Sandecja pokazuje, że ta niesamowita akcja bramkowa w Gdańsku to nie był przypadek – sądeczanie naprawdę potrafią grać w piłkę. Zwycięstwo z Lechią, zwycięstwo z Pogonią, no i Sandecja wskakuje na 6 miejsce z dorobkiem 11 punktów – tylko o 1 mniej, niż wszędzie chwalony Górnik Zabrze.
Ekstraklasa w pełnej krasie – ostatnia minuta pierwszej połowy, ŚWIETNE zagranie Korta na prawą stronę za całą linię obrony Sandecji do Piotrowskiego, ten wyszedłby sam na sam z bramkarzem (a nawet nie sam, bo był jeszcze Frączczak), ale… przyjął piłkę tak, że odskoczyła mu na 15 metrów i wyleciała poza boisko.
Obraz polskiej piłki i rozpaczy :))))) #SANPOG #Ekstraklasa #wtem @WeszloCom @watch_esa pic.twitter.com/BHUqq6s8LL
— Marcin Łoboz (@Marcin_Loboz) August 27, 2017
Wielki powód do rozpaczy to nie był, bo Pogoń schodziła na przerwę z prowadzeniem 1:0. Dośrodkowanie w pole karne, piłka lecąca na tyle wysoko, że nie doskakuje do niej żaden z zawodników, spada ostatecznie pod nogi Formelli, który mocnym strzałem pokonuje bramkarza. Prowadzenie zasłużone? Od biedy można powiedzieć, że tak – Pogoń była minimalnie, ale lepsza. Pierwszy kwadrans zdecydowanie należał do Sandecji, która miała ze dwie naprawdę dobre okazje, ale podopieczni Macieja Skorży z minuty na minutę coraz bardziej się rozkręcali. Portowcy mogli nawet schodzić na przerwę z wynikiem 2:0, ale dlaczego tak się nie stało widać na załączonym wyżej filmiku.
Początek drugiej połowy również należał do Sandecji – różnica jednak taka, że w końcu przełożyło się to na gola. Bardzo dziwne, ale jeszcze bardziej udane zagranie Brzyskiego w pole karne, Kolew wyskoczył zza pleców obrońców i strzałem z woleja pokonał Załuskę. Tym razem sił wystarczyło na więcej niż kwadrans – bramka tylko nakręciła sądeczan. Po bramce wyrównującej Kolew miał okazję na bramkę numer dwa, ale w świetnej sytuacji fatalnie skiksował. Bułgar zdobył jednak swojego drugiego gola 10 minut później – bardzo dobra wrzutka Kubania wprost na głowę napastnika Sandecji i mamy 2:1. Pogoń co prawda zamknęła później rywali na własnej połowie, ale… konkretów brakowało. Tętno Gliwy nie zostało tak naprawdę ani razu mocno podwyższone w całej drugiej połowie.