Gdzie tu logika? We Wrocławiu ciężko ją znaleźć.

Jeszcze kilka lat temu Śląsk Wrocław zdobywał medale Mistrzostw Polski przy kilkunastotysięcznej publice w każdym meczu. Dzisiaj drużyna z Wrocławia po raz kolejny broni się przed spadkiem, a stadion świeci pustkami. Dlaczego musiało się tak skończyć?

Era rządów Zygmunta Sollorza-Żaka w Śląsku, patrząc z dzisiejszej perspektywy, była dla kibiców z Wrocławia złotym okresem. Śląsk Wrocław był wówczas krainą mlekiem i miodem płynącą, każdy solidny ligowiec chciał zasilić taki zespół. Trudno się dziwić, skoro ówczesny podstawowy bramkarz WKS-u Marian Kelemen zarabiał 100 tysięcy złotych miesięcznie. Wszystko co dobre musiało się jednak kiedyś skończyć. Sollorz zwinął swoje manatki i przy tym chciał odzyskać swoje pieniądze, konkretnie 12 milionów złotych. Trzeba było gdzieś znaleźć te pieniądze, więc zlikwidowano komin płacowy. Niestety, jak się można było spodziewać, odejście kluczowych zawodników, znacznie obniżyło poziom sportowy wrocławian. Wówczas na ratunek przyszedł Tadeusz Pawłowski, który z dnia na dzień rzucił swoją pracę w Austrii i wrócił na karuzelę trenerską po wielu latach przerwy. Nikt nie dawał mu szans na osiągnięcie sukcesu. Mimo to, udało mu się awansować do europejskich pucharów, jednak jak się później okazało, był to chwilowy przebłysk. Ambicją drużyny było spokojne utrzymywanie zespołu w Ekstraklasie, co się udawało. Mimo to, drużyna z Dolnego Śląska stała się pośmiewiskiem wśród kibiców. Wszystko to z powodu żałosnej frekwencji na meczach. Opustoszały 40-tysięcznik stał się negatywną wizytówką Śląska. Patrząc jednak na grę wrocławian trudno było się dziwić. Wrocławianie postanowili przed tym sezonem powstać z kolan. Jak za dawnych lat zatrudniono solidnych ligowców pokroju Robaka, Piecha, Vacka czy Koseckiego. Patrząc na kondycję finansową drużyny ze Stolicy Dolnego Śląska, wielu się zastanawiało, skąd na to wzięto pieniążki. Otóż wówczas nowym dobrodziejem klubu miał zostać Grzegorz Ślak, prezes m.in. Wratislavia Biodiesel S.A. I to właśnie ta spółka miała zakupić akcje Śląska należące do miasta. Tak się jednak nie stało. Ślak wycofał się z transakcji, kiedy dowiedział się o stanie finansów klubu. Miasto jest innego zdania i chce odzyskać należne według nich 10 milionów złotych z tytułu dotacji, które uratowały Śląsk od bankructwa. Dla wyjaśnienia, dotacje zostały przyznane tylko dlatego, że Ślak wycofał się z interesu. Miasto nie chce odpuścić tych pieniędzy, biznesmen zaś nie chce ich oddać, więc sprawa zakończy się zapewne w sądzie. Co ciekawe, Ślak do dzisiaj jest zainteresowany kupnem zespołu. Trochę pokręcone, jakby nie patrzeć.

Obecnie kupnem WKS-u zainteresowani są także Chińczycy, którzy od lat współpracują z miastem. Jeśli machina biurokratyczna państwa chińskiego zgodzi się na zawarcie transakcji z Wrocławiem, Chińczycy mogą zainwestować w kolejnej już lidze. Patrząc na to, że Chińczycy rządzą na przykład Slavią Praga, taka transakcja w zglobalizowanym świecie byłaby jedną z wielu. Pytanie czy Chińczyków nie odstraszą długi. Można się domyślić, że w ostatnim roku zadłużenie wzrosło. Dzięki Sylwestrowi Latkowskiemu wiemy, jakie są zarobki większości nowych nabytków wrocławian. Patrząc na 64 tysięcy złotych, które dostaje Jakub Kosecki za grę w Śląsku, można złapać się za głowę. Zwłaszcza, że „Kosa” w ogóle nie pokazuje swoich atutów na boisku. Cóż z jego szybkości, skoro zapomniał jak się gra w piłkę. Fatalna dyspozycja Śląska to nie jest jednak wyłączna wina ex-reprezentanta kraju. W zasadzie cały zaciąg zawodzi. Niby Robak z Piechem strzelają bramki, niby Chrapek z z Vackiem próbują ciągnąć grę do przodu, jednak zupełnie nie widać tych efektów w ligowej tabeli. Może dieta kebabowa, którą stosowało kilku graczy Śląska nie pomogła. Może zawodnicy nie słyszą dopingu na opustoszałym stadionie, a może nie dostają wypłat na czas. Te niekorzystne warunki są jednak marnym usprawiedliwieniem. Z takim składem celem minimum była grupa mistrzowska, a na razie ekipa z Wrocławia ma zaledwie dwa punkty przewagi. Dziwne ruchy na ławce trenerskiej nie pomagają. Jan Urban pierwotnie miał być zwolniony po zakończeniu rundy jesiennej, jednak po niespodziewanym zwycięstwie nad Jagiellonią uratował posadę. Przepracował z zespołem zimowy okres przygotowawczy, jednak po dwóch słabych meczach został zwolniony. Nasuwa się pytanie, po co zostawiono 52-latka na ławce trenerskiej. Z Urbanem odszedł też dyrektor sportowy Adam Matysek, który mimo ściągnięcia solidnych graczy, nie miał najlepszej prasy. Posprzątać ten ogromny bałagan ma Tadeusz Pawłowski, jednak trzecie podejście do Śląska w roli trenera nie jest na razie udane. Do tej pory nie wygrał spotkania, co budzi liczne podejrzenia, że wraz z Sandecją chce bić ligowe rekordy, jeśli chodzi o serię meczów bez wygranej. W niedzielę jedna z tych serii może się skończyć. Czy tak się stanie, czas pokaże. Nawet jeśli Śląsk uniknie degradacji, bez inwestora nastaną jeszcze chudsze czasy niż jest to teraz. Kibice z Wrocławia mają powody do obaw i są to one jak najbardziej uzasadnione.