Po ponad miesięcznej sadze, wreszcie poznaliśmy nazwisko trenera, który poprowadzi reprezentację Polski w spotkaniu barażowym z reprezentacją Rosji. Cezary Kulesza zdecydował się ostatecznie na Czesława Michniewicza. Poznajmy więc sylwetkę nowego selekcjonera reprezentacji Polski.
Czesław Michniewicz urodził się 12 lutego 1970 roku w Brzozówce na obszarze ZSRR. Zanim został trenerem, był bramkarzem takich klubów jak Bałtyk Gdynia, Polonia Gdańsk czy Amica Wronki. Z tą ostatnią drużyną dwukrotnie zdobył Puchar Polski i raz Superpuchar Polski. W ekipie z Wronek rozpoczął także swoją karierę trenerską (był trenerem bramkarzy oraz drużyny rezerw), gdzie był zresztą szykowany do objęcia funkcji pierwszego trenera w przyszłości. Swoją pierwszą prawdziwą szansę otrzymał jednak w innym klubie z Wielkopolski.
Blaski i cienie pracy w Lechu Poznań
Michniewicz propozycję z Poznania otrzymał we wrześniu 2003 roku. Był to zupełnie inny zespół, niż obecnie. Kolejorz był klubem biednym, mającym spore problemy z regulowaniem swoich zobowiązań. Priorytetem miało być uratowanie ligowego bytu. Początkowo ekipa Michniewicza potrafiła być lepsza od drużyn broniących się przed spadkiem. Po pierwszym przepracowanym okresie przygotowawczym było już znacznie lepiej. W tabeli rundy wiosennej „Duma Wielkopolski” zajęła 4. miejsce, przegrywając zaledwie dwa mecze. W tym miejscu warto przejść do jednego z przegranych spotkań wiosną 2004 roku. Porażka ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki początkowo wydawała się być wpadką przy pracy. W toku afery korupcyjnej okazało się, że ten mecz został ustawiony. Jaką rolę pełnił Michniewicz? Liczne kontakty głównych aktorów tego „spektaklu” zostały zawarte TUTAJ. W TYM miejscu za to można zobaczyć, które spotkania Lecha pod wodzą Michniewicza były przedmiotem śledztwa prokuratorskiego. Michniewicz w 2010 roku na łamach Weszło wyjaśniał tą sprawę. Co warto podkreślić, Michniewicz w świetle prawa jest osobą niewinną. Podczas afery korupcyjnej nie został nawet oskarżony. Niemniej jednak, społeczna potrzeba ponownego wyjaśnienia tej kwestii istnieje. Nerwowa reakcja nowego selekcjonera na wczorajszej konferencji prasowej, nawet jeśli sprowokowana, pewne wątpliwości jedynie pobudza. Jeśli będą wyniki, wypominanie odbytych 711 połączeń z Ryszardem F. przestanie mieć racji bytu. Jeśli jednak sukcesu nie będzie, temat ten powróci ze zdwojoną siłą. Rozwiązaniem idealnym byłby wywiad Michniewicza z Dominikiem Pankiem, który wsławił się zbieraniem informacji na temat korupcyjnych grzechów z początku XXI wieku. Szanse na zrealizowanie takiego wywiadu są jednak niewielkie, zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie podejście do tematu, jakie miał Prezes PZPN oraz sam selekcjoner jeszcze wczoraj. Wracając do osiągnięć trenerskich Michniewicza, to pierwszym z nich było zdobycie Pucharu Polski w 2004 roku. Był to duży sukces, zważywszy na kondycję klubu ze stolicy Wielkopolski. Do gabloty niedługo później dołożono Superpuchar po najdziwniejszym meczu tej rangi w historii. Otóż było to jednocześnie…spotkanie ligowe. Mecz ligowy sam w sobie wielkiej stawki nie miał. Wisła Kraków zapewniła już tytuł, a Lech mógł wskoczyć maksymalnie na 5. miejsce, więc świeżo upieczony mistrz dogadał się z „Kolejorzem” co do tego, aby „odbębnić” spotkanie już pod koniec trwającego sezonu, zamiast na początku następnego. Po 90 minutach był remis, więc zobaczyliśmy w meczu ligowym rzuty karne, które wygrała ekipa Michniewicza. Przygoda w europejskich pucharach była króciutka i zakończyła się po dwóch porażkach 0:1 z drugoligowcem rosyjskim Terekiem Grozny. Dalsza część kadencji Michniewicza była solidna, ale już bez takich fajerwerków, jak w pierwszym sezonie. Siódme i szóste miejsce było wynikiem dobrym, jak na ówczesny potencjał tego klubu. Paradoksalnie koniec Michniewicza w Lechu nastąpił w sytuacji, kiedy doszło do połączenia jego klubu z Amicą Wronki, która swego czasu wiązała z jego osobą spore nadzieje. Trenerem „Kolejorza” został wówczas Franciszek Smuda.
Pierwsze mistrzostwo i powrót do domu
Michniewicz długo „na bezrobociu” nie siedział. Już po kilku miesiącach przyjął ofertę Zagłębia Lubin, która po odejściu Franciszka Smudy przeżywała kryzys. Nie dość, że Michniewicz szybko go zażegnał, to włączył się w walkę o Mistrzostwo Polski. Walka z inną rewelacją, GKS-em Bełchatów, była bardzo zacięta, ale na koniec sezonu z triumfu cieszyć się mogła tylko jedna drużyna. Z tej walki zwycięsko wyszła ekipa Michniewicza. Zagłębie pod jego wodzą wypromowało kilku reprezentantów Polski. Dzięki niemu kadrowiczami zostali tacy ligowcy jak Robert Kolendowicz, Maciej Iwański, Wojciech Łobodziński czy też Łukasz Piszczek. Ten ostatni, wyjechał zresztą po mistrzowskim sezonie do Niemiec, gdzie zaczął pisać kapitalną historię. W następnym sezonie Michniewiczowi już nie szło tak dobrze, co skutkowało zwolnieniem. Został zastąpiony przez swojego dotychczasowego asystenta Rafała Ulatowskiego. Jak się później okazało, nie była to ostatnia taka sytuacja. Michniewicz wrócił do Gdyni, w której mieszkał. Tam też otrzymał kolejną propozycję pracy. Z „biało-niebieskimi” walczył o utrzymanie, jednak ambicje Wojciecha Krauzego były większe. Michniewicz nie wytrwał w Gdyni nawet roku. Propozycje z Ekstraklasy nie przestały się pojawiać.
Krótkie, ale intensywne przygody
Kariera Michniewicza zaczęła hamować, na co wpływ miały różne czynniki. Z Widzewem miał dobre wyniki. W tabeli za rundę wiosenną zajął 4. miejsce. Odkrył też drzemiące pokłady talentu w Piotrze Grzelczaku czy też Sebastianie Maderze. Koniec końców, nie zdołał z Sylwestrem Cackiem porozumieć się w kwestiach finansowych. Szybko się zgłosiła po niego Jagiellonia. Pierwsza współpraca Michniewicza i Cezarego Kuleszy nie była udana, o czym zresztą przed kilkoma dniami można było WIĘCEJ się dowiedzieć. Okazał się być ostatnim trenerem zatrudnionym przez Józefa Wojciechowskiego. Niczym specjalnym się nie wyróżnił, zebrał zaledwie 7 punktów w 7 spotkaniach. Bez wątpienia nie mógł żałować tego ruchu pod względem finansowym, co sam Michniewicz zresztą przyznał. Problem polegał na tym, że marka Michniewicza na rynku trenerskim była coraz mniej renomowana. Dlatego przyjął ofertę Podbeskidzia, która była już praktycznie zdegradowana i w dodatku porzucona przez Dariusza Kubickiego, który przyjął ofertę z drugoligowca rosyjskiego z Nowosybirska. Michniewicz potrafił jednak wskrzesić nowe siły w zespole „Górali” i dokonał niemożliwego, czyli utrzymania. W nowym sezonie po odejściu Roberta Demjana już tak pięknie nie było. Podbeskidzie pod jego wodzą zdołało wygrać zaledwie raz i po 12. kolejce sezonu 2013/14 został zwolniony.
Zakładnik dobrze wykonanego zadania.
Nietrudno oprzeć się wrażeniu, że w Bielsko-Białej padł ofiarą własnego sukcesu. Miał w nowym sezonie przygotowywać zespół do zmagań w I lidze. Po dokonaniu cudu, powrót do szarej rzeczywistości był wyjątkowo szybki, a Prezes Podbeskidzia Wojciech Borecki nie zamierzał dać mu szansy wyciągnięcia drużyny z kryzysu. Michniewicza czekał półtoraroczny rozbrat z piłką, którą zakończyła oferta z Pogoni Szczecin. Doraźnym celem „Portowców” był awans do górnej ósemki, co zostało wykonane. W następnym sezonie miała być walka o europejskie puchary. Po 30. kolejkach cel był osiągnięty. Pogoń fazę zasadniczą zakończyła na 3. miejscu. W rundzie mistrzowskiej Pogoń zebrała zaledwie 7 punktów, przez co zakończyła sezon na 6. miejscu. Był to najlepszy wynik od powrotu do Ekstraklasy „Portowców”, jednak dla włodarzy klubu był rozczarowujący. Z tego względu, podjęto decyzję o rozstaniu się z Michniewiczem. Warto dodać, że rezultat ligowy Michniewicza poprawił dopiero Kosta Runjaić w poprzednim sezonie. Znowu dały o sobie znać wygórowane ambicje. Takie nie groziły w teorii w Niecieczy, gdzie Państwo Witkowscy chcieli jedynie umocnić pozycję Termaliki w Ekstraklasie. Jednak Michniewicz wszedł do ligi z buta. Po 9. kolejce Bruk-Bet był nawet liderem. Potem było oczywiście gorzej, ale drużyna z gminy Żabno spokojnie zmierzała do górnej ósemki. Runda wiosenna zaczęła się fatalnie (zaledwie 3 pkt. w 6 meczach), jednak zwolnienie w tej sytuacji Michniewicza było kuriozalne. Trenerowi szansa na wyjście z kryzysu należała się jak psu buda. Państwo Witkowscy sezon dokończyli z Marcinem Węglewskim, wieloletnim asystentem Michniewicza. Po raz kolejny osiągane wyniki ponad stan okazały się być przekleństwem przyszłego selekcjonera.
Reprezentacja młodzieżowa – trampolina do reprezentacji?
Zbigniew Boniek decydując się na usługi Czesława Michniewicza chciał zerwać z trendem zatrudniania trenerów niedoświadczonych na stanowisko trenera reprezentacji młodzieżowej. Marcin Dorna posiadał wprawdzie ogromne doświadczenie jako trener kadr młodzieżowych, ale najważniejszemu zadaniu nie podołał. Mistrzostwa Europy do lat 21 organizowane w naszym kraju okazały się sportową klęską. Symbolem tamtych mistrzostw było nagminne pouczanie Pawła Dawidowicza przez komentującego jego mecz Tomasza Hajtę, który w tamtym czasie jeszcze potrafił mówić głosem społeczeństwa. Michniewicz miał tą bylejakość zakończyć. W grupie eliminacyjnej do następnego europejskiego czempionatu faworytem jednak nie była. Nasze akcje stały znacznie niżej niż reprezentacji Danii, a 2. miejsce oznaczające baraże skazywały nas na starcie, w których faworytami mieliśmy nie być. Szyki pokrzyżować mogła także reprezentacja Gruzji. Jak się później okazało, największe problemy mieliśmy nie z Danią, ale z…Wyspami Owczymi. Z reprezentacją Danii udało się wygrać i zremisować, w dodatku w całkiem niezłym stylu. Dwa remisy z wyspiarską drużyną sprawiły jednak, że walkę o 1. miejsce przegraliśmy z Duńczykami o jeden punkt. W barażach czekała arcytrudna przeprawa. Z reprezentacją Portugalii z Diogo Jotą i Joao Felixem na czele mieliśmy powalczyć o godne zaprezentowanie się. Porażka 0:1 w pierwszym meczu spełniała ten wymóg, jednak trudno było nie mieć poczucie niedosytu. Faworyzowany rywal był do ugryzienia. Plony zasiane wcześniej, prędzej czy później musiały zakiełkować. W meczu rewanżowym w Portugalii młodzieżówka dokonała czegoś szokującego. Po 25. minutach nasza reprezentacja prowadziła 3:0 i była o krok od Mistrzostw Europy. Portugalczycy zdołali odpowiedzieć tylko raz, dzięki czemu udało się po raz pierwszy od ćwierćwiecza zakwalifikować na Mistrzostwa Europy do lat 21. We Włoszech i San Marino mieliśmy jednak odbyć lekcję. Reprezentacja trafiła do grupy śmierci z Belgią, Włochami i Hiszpanią. Belgia? Lukebakio. Saelemaekers. Włochy? Chiesa. Barella. Bastoni. Hiszpania? Ceballos. Olmo. Oyarzabal. Mimo powyższego, pierwszy mecz z reprezentacją Belgii udało się wygrać 3:2. Z gospodarzami naszpikowanymi gwiazdami już nie miało prawa się udać. A jednak. Po golu Krystiana Bielika udało nam się wygrać. Optyczna przewaga Włochów była ogromna, jednak sprawność taktyczna pozwoliła przechylić szalę na naszą korzyść. Piłkarze byli jednak wyczerpani po dwóch arcyciężkich bojach. Reprezentacja Hiszpanii zadała nam srogi łomot. Porażka 5:0 była bolesna, ale zasłużona. Tym bardziej żal, że Hiszpanie swój mecz z Belgią wygrali tak szczęśliwie (gol Fornalsa w 89. minucie na 2:1). Gdyby nie to, Czesław Michniewicz mógłby poprowadzić tą reprezentację na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio. Niemniej jednak, był to największy sukces reprezentacji do lat 21 od zdobycia wicemistrzostwa olimpijskiego w 1992 roku. Po tych mistrzostwach Michniewicz musiał budować kadrę niemal od początku, ponieważ jej główny trzon był wykluczony z racji osiągnięcia pewnego pułapu wieku, a także z powodu zainteresowania Jerzego Brzęczka jej najlepszymi zawodnikami. Pomimo tego, następne pokolenie reprezentacji młodzieżowej znowu miała spore szanse na awans. Tym bardziej, że mistrzostwa zostały powiększone o cztery kolejne miejsca. Trafiliśmy do bardzo wyrównanej grupy, gdzie miały się liczyć aż cztery reprezentacje. Rywalami Polaków mieli być Serbowie, Rosjanie oraz Bułgarzy. Na 3. kolejki przed końcem wszystko układało się po naszej myśli. Kalkulacje punktowe wskazywały na to, że wystarczy jedna wygrana w październikowym dwumeczu z Serbią i Bułgarią (wygrana z Łotwą w listopadzie miała być formalnością). Wtedy przyszła jednak oferta z Legii Warszawa. Czesław Michniewicz ją przyjął. Mimo powyższego, miał poprowadzić młodzieżową reprezentację do końca eliminacji. Nie wyszło jej to na dobre. Porażka z Serbami i remis z Bułgarią zamknęły drogę do niemal pewnych we wrześniu Mistrzostw Europy. Michniewicz nie miał czasu, aby się zastanawiać nad przyczyną porażki. W Warszawie czekały go poważniejsze wyzwania.
Legia – sukces czy porażka?
Cel Dariusza Mioduskiego był jasny. Poza regularnym zdobywaniem mistrzostw, które miało być formalnością, Legia miała święcić sukcesy na europejskiej arenie. Kolejni trenerzy po wygraniu ligi nie potrafili jednak łączyć Ekstraklasy z europejskimi pucharami, co kończyło się klęską na obu frontach. Czesław Michniewicz miał to w końcu przełamać. Przegrany play-off z azerskim Karabachem jeszcze nie był liczony na konto nowego trenera. Najważniejsza miała być liga. Tam sukces został osiągnięty. Kluczowe było wykorzystanie atutów wahadłowych Juranovicia i Mladenovicia oraz mobilnych rozgrywających w postaci Luquinhasa i Kapustki, którzy mieli zagrywać górne piłki do Tomasa Pekharta. Legia w taki sposób pod wodzą Michniewicza zaczęła grać dopiero po pewnym czasie, ale szybko to się stało jej znakiem rozpoznawczym. Mistrzostwo to był jednak dopiero pierwszy krok. Następnym miał być szturm Ligi Mistrzów. Już w pierwszej rundzie czekała ciężka przeprawa z Mistrzem Norwegii Bodo-Glimt. Przeprawa okazała się być zaskakująco łatwa i to jeszcze w obliczu ciężkiej sytuacji kadrowej. W następnej rundzie miało być łatwiej, jednak wcale tak nie było. Po męczarniach, mistrza Estonii udało się ostatecznie wyeliminować. W kolejnej rundzie czekało Dynamo Zagrzeb. Legia postawiła wysoką poprzeczkę mistrzowi Chorwacji, jednak ostatecznie musiała uznać jej wyższość. W rundzie play-off w drodze do Ligi Europy stanęła Slavia Praga. Mimo sprzedaży świetnego Juranovicia w trakcie tego dwumeczu, udało się mistrzów Czech pokonać. W fazie grupowej czekały jeszcze lepsze marki. Spartak Moskwa, Leicester, Napoli – każdy z wymienionych rywali podnosił poprzeczkę jeszcze wyżej. Piękny sen trwał nadal. Najpierw udało się poskromić Spartaka w Moskwie i ugodzić go w ostatniej chwili, a następnie siłą rozpędu udało się ograć 5. drużynę poprzedniego sezonu angielskiej Premier League. Mimo tego, nad klubem kłębiły się ciemne chmury. Powodem była tragiczna gra w lidze. Wina Michniewicza była jedynie częściowa. Od początku sezonu dysponował wąską kadrą, więc miał ograniczone możliwości jej rotowania. Gdy już wreszcie ściągnięto nowych zawodników, to nie spełniali oczekiwań trenera. Nie dość, że nie pasowali do taktyki trenera „Wojskowych”, to w dodatku stanowili zarzewie konfliktu w szatni. Tak zwana „grupa bankietowa” kiepskie wyniki w lidze „fetowała” w warszawskich lokalach oraz nad Zalewem Zegrzyńskim. Sielanka w Europie wreszcie musiała się skończyć, a zła passa w lidze trwała w najlepsze. Los Michniewicza został przesądzony po wysokiej porażce z Piastem Gliwice 1:4. W dodatku ponownie został „zdradzony”, tym razem przez Przemysława Małeckiego, który zwietrzył swoją szansę i postanowił zostać w klubie z nadzieją, że to jemu Dariusz Mioduski powierzy rolę „ratownika”. Ostatecznie to się nie wydarzyło, choć koncepcja taka była podobno rozważana. Zwolnienie przyszłego selekcjonera nie zatrzymało postępującej degrengolady w klubie, jednak nie można twierdzić, że Czesław Michniewicz nie miał z nią nic wspólnego. Dalsza część rundy jesiennej w wykonaniu Legii pokazała jednak, że kadencję Michniewicza warto podsumowywać pod kątem jego dokonań, a nie klęsk.
Człowiek do zadań specjalnych
Warsztat Michniewicza opiera się przede wszystkim na przygotowaniu taktycznym polegającym na „wybieganiu” rywala i umiejętnym przesuwaniu zawodników w zależności od fazy gry. Kojarzone z nim używanie dronów i tabletów ma być tylko (lub aż) środkiem w realizacji przygotowania taktycznego pod konkretnego przeciwnika. Jego dawni podopieczni podkreślają jego umiejętności zwłaszcza w analizie rywala oraz przedmeczowej motywacji. Jest to niezwykle ważne w obliczu zadania, którego podjął się selekcjoner. Najpewniej z tego powodu Cezary Kulesza postanowił zażegnać dawny spór i zatrudnić Czesława Michniewicza, do którego nie miał przekonania od początku poszukiwań. Do meczu barażowego zostały niespełna 2 miesiące. Czasu zostało niewiele, jednak wciąż zostało go wystarczająco dużo, aby solidnie przygotować się na wyzwania, jakie czekają naszą reprezentację w Rosji i miejmy nadzieję, że również na Stadionie Śląskim.