kolumbia

Kolumbijski strach przed kolejnym rozczarowaniem

Zwycięstwo Japonii z Kolumbią może w jakimś stopniu okazać się dla nas zbawienne. Sprawia ono bowiem, że nasi niedzielne rywale podchodząc do meczu również nie będą mieli praktycznie żadnego marginesu na błędy. Głód sukcesu jest tam duży, ale wielkością dorównuje mu też ciężar niespełnionych oczekiwań. Strach, że turniej w Rosji będzie kolejnym niepowodzeniem do zapisania na pewno tkwi gdzieś z tyłu głowy piłkarzy Jose Pekermana.



Kolumbia lat 90 przeżywała nieco casus obecnej kadry Belgii. Przez wielu upatrywana jako drużyna z ogromnym potencjałem, którego jednak nigdy w pełni nie była w stanie pokazać na Mistrzostwach Świata. Na praktycznie każdych z nich z udziałem Kolumbijczyków widziano w roli właśnie tej drużyny, która powinna namieszać. Turniej we Włoszech w roku 1990 nie był jeszcze tragedią – udało się wyjść z grupy w niezłym stylu. Niedosyt jednak pozostał, bo w 1/8 do domu odesłał ich Roger Milla i spółka, jednocześnie przejmując tytuł rewelacji turnieju.

4 lata później już jednak miało nie być wymówek. Wszystkie największe gwiazdy na czele z Carlosem Valderramą kapitalnie się rozwijały, co potwierdzało przejście jak burza przez eliminacje – zdystansowanie Argentyny w grupie(w tym wygrany 5-0 mecz wyjazdowy z Albicelestes), 10 punktów w 6 meczach(jeszcze w czasach, kiedy za zwycięstwo przyznawano 2 punkty) przy bilansie bramkowym 13:2. To miał być turniej Kolumbii. Właśnie, miał być. Historię mundialu w USA i tragiczne losy Andresa Escobara wszyscy doskonale znamy. Skończyło się ogromnym rozczarowaniem. Tamto pokolenie, uznawane często za najlepsze w historii Kolumbii, odeszło z kadry jako niespełnione. Co prawda udało im się pojechać jeszcze cztery lata później do Francji, ale tam również historia skończyła się po trzech meczach.

Światełkiem w tunelu miało być zwycięstwo w Copa America w 2001 roku. Turniej tym ważniejszy, że rozgrywany na własnym terenie. Cóż z tego, skoro Kolumbia na następny sukces czekać musiała długich 13 lat. Nie udało się zakwalifikować na trzy kolejne mundiale, słabo szło na własnym podwórku. Swego rodzaju punktem zwrotnym okazało się zatrudnienie Jose Pekermana, który przejął kadrę na początku 2012 roku i zdołał wreszcie skutecznie przeprowadzić kadrę przez kwalifikacje. W Brazylii Kolumbia zostawiła po sobie świetne wrażenie. W ładnym stylu wygrała grupę, odpadła w ćwierćfinale po równym boju z gospodarzami. Wtedy właśnie rozbłysnęła w pełni gwiazda Jamesa Rodrigueza, który został królem strzelców turnieju.

W Rosji chcieliby zrobić jeszcze przynajmniej jeden krok więcej. Szczególnie sporo do udowodnienia ma Radamel Falcao, dla którego to może być zarazem pierwszy jak i ostatni mundial. Turniej w 2014 roku uciekł mu przez kontuzję. W meczu Pucharu Francji zerwał więzadła krzyżowe, walczył z czasem, ale zdążyć mu się nie udało. Mimo setek zdobytych przez niego bramek, można odnieść wrażenie, że ciągle mu czegoś brakowało by wskoczyć na poziom zupełnie topowy. Jest trochę synonimem całej reprezentacji. Dlatego pewnie tak mu zależy by zostawić w niej po sobie ślad w postaci sukcesu.

Obecną kadrę też powoli zaczynają męczyć zgrzyty. W meczu z Japonią wszystko co mogło pójść nie tak potoczyło się właśnie w ten sposób. Nerwy w kolumbijskim obozie czuć mocno, co potwierdzają tamtejsi dziennikarze. Mimo że są już przyzwyczajeni do, delikatnie mówiąc, niezbyt otwartego stylu pracy Pekermana, podkreślają, że nawet dla nich atmosfera jest już dosyć ciężka. Jakub Kwiatkowski, rzecznik PZPN-u, niedawno mówił, że konferencje prasowe naszej kadry są codziennie, bo taki wymóg stawia FIFA. Podobnie jest z treningiem otwartym dla mediów przez przynajmniej pierwsze 15 minut. Kolumbijskiemu sztabowi jednak albo ktoś tych wytycznych nie przekazał, albo mają je oni gdzieś głęboko w dup schowane, bo jeden z ostatnich treningów przed meczem z Polską był w pełni zamknięty, a i konferencji próżno było obecnym tam przedstawicielom mediów szukać.

Kolumbia ma więc nóż na gardle, kto wie czy nawet nie większy i ostrzejszy niż ten u naszych reprezentantów. Najlepszy przykład to Carlos Sanchez, czyli pechowiec z meczu z Japonią. Otrzymał sporo pogróżek i to nieco poważniejszych niż komentarze jakie znamy w wykonaniu polskich internautów. To może być mecz spętanych nóg, pytanie kto pierwszy się na nich wywróci.