W duszne lipcowe popołudnie Zagłębie Lubin podjęło u siebie Koronę Kielce. To spotkanie miało kilka dodatkowych smaczków, z których największy brzmiał: „Korona nigdy nie wygrała w Lubinie”. Obie drużyny przystępowały do tego meczu w dość odmiennych nastrojach: Korona udanie rozpoczęła sezon od nieoczekiwanego zwycięstwa z Jagiellonią, Zagłębie zaś uraczyło się tylko (albo i aż) remisem z Podbeskidziem Bielsko-Biała.
Mecz rozpoczął się od chaotycznej gry obu zespołów, z której wynikały dość przypadkowe akcje, co dawało niemałe emocje. Sporo działo się pod bramką Korony, gdzie w 10. minucie Radek Dejmek niemalże strzelił bramkę samobójczą. Pierwszej składnej akcji doczekaliśmy się dopiero w 12. minucie – Przybyła niecelnie uderzył głową „w kierunku” po nieskazitelnym dośrodkowaniu Pawła Sobolewskiego. Chwila dobrej gry obu drużyn, a potem znów mieliśmy na boisku dużo walki i niedokładności. W 31. minucie doszło do kontrowersyjnej sytuacji pod bramką Zagłębia. Po dośrodkowaniu Korony piłkę nożycami chciał uderzyć Przybyła, co obrońcy Zagłębia z Łukaszem Piątkiem na czele zaczęli reklamować jako niebezpieczne zagranie. Sędzia nie zdecydował się użyć gwizdka, a po chwili przed polem karnym w rękę z bliska został trafiony Vlasko. Paweł Gil tym razem odgwizdał rzut wolny, którego na gola zamienił wspaniałym, technicznym uderzeniem Sergiy Pylypchuk. Okazję do wyrównania Zagłębie miało w 40. minucie, gdy Vlasko wyszedł sam na sam z Małkowskim, ale ten instynktownie obronił strzał. W ostatnich pięciu minutach pierwszej połowy mecz bardzo się zaostrzył i oglądaliśmy dużo fauli, co wynikało chyba z frustracji Zagłębia, które czuło się pokrzywdzone decyzją sędziego z 31. minuty.
Na murawę Dialog Areny po przerwie piłkarze z Lubina wyszli dość wcześnie, co sugerowało dużą chęć walki o odrobienie jednobramkowej straty. I tak też przedstawiał się obraz gry drużyny Zagłębia. Wysoki pressing, granie na połowie rywala, oddawanie strzałów – to krótka charakterystyka boiskowych poczynań „Miedziowych”. Swoje szanse mieli Vlasko i Bonecki, jednak obaj byli dalecy od ich wykorzystania. Korona zaś postawiła na obronę wyniku, co bardzo często widzimy na polskich boiskach przy stanie 1:0. Raz po raz piłkarze Zagłębia stwarzali zagrożenie dobrze wykonując rzuty rożne, dzięki czemu niemalże stuprocentowe okazje mieli Todorovski i Jakub Tosik, których wykończenia były identyczne – strzał głową w długi róg, jednak niecelnie. Lubinianie atakowali, atakowali, atakowali i… Korona strzeliła bramkę. Po świetnym kontrataku, akcji „jak na rozgrzewce” piłkę wprost na głowę Michała Przybyły dośrodkował Kamil Sylwestrzak. Przybyła w ułamku sekundy najwyraźniej stwierdził, że takiej patelni zmarnować się nie da i umiejętnie umieścił piłkę w siatce, zdając kłam niedowiarkom i zostając tymczasowym liderem klasyfikacji strzelców. Mimo niespodziewanego ciosu Zagłębie nie miało zamiaru się poddawać. Idealną okazję, a właściwie dwie do strzelenia gola miał Janoszka, ale za pierwszym razem trafił w słupek, a za drugim minimalnie ubiegł go Malarczyk. Bramka Korony była jak zaczarowana! Po tych nieudanych próbach zapał Lubina wyraźnie zgasł; jedynym zawodnikiem, który próbował szarpać był wprowadzony na boisko Krzysztof Janus, ale samemu nic nie mógł zdziałać, a i hołd należy się obrońcom Korony, którzy zagrali dziś niemal bezbłędnie. Pierwsze zwycięstwo Korony Kielce w Lubinie, wraz z ostatnim gwizdkiem Pawła Gila stało się faktem!
Korona ciągle śni sen o dolinie! 2 zwycięstwa na początek sezonu to doskonały i niespodziewany wynik, który pozwala piłkarzom z Kielc przynajmniej do niedzieli być liderem Ekstraklasy. W Lubinie spodziewane są zaś morowe nastroje – w dwóch meczach u siebie Zagłębie ugrało tylko jeden punkt. Warto dodać, że w tym meczu „Miedziowi” stracili tyle goli, ile w całej pierwszoligowej rundzie wiosennej sezonu 2014/2015.