10 lat temu (bez 3 dni) na stadionie w Mariborze zostaliśmy pozbawieni jakichkolwiek szans na mundial w RPA. Leo Beenhakker został w skandaliczny sposób zwolniony przez Grzegorza Latę (Holender dowiedział się o tym w trakcie wywiadu z reporterem TVP), a na którymś z kanałów telewizji otwartej leciał film o znamiennym tytule „Pożegnanie z Afryką”.
Dzisiaj miało być inaczej. Dzisiaj do Słowenii przyjeżdżała drużyna, która pewnie lideruje w swojej grupie eliminacyjnej. Drużyna, która wygrała wszystkie swoje mecze nie tracąc przy tym ani jednej bramki? I co? Gó, kupa. Pazdan? K a t a s t r o f a. Fabiański? Druga bramka – sito. Przy krótkim słupku. Zieliński z lekka irytujący, Piątek niewidoczny.
Męka dla oczu, 1 celny strzał w naszym wykonaniu. Słownie – j e d e n. Zero pomysłu, zero jakości, zero indywidualnych zrywów. Tak, Oblak jest genialnym bramkarzem, jednym z najlepszych na świecie, jednak nasze Orły go nawet nie przetestowały poważnie. A obrona Słowenii bynajmniej nie jest na poziomie tej Atletico.
Nasza obrona to już tym bardziej nie było Atletico, co najwyżej Inter. Inter Warszawa. Duet Pazdan – Bednarek walił babola za babolem, ze szczególnym uwzględnieniem tego pierwszego.
Polacy zagrali na poziomie, do którego nas niestety przyzwyczaili podczas starć z Macedonią, czy Łotwą. Wtedy udało się jakoś wciskać tę jedną – dwie bramki, a i rywale marnowali swoje świetne okazje. Dzisiaj nasza nijakość została bardzo mocno obnażona.
Na pocieszenie – dzisiaj jest 6.rocznica kultowego Tomasz Burnos Show.