Ekstraklasa sama w sobie jest nieprzewidywalna, to jest jasne. W tej całej nieprzewidywalności króluje jednak Wisła Płock, klub w którym trener odchodzi z klubu z powodów osobistych już po drugiej kolejce (a Nafciarze „lubią” zawirowania na ławce trenerskiej tuż przed sezonem – zwolnienie Kaczmarczyka kilka dni przed inauguracją rozgrywek, rok później znowu szybkie szukanie trenera, gdyż Brzęczka „podkradł” PZPN), najbardziej nieobliczalni bramkarze ligi (w żadnym klubie ta pozycja nie jest chyba tak źle obsadzona), no i wyniki – tutaj zwycięstwo z liderującą Pogonią, potem 5 bramek od Zagłębia, by kilka dni później pokonać Legię.
Co więcej – strzelcem jedynego gola był Grzegorz Kuświk. Co więcej – gol padł po kuriozalnej interwencji Majeckiego. Tak, Majeckiego, nie Dahne. Młody bramkarz Legii wypluł przed siebie słabo lecącą piłkę po wolnym Furmana, dobiegł do niej Kuświk i otworzył wynik spotkania. Czy było to szczęśliwe zwycięstwo? Tak, trochę tak. Legia miała swoje sytuacje, szczególnie dwie setki w końcówce, które koncertowo zmarnowali Nagy i Novikovas. Czy Wisła miała też trochę pecha? Tak, sędzia Lasyk nie odgwizdał dość ewidentnego rzutu karnego po zagraniu ręką Jędrzejczyka. Tak więc, czy sędziowanie dostosowało się do poziomu? Tak, albo to może poziom dostosował się do sędziowania… nieważne. Odfajkowane. Legia straciła szansę na wskoczenie na fotel lidera, Wisła? Po raz kolejny pokazuje, że jest drużyną, po której nie wiadomo czego oczekiwać. Chociaż to można powiedzieć o każdym zespole…