaz tej wiadomości pozostawiał wiele do życzenia, to bramka uznana być nie mogła. Do końca Kolejorz nie poddawał się, ale to w samej końcówce to Łodzianie powinni ustalić wynik meczu na 3:1 i uniknąć stresów do praktycznie samego końca spotkania. Może być to nauczka na przyszłość.
Remisowo w Lubinie
Kolejny ciekawy mecz w kolejce to starcie Zagłębia z Pogonią. Spotkanie nie zaczęło się dla gospodarzy dobrze, po akcji skrzydłem bowiem dograł w pole karne Grosicki, a Koulouris pięknie przyjął, odwrócił się i mocnym uderzeniem pokonał bezradnego golkipera Miedziowych. Piękny początek Portowców to sen, który wyjątkowo krótko trwał. Parę minut po strzeleniu bramki na tablicy świetlnej już było 1:1 po precyzyjnym uderzeniu z dystansu Pieńki, z którym nie potrafił poradzić sobie Cojocaru. Spotkanie dla gospodarzy zaczęło układać się lepiej, a apogeum tego nastąpiło po analizie VARu i przyznaniu rzutu karnego za zagranie ręką przez Zecha. Z jedenastu metrów w środek uderzył Kurminowski i Zagłębiu udało się w jednej połowie przejść z piekła do nieba. W drugiej odsłonie meczu Pogoń przejmowała analizę i za wszelką cenę nie chcieli się poddać piłkarze Gustafssona. Ich upór w końcu przyniósł efekt i bramkę wyrównującą zdobyć Paryzek, a asystował mu – podobnie jak przy pierwszej bramce – Kamil Grosicki. Ten sam duet mógł zapewnić Portowcom komplet punktów, ale po dograniu Grosika strzał Paryzka został zablokowany. W końcowym rozrachunku więc nastąpił podział punktów, który w obecnej sytuacji sezonu nikogo nie krzywdzi, ale mam przeczucie, że takie pojedyncze punkty będą miały kolosalne znaczenie na sam koniec sezonu. Oczywiście przekonamy się w ciągu jego trwania, jak będą przedstawiać się sytuacje wszystkich zainteresowanych klubów.
Bez zmiany wizerunku
Po dość słabej inauguracji we Wrocławiu z Lechią oraz małej kompromitacji w Rydze, Śląsk szukał premierowych punktów w Gliwicach, gdzie świetny w sparingach Piast potwierdził formę na inaugurację z Cracovią, ale w dramatycznych okolicznościach stracili dwa punkty z Pasami. Podopieczni Vukovicia dość szybko wybili z głowy nadzieje o naprawie wizerunku w mediach i wśród kibiców klubu z Dolnego Śląska. Błąd popełnił Leszczyński, a spryt Ameyawa wystarczył do napoczęcia rywala. Przewaga gospodarzy była nadto widoczna. Jedyne, co złe dla Gliwiczan stało się w tym meczu, to przymusowe zejście z boiska ich prawdziwego lidera – Jorge Felixa. Śląsk nie potrafił nijak ugryźć rywali, czym nie nastroił pozytywnie osób, wierzących w awans w czwartek z Rygą oraz potencjalną walkę z piątą drużyną ligi szwajcarskiej w kolejnej rundzie eliminacji Ligi Konferencji. Kontuzja lidera nie sprawiła jednak stresu i jeszcze przed przerwą za sprawą Pyrki wynik podwyższył się na 2:0. Druga połowa to kontrola meczu przez Gliwiczan i niemoc Śląska. Po wielu latach zostali podopieczni Magiery pierwszym wicemistrzem Polski, który nie potrafi wygrać pierwszych trzech meczów sezonu. Czy przełamią się pojutrze i pokonają Łotyszy? Oczywiście należy im kibicować i tak też będę robił, ale obawiam się, że sprzedaż Exposito przyniosła zbyt duże straty jakościowe, których po prostu nie udało się włodarzom klubu załatać na czas…
Punkty nie dla każdego
Polska liga jest wyrównana, ale okazuje się, że nie na tyle, aby dwie kolejki wystarczyły do otwarcia bilansu każdej drużyny. Czerwoną latarnią okazała się Korona, która zaliczyła na wstępie dwie porażki. Przyznać należy jednak, że terminarz wybitnie im nie sprzyjał, bo najpierw wysłał ich do Szczecina, a potem kazał u siebie przyjąć Legię, która jest od lat dla nich niewygodnym przeciwnikiem (szczególnie w starciach ligowych). Mecz obfitował w dużą liczbę fauli, za które sędzia – bardziej, bądź mniej słusznie – intensywnie i często pokazywał napomnienia w postaci żółtych kartek. Legia była zespołem lepszym, kolejny raz udowadniała, że mają super zorganizowaną grę obronną i brak straty bramki od początku sezonu nie jest dziełem przypadku. W takich meczach, gdzie jest dużo walki, często wygrywa ostatecznie (jeśli nie ma podziału punktów) kunszt techniczny któregoś z graczy i taki przebieg miał mecz w Kielcach. W końcowych fragmentach trzy punkty zapewnił Legii Luquinhas. Wracający do Wojskowych Brazylijczyk świetnie odnalazł się w polu karnym i po dograniu Vinagre pokonał bezradnego golkipera gospodarzy. Jak dotychczas więc Feio triumfuje w Warszawie i ciekaw jestem bardzo, jak przygotuje swój zespół do dwumeczu z Brondby, który dla Legionistów, ale również polskich rankingów, może okazać się kluczowy na najbliższe lata. Korona pierwszych punktów w sezonie szukać będzie za tydzień w Lublinie na boisku beniaminka.
Przeznaczenie – NIEoszukane
Rywalizacja Rakowa z Cracovią w ostatnich latach to pasmo rozczarowań dla klubu z Częstochowy. Dla sceptyków teorii w stylu „zespół A wybitnie nie pasuje klubowi B” starcia obu drużyn pokazywały, że może jednak jest coś w tym na rzeczy. Teraz, gdy do Częstochowy wrócił Papszun, a Cracovia fatalnie rozpoczęła sezon z Piastem (mimo remisu), była wielka szansa dla Medalików, aby oszukać przeznaczenie. Jak je wykorzystali? Generalnie patrząc, to obie drużyny próbowały oszukać, ale nie przeznaczenie, a kibiców i widzów przed telewizorami! Pierwsza połowa to absolutna niemoc w każdym aspekcie i z obu stron! Jeden strzał celny gospodarzy (marnej jakości uderzenie) oraz jedna próba ogółem Pasów…Chluby obu ekipom nie przynosiły owe statystyki. Po przerwie szybko jednak skuteczność poprawiła Cracovia i zrobiła to w najbardziej esktraklasowy sposób – CENTROSTRZAŁEM. Tym razem jego autorem okazał się Maigaard, który tak dośrodkował piłkę, że ani bramkarz, ani nikt inny jej nie przecięli i tak sobie wleciała do bramki. To naturalne w jeszcze dobitniejszy sposób ustawiło spotkanie na całą drugą połowę. Problem w tym, że ataki Rakowa nie były skuteczne i Pasy dawały radę je rozbijać. A gdy już Medaliki tak napierały, że obrona nie wyrabiała – na posterunku zawsze stał Ravas i ratował gości z opresji. Istnieją więc przeklęte kluby, które zawsze ciężko pokonać, mimo teoretycznej przewagi jakościowej, czy taktycznej…