Klasyczna wielka “napinka” przed meczem. Podszczypujący się w wypowiedziach trenerzy, a nawet prezesi, obu drużyn. Wreszcie dobra piłkarska forma zarówno Wisły jak i Cracovii. W Ekstraklasie z reguły to przepis na nudne 0-0. No, nie tym razem krótko mówiąc. Derby Krakowa tym razem wrzuciły nas na karuzelę, po której ciężko będzie się odkręcić.
Na miejscu Ekstraklasy tym meczem reklamowalibyśmy wszystko co z ligą związane, bo ciężko będzie znaleźć lepszy chwyt marketingowy, który zachęciłby postronnego widza. Tempo? Świetne, aż szło się spocić od samego oglądania. Jakość? Okej, pewnie ktoś bardzo wymagający mógłby się do kilku elementów przyczepić ale chociażby same gole – Drzazgi, Błaszczykowskiego i asysta Janusza Gola przy trafieniu Cabrery. Było na czym oko zawiesić. Trybuny także wyglądały wspaniale, komplet na stadionie przy Reymonta stworzył kapitalną atmosferę, jednocześnie były to najspokojniejsze derby od lat. Było trochę rac, kilka petard ii oczywiście sporo wzajemnych wymian uprzejmości, ale w porównaniu do sytuacji do których można było przywyknąć postęp jest widoczny.
Wisła ten mecz wykorzystała w 120%. Więcej z niego wycisnąć nie mogła, a mogła go skończyć dużo gorzej. To też jednak jest sztuką, by wykorzystać każdy błąd popełniany przez rywala. To piłkarze Macieja Stolarczyka dzisiaj robili wybitnie, wystarczy spojrzeć na bramki numer 2 i 3. Dwie straty Cracovii w środku pola, dwie perfekcyjnie wyprowadzone kontry. W obu swoją nieocenioną rolę miał Jakub Błaszczykowski – gola na 2-0 wyprowadził, akcję przy golu na 3-0 fantastycznie wykończył. Początek jego powrotu nie był najlepszy, ale z każdym meczem się rozkręcał dzisiaj pokazując pełnię swojej klasy. Fenomenalnym wzmocnieniem wydaje się też być Vukan Savicević, bo przez niego dzisiaj przechodziła praktycznie każda akcja Wisły. Nakrył dzisiaj czapką Damiana Dąbrowskiego, co było przeważającym czynnikiem ustawiającym w praktyce Wiśle mecz.
Cracovia pokazała dzisiaj charakter. To nie były bezbarwnie oddane mecze derbowe, jak choćby te dwa przegrane u siebie. Pasy potrafił zdominować rywala, miały multum sytuacji. Praktycznie każde dośrodkowanie oznaczało duży tumult w polu karnym Wisły. Wszystko mogło się skończyć dla nich bardzo dobrze, gdyby nie jeden szczegół – bardzo trudno jest wygrać mecz, kiedy grać zaczynasz przy 0-2 w 20 minucie. Czy Tomasz Kwiatkowski pomylił się uznając gola Krzysztofa Drzazgi na 1-0 to dyskusja na inny temat, ale faktem jest, że przerwa wymuszona VAR-em kompletnie rozbiła psychicznie Cracovię. Tuż po rozpoczęciu od środka oddali oni Wiśle piłkę bez walki, by za chwilę znów musieć ją tam ustawiać. Obudzić się po takich dwóch gongach jest zadaniem bardzo ciężkim, ale Pasom to się udało. Problem był jednak jeden, a właściwie to dwa. Konkretnie dwie sytuacje z drugiej połowy, które dzieliło jakieś kilka minut:
54 minuta – 100 procentowa okazja Mateusza Wdowiaka, który posyła piłkę obok Lisa, ale nie trafia w bramkę.
59 minuta – kontra Wisły fantastycznie wykończona przez Jakuba Błaszczykowskiego.
Powinno być 1-2, a zrobiło się 0-3. To był moment w którym wszyscy kibice Wisły zaczęli być pewni zwycięstwa, czego nie ukrywał nawet stadionowy spiker. Mało brakowało by się pomylili. Szacunek dla Cracovii za walkę do samego końca, bo sprawili, że w doliczonym czasie gry na stadionie średnie tętno oscylowało w okolicach 120 uderzeń na minutę. Fakt jest jednak taki, że zremisować się nie udało ii tłok w walce o górną ósemkę robi się nie mniejszy niż w pekińskim metrze w godzinach szczytu. 4 punkty między 4 a 10 drużyną ligi. To będzie walka na noże.