Tylko cud może sprawić, że przygoda Lecha w europejskich pucharach nie zakończy się na meczu z Bazyleą. Parafrazując Bartłomieja Sienkiewicza, ‚szanse Lecha istnieją tylko teoretycznie’.
Pierwsza połowa w wykonaniu ‚Kolejorza’ była bardzo słaba. Piłkarze Lecha powinni dziękować niebiosom, że do przerwy utrzymywał się wynik 0:0. Lechici nie potrafili stworzyć pod bramką rywali większego zagrożenia, a gospodarze mogli strzelić przynajmniej trzy bramki. Najgroźniej było zdecydowanie w 35. minucie, kiedy to Tiago Silva katastrofalnie przestrzelił z rzutu karnego. Kilka minut później fatalny błąd Douglasa, który podał do Tiago Caeiro – ten jednak na szczęście nie trafił w piłkę. W piłkę trafił jednak minutę później Tiago Silva, ale piłka po jego strzale przeleciała tuż obok słupka.
W 65. minucie za bezproduktywnego Formellę wszedł Pawłowski, który miał ożywić poczynania ofensywne Lechitów. Już kilkadziesiąt sekund po wejściu stanął przed szansą na pokonanie bramkarza, jednak uderzył dość niecelnie. Chwilę potem uderzył w słupek – niestety to było na tyle z jego aktywności. I… to w sumie też wszystko godnego uwagi. Stwierdzenie, że na boisku wiało nudą byłoby niedopowiedzeniem. To był huragan nudy. Przeciętni gospodarze, jeszcze bardziej przeciętni przyjezdni. Obie drużyny miały szanse na awans, obie je praktycznie przekreśliły.