Czerwiec 2015 roku. Lech zdobywa Mistrzostwo Polski i przerywa serię dwóch mistrzostw Legii pod rząd. Wydaje się, że wyrosła dla Legii naprawdę poważna konkurencja. Wychowankowie akademii są kluczowymi postaciami w drużynie. W kolejce ustawiają się następni młodzi, których czeka rychły debiut. W takiej sytuacji, Lech dostanie w najbliższych latach takie pieniądze, że może odjechać reszcie ligi. Zobaczmy więc, jak odjechał.
Początek sezonu 2015/16 dla Lecha był tak słaby, że ugrzęźli w strefie spadkowej. Ligi Mistrzów nie podbili, ale cel minimum osiągnięto, tzn. fazę grupową Ligi Europy. Tych rozgrywek „Kolejorz” nie podbił. Z tej europejskiej przygody można było zapamiętać jedynie 4 porażki z FC Basel (notabene pokazujące, jak mocno odstajemy od średnich lig europejskich). Zwolnienie Skorży w trakcie tamtej kampanii wydawało się być logiczne. W kilka miesięcy najlepszy zespół w kraju zamienił się w obraz nędzy i rozpaczy. „Strażakiem” został Jan Urban, ale poza ugaszeniem pożaru nic nie zrobił. Inaczej nie można nazwać 7. miejsca na koniec sezonu. Już wtedy dni Urbana wydawały się być policzone, jednak pozwolono mu poprowadzić zespół na początku sezonu. Pierwsze 4 kolejki były beznadziejne (1 punkt i znowu miejsce w „czerwonej strefie”) , ale w następnych trzech Urban skasował 7 „oczek”. Wtedy właśnie pożegnano się z byłym trenerem Legii. Moment na pożegnanie co najmniej dziwny, nawet jeśli następca miał okazać się dużo lepszy. O ile pierwszy sezon Bjelicy uznano za udany (zważywszy, że do ostatnich sekund sezonu groził spadek na 4. miejsce), to w drugim postawiono wymóg zdobycia jakiegoś trofeum. W sierpniu było już wiadomo, że już nic nie będzie przeszkadzać w grze w Ekstraklasie. Z Ligi Europy Lecha wyrzucił Utrecht, mimo to Bjelica był dumny ze swoich podopiecznych. Dumni po porażce, wierni po remisie. Jednak z porażki 0:3 z Pogonią nikt już nie mógł być dumny, a w dodatku zamknęła drogę do zdobycia Pucharu Polski. W Ekstraklasie Lech radził sobie różnie, jednak pod koniec rundy zasadniczej złapali wiatr w żagle, rzutem na taśmę spychając Jagiellonię z pierwszego miejsca po rundzie zasadniczej. W grupie mistrzowskiej nastąpiła jednak prawdziwa katastrofa – 4 punkty w 5 meczach, no kompromitacja po prostu. W takich okolicznościach postanowiono…wywalić Bjelicę na zbity pysk. Zwolnienie trenera na dwie kolejki przed końcem nie można nazwać mądrym pomysłem, głupim też nie, bo to prostu za słabe określenie. Co sobie myśleli decydenci Lecha? Może uznali, że obecność trzech trenerów potroi szansę na wygraną? Może jako jedyni zobaczyli charyzmę u Ulatowskiego? Jaka to argumentacja by nie była, po prostu się nie broni. Sam Bjelica źle na tym nie wyszedł, bo niemal od razu przejął Dynamo Zagrzeb. Zobaczmy zresztą zestawienie obu drużyn po zwolnieniu Chorwata:
Lech Poznań – 29 spotkań ligowych – 41 punktów, 1/16 finału Pucharu Polski, III runda eliminacji do LE.
Dynamo Zagrzeb – 26 spotkań ligowych – 67 punktów, 1/2 finału Pucharu Chorwacji (mecz w kwietniu), IV runda eliminacyjna LM, 1/8 finału Ligi Europy (dzięki której wicemistrz Chorwacji zagra w eliminacjach do LM).
A teraz czas na zestawienie punktowe Lecha za kadencji Bjelicy i po jego zwolnieniu.
Lech za Bjelicy – 65 spotkań ligowych, 128 punktów – 1,97 punktu na mecz.
Lech po Bjelicy – 29 spotkań ligowych, 41 punktów – 1,41 punktu na mecz.
Przepaść, po prostu przepaść. Te dwa zestawienia pokazują, że jedyną stroną, która może mieć żal do kogokolwiek, to włodarze Lecha do samych siebie. Cóż z tego, że zarówno Djurdjević, jak i Nawałka pięknie zaczęli, ale potem zaczęło się psuć? Zresztą dlaczego nie ma się psuć, skoro transfery Lecha wołają o pomstę do nieba? Zobaczmy zestawienie transferów Lecha w przekroju ostatnich kilku sezonów:
15/16
Dariusz Dudka – niewypał
Maciej Gajos – niezły początek, ale tylko początek
Marcin Robak – obronił się
Denis Thomalla – przemilczmy
Abdul Tetteh – obronił się
Sisi – niewypał
Vladimir Vołkov – niewypał
Bilans: Na siedem transferów, trzy ruchy były udane. Jednak Marcin Robak potrzebował czasu, aby w „Kolejorzu” mógł pokazać pełnię swoich możliwości, a Gajos zaś po pierwszym dobrym sezonie zdecydowanie obniżył loty.
16/17
Radosław Majewski – obronił się (do czasu)
Wołodymyr Kostewycz – obronił się
Mihai Radut – niewypał
Lasse Nielsen – bez zachwytu, bez rozczarowania
Matus Putnocky – jak wyżej
Maciej Makuszewski – obronił się
Elvis Kolaković – niewypał
Bilans: Na siedem transferów, tylko o trzech można powiedzieć z czystym sumieniem, że były udane. Ściągnięcie Nielsena i Putnockiego nie było całkowicie pomylonym ruchem, ale nigdy nie byli graczami nie do zastąpienia.
17/18
Mario Situm – niewypał
Christian Gytkjaer – obronił się
Denis Rakels – niewypał
Rafał Janicki – niewypał
Emir Dilaver – obronił się
Vernon de Marco – niewypał
Nicklas Barkroth – niewypał
Thomas Rogne – obronił się
Piotr Tomasik – niewypał
Elvir Koljić – niewypał
Oleksiej Chobłenko – niewypał
Nikola Vujadinović – niewypał
Bilans: Obraz nędzy i rozpaczy – na dwanaście transferów, tylko trzy były udane! Czyli trzeba było ściągnąć czterech zawodników, aby jeden z nich zaczął grać na sensowym poziomie.
18/19
Joao Amaral – na razie się broni
Pedro Tiba – na razie się broni
Dioni – niewypał
Tomasz Cywka – na razie niewypał
Dimitrios Goutas – na razie niewypał
Juliusz Letniowski – czas pokaże
Timur Zhamaletdinov – czas pokaże
Z letnich transferów jedynie Portugalczycy dali wartość dodaną drużynie. Oczekiwania wobec nich są jednak duże, bo wydano na nich ponad dwa miliony euro. W sumie od lata 2015 roku wydano niecałe 6 milionów. Zważywszy na to, ile „Kolejorz” zarobił w tamtych latach, 6 milionów wydaje się być kwotą śmieszną. Na sprzedaży takich graczy jak Linetty czy Bednarek etc. zarobiono 20 milionów w europejskiej walucie. Wiadomo że nie można wydać tej kwoty wyłącznie na transfery, jednak jeśli dodać, że Lech może przeznaczyć nadal około 5 milionów euro na kupno zawodników, trzeba sobie zadać pytanie, w jakim celu taka kasa jest przechowywana. Przesądy o Poznaniu podpowiadają, że na czarną godzinę. Trzeba powiedzieć, że ta czarna godzina chyba właśnie wybiła. Inaczej nie można nazwać „czystki” jaka szykuje się w kadrze „Kolejorza”. Mówi się nawet o 15 zawodnikach, którzy pożegnają się z klubem. Czy takie działanie ma jakiś sens? Zważywszy na działania Piotra Rutkowskiego i Karola Klimczaka na przełomie ostatnich lat, jest to ruch jeszcze sensowny. Na pewno mniej sensu miało zwolnienie Bjelicy na tydzień przed finiszem sezonu. Na pewno kiwać głową z dezaprobaty można było po zwolnieniu Djurdjevicia, który nie dostał szansy wyjścia z kryzysu. Jednak to wszystko przebija ostatni ruch właścicieli „Kolejorza”, czyli zwolnienie Adama Nawałki. Były selekcjoner reprezentacji wynegocjował klauzulę, która pozwalała na natychmiastowe zakończenie współpracy. Klauzula miała się przydać w sytuacji, gdy Nawałka dostałby intratną ofertę z zagranicy. Tak się nie stało, a w dodatku to 61-latek „padł ofiarą” tego zapisu. O co poszło? Nie dość, że wyniki były dalekie od zadowalających, to były selekcjoner był przeciwnikiem rewolucji kadrowej w przyszłym sezonie. Jest to o tyle kuriozalne, że każdy średnio rozgarnięty kibic w Polsce wiedział, że styl pracy Nawałki przypomina menedżera w wydaniu angielskim, który ma pełną autonomię w swoich działaniach, również na rynku transferowym. Wychodzi na to, że nie wiedziały gały, co brały. Powyższe działania pokazują, że Lech Poznań jest parodią zarządzania klubem piłkarskim. Fatalna polityka transferowa, niezrozumiałe decyzje personalne, brak cierpliwości i totalny chaos doprowadziły do miejsca w którym obecnie jest Lech. Jest to miejsce, w którym realna jest gra w grupie spadkowej, a niemal pewne jest to, że w europejskich pucharach poznaniaków nie zobaczymy. Tymczasowym trenerem został Dariusz Żuraw, ale na miejscu Piotra Rutkowskiego i Karola Klimczaka zastanowiłbym się nad lepszą kandydaturą.
Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu.