Nie szukam rozgłosu, poklasku, nie chcę się wybijać na aferze. Nie interesuje mnie czy ten tekst przeczyta 15 czy 15 tysięcy osób. Chcę jednak, żeby każda z osób, która go przeczyta, zrozumiała to, co mam zamiar przekazać.
Nie lubię krótkowzroczności i spłycania tematów. Chciałbym zacząć od tego, że do całego zamieszania związanego z Januszem Golem podchodzi się błędnie interpretując, w mojej opinii, jego sedno. Bardzo prosto bowiem budować przekaz według wzorca „chodzi o pieniądze”, bo bazuje on na podstawowych emocjach i jest, nie oszukujmy się, często realnym problemem w naszym środowisku. W tym przypadku uważam jednak, że jest to tylko przykrywka dymna do dużo poważniejszego konfliktu, który narastał już od jakiegoś czasu i którego centrum nie jest żadna waluta, tylko honor po stronie piłkarza, walczący z uporem po stronie właściciela. Oczywiście mogę się mylić, więc nie bronię nikomu wierzyć, że Gol, który potrafił grać kilka miesięcy bez wypłat, będąc tysiące kilometrów od rodziny, nagle mając dookoła siebie środowisko niemal idealne decyduje, że to jest idealny moment, by wykorzystać sytuację i wyrwać od klubu trochę dodatkowych złotych za frajer. Mój punkt widzenia jest jednak nieco inny.
Pozwólcie, że opowiem wam historię*. Historię, o pewnym pracowniku firmy, nazwiskiem Bramkowski i jego przełożonym, panu Komarhowiaku. Bramkowski jest sumiennym pracownikiem, przez obiektywnych obserwatorów uznawany zgodnie za najlepszego w swojej firmie. Komarhowiak jednak często podważa jego umiejętności i stosowność jego wynagrodzenia. Po marcowej branżowej konferencji w Tychach, Komarhowiak mając w głowie drinka bądź dwa za dużo, postanowił swoją opinię o Bramkowskim wyrazić bardzo dosadnie, nie zważając na obecność wszystkich jego kolegów z firmy. Niedługo później na świecie wybuchł duży kryzys, który zmusił firmę Komarhowiaka do zaciskania pasa. Jednym z pomysłów na ratowanie sytuacji było wysłanie pism do pracowników, gdzie w zasadzie przymusza ich do obniżki wynagrodzeń. Bramkowski nie ma zamiaru się na to zgodzić. Na koniec tej krótkiej historii chciałbym wam zadać jedno pytanie. Czy na miejscu Bramkowskiego z chęcią poszlibyście swojemu przełożonemu na rękę? Wasza odpowiedź powinna stanowić klucz do zrozumienia całej sytuacji. Ja swoją znam i wiem, że na miejscu byłego już kapitana Pasów Bramkowskiego prawdopodobnie zachowałbym się tak samo. Może to źle świadczy o mnie i moim charakterze, ale uważam, że są w życiu granice, których nie powinno się przekraczać, a jeśli ktoś je w stosunku do nas przekroczy, to ciężko udawać, że nic się nie stało.
*zbieżność nazwisk, miejsc i zdarzeń oczywiście przypadkowa
Janusz Filipiak jest kapitalnym biznesmenem, a Jakub Tabisz świetnie sprawdza się jako jego prawa ręką w tym temacie. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości, zresztą są na to twarde dowody. Cracovia w zestawieniach finansowych praktycznie zawsze jest w czołówce ligi. Jest też chyba jedynym klubem w naszym kraju, który nie miał absolutnie żadnych mniej lub bardziej poważnych problemów finansowych na przestrzeni ostatnich 15-20 lat, mimo częstej gry o utrzymanie i spadku do I ligi w 2012 roku. Wszystko rozbija się jednak o inną kwestię – jakim kosztem jest to tak naprawdę osiągane? Pomijam już aspekt sportowy i fakt, że Cracovia nie była w tym czasie w stanie wyjść ponad czwarte miejsce, mimo że potencjał spokojnie na to pozwalał, szczególnie jeśli spojrzymy jakim drużynom udawało się w tym czasie zdobywać medale. Najbardziej cierpi na tym jednak czynnik ludzki.
Nie miałem okazji poznać osobiście pana Tabisza, więc nie mam zamiaru słać tu epitetów w jego stronę, bo zwyczajnie nie mam do tego personalnych podstaw. Bazując jednak na rozmowach z dziesiątkami osób związanymi w różny sposób z Cracovią, wniosek nasuwa się jeden. Nie jest on, mówiąc nieco eufemistycznie, najsympatyczniejszym pracodawcą świata. Wystarczy przyjrzeć się zachowaniu części byłych piłkarzy Pasów. Kiedy Tomasz Siemieniec odszedł z Cracovii Deniss Rakels, Erik Jendrisek czy Bartosz Kapustka w swoich podziękowaniach dla niego w mediach społecznościowych zawierali też pewną szpilkę wymierzoną w tak zwane „pięterko”. Łotysz napisał, że „nawet człowiek tak silny nie był tego w stanie wytrzymać”. Widać także pewną prawidłowość w wypowiedziach piłkarzy, którzy odeszli z klubu w mniej lub bardziej pokojowy sposób. Nie tylko wspomniani wyżej gracze, ale też chociażby Javi Hernandez, Miroslav Covilo czy szereg innych zawodników wypowiada się w podobny sposób – dobrze wspomina kibiców, drużynę, atmosferę i szeroko rozumiany klimat Cracovii. Źle jedynie zachowania, jakich doświadczyli na piętrze w klubowym budynku przy ulicy Wielickiej.
Jeden z kibiców z kolei przeprowadził na twitterze ankietę, w której udział wzięło kilkaset osób. Pytanie brzmiało: „Co byś wolał – mistrzostwo czy odejście Jakuba Tabisza”. Wygrała opcja numer dwa.
Dzięki Jerzemu Pilchowi przyjęło się mówić o Cracovii jako o wiecznym pechowcu – „garbata dola” i te sprawy. Jest to zbyt płytkie wytłumaczenie, bo pech może być raz albo drugi. Ale nie piętnasty. Bardziej porównałbym to do chomika, który wypada z kółka przez to, że za bardzo się rozpędza, ale nie zauważa swojego błędu i przy kolejnym wejściu do kółka robi to samo. Tak też jest w Cracovii od dobrych kilkunastu lat. Kiedy już wydaje się, że chomik opanował emocje, to zaczyna on gwałtownie przyspieszać i już wiemy, że zaraz wyląduje w trocinach. Tak niestety się dzieje, kiedy korporacyjny upór wygrywa z racjonalnym, zabarwionym może trochę empatią, myśleniem. Niestety dla kibiców Cracovii, na pasiastym pięterku ten upór nie tylko wygrywa często, ale wręcz ma rekord nokautów godny Mike`a Tysona.
W tym wszystkim bardzo szkoda mi osoby Michała Probierza, który wydaje się być wrzucony w środek walki, w której zupełnie nie chciałby uczestniczyć. To musi być irytujące uczucie, kiedy jesteś w środku budowy czegoś sensownego, ale ktoś co chwilę ci w tej pracy przeszkadza. Dodatkowo na jego niekorzyść działa to nieszczęsne oświadczenie, które wygląda jak napisane na kolanie przez spieszącego się z oddaniem zadania piątoklasistę, firmowane jego nazwiskiem. Przed trenerem/vice-prezesem teraz bardzo ważne zadanie pod kątem socjologicznym, by utrzymać w ryzach zespół, w którym może się mocno kotłować. Szczerze mówiąc jednak, kto miałby sobie z tym poradzić jak nie on?
Chciałbym też poruszyć temat, który mocno mnie zakuł w oczy czytając teksty opublikowane w mediach na temat tej całej sytuacji, które, moim zdaniem oczywiście, nieco się zagalopowały ze stwierdzeniem, że Cracovia nie jest romantycznym klubem, w przeciwieństwie do Wisły. Oczywiście, naturą ludzkiej podświadomości jest to, że trzymamy kciuki za teoretycznie słabszych i walczących z przeciwnościami losu, przecież właśnie na tym zbudowane fundamenty tysięcy produkcji filmowych czy serialowych. Nie zmienia to jednak faktu, że to po prostu patetyczne. Szczególnie, że argumentem tej romantyczności jest głównie gra bez wypłat. Dlaczego w przypadku Wisły jest to romantyczne, a w przypadku takiej Lechii Gdańsk już ubiera się to w inne słowa? Oczywiście, że cała historia związana z Jakubem Błaszczykowskim porusza, ale warto pamiętać co działo się przez długie miesiąca przed nią. Do tej całej romantyczności średnio pasuje mi też osoba Jarosława Królewskiego, który postanowił, wnioskując po jego aktywności twitterowej, zyskać aprobatę kibiców Wisły bardzo prostymi środkami. Pogardliwie wbijane w Cracovię szpilki, zaangażowanie się w akcje mającą na celu dowieść tezie, że Pasy powstały w 1907 roku czy wreszcie ostatni hit – domaganie się pieniędzy, które zwyczajnie się jego klubowi na ten moment z powodu postawy sportowej nie należą. Trochę za niski poziom, jak dla kogoś, kto chce być traktowany jako poważny zarządca klubu piłkarskiego. To jednak dyskusja na nieco inny temat.
Wracając do wcześniejszego wątku, to wydaje mi się, że autorzy tych tekstów zapomnieli, że Janusz Filipiak i Jakub Tabisz, mimo całej swojej mocy sprawczej, władzy jaką mają w klubie i mimo wszystko pewnych zasług, są tylko ziarenkami piasku na pasiastej plaży. Cracovia istniała długo przed nimi i z pewnością będzie istnieć długo po nich. Cracovia to ludzie, którzy ją ratowali przed upadkiem w 2001 roku w demonstracjach przy Basztowej. Cracovia to ludzie, którzy bezinteresownie zebrali cały kontener darów dla potrzebującej rodziny w Rumunii. Wreszcie, Cracovia to ludzie, którzy od lat przychodzą weekend w weekend na stadion i wierzą, że właśnie ten sezon będzie tym wyjątkowym, mimo że niemal za każdym razem dostają mocno po dupie. Oni jednak zawsze są i będą nawet jeśli z trybun zostaną trzy kamienie na krzyż. Jeśli to nie jest romantyczność, to w takim razie już nie wiem co nią jest.