Cracovia jest w tym sezonie trochę jak dobry samarytanin. Widząc zranionego rywala, którego spokojnie mogłaby dobić, zamiast to zrobić to podaje mu pomocną dłoń. O ile w tej przypowieści było to zachowanie szlachetne, tak przenosząc to na rzeczywistość naszej Ekstraklasy nikt za to Pasom raczej nie przyklaśnie. Na pewno nie ligowa tabela.
To był mecz, który rzeczywiście wyglądał jakby grały ze sobą drużyny, z których jedna ma w tabeli dwa razy więcej punktów od drugiej. Szczegół w tym, że przez większość spotkania na zespół z większą ilością oczek wyglądała Cracovia. Grała dojrzalej, rozsądniej, tworzyła więcej sytuacji. Generalnie panowała nad tym co działo się boisku. Szkopuł pozostał jeden.
Cracovia ten mecz przegrała.
Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że po raz kolejny w tych rozgrywkach rozdawała swojemu rywalowi prezenty. Tak było z Zagłębiem Sosnowiec, gdzie karnego zmarnował Helik. Tak było z Miedzią Legnica, gdzie piłkarze Pasów zafundowali Kanibołockiemu mecz życia. Dzisiaj był powrót do opcji numer jeden, bo znów Cracovia karnego nie strzeliła. Tym razem pomylił się Javi Hernandez. Jak pociesznie brzmią teraz słowa niektórych ekspertów, którzy pod koniec tamtego sezonu umniejszali dorobek strzelecki Krzysztofa Piątka używając argumentu o jego golach z karnych… Ekipa Michała Probierza postanowiła sprawić by bohaterem był bramkarz rywali. Dusan Kuciak w pierwszej połowie wyjął jeszcze stuprocentową okazję Dąbrowskiego, ale jeszcze ważniejsza była interwencja w doliczonym czasie gry, gdzie instynktownie odbił strzał Helika.
Nie można powiedzieć, że Cracovia nie notuje progresu, bo jej grę ogląda się dużo lepiej niż jeszcze przed kilkoma tygodniami. Trudno jednak aby za tym szła pozycja w tabeli, skoro Pasy nie strzelają bramek. Zero w Niecieczy, zero z Miedzą, zero z Lechią. Z przebiegu gry dwóch ostatnich meczów ligowych Cracovia spokojnie mogła mieć 6 punktów. Zdobyła 1. To mówi chyba wszystko.
Lechia zaliczyła zwycięstwo, które smakuje podwójnie słodko. To nie był jej wielki mecz. To nie był nawet jej średni mecz. Ale gdańszczanie znów potwierdzili jedną rzecz – są najbardziej konkretną drużyną ligi w tym sezonie. Mając w meczu pół sytuacji są w stanie go wygrać. Tak właśnie było dzisiaj. Wystarczył jeden błysk. Dobra wrzutka Haraslina, przytomne wejście Flavio. Tyle wystarczyło by dać Lechii niezwykle cenny komplet punktów. Właśnie tak wyszarpanymi wygranymi zdobywa się mistrzostwa. Może jeszcze za wcześnie by o tym mówić w kontekście zespołu Piotra Stokowca, ale jak na razie trzyma się on fotela lidera mocno i nie ma zamiaru za szybko go opuścić.