W ramach czwartej kolejki PKO Bank Polski Ekstraklasa, Lech Poznań podejmował na własnym stadionie jego „starszą siostrę” – Wartę Poznań. Można śmiało zatem rzec, że doszło do miejscowych derbów. Okoliczni fani i ludzie zainteresowani futbolem byli zachwyceni faktem, że pomiędzy obiema drużynami nie panuje atmosfera nienawiści, a wręcz biło przyjaźnią od obu stron. Kibice drużyn zasiedli razem, a nie na oddzielnych trybunach. Oczywiście, żaden śmiałek nie odważył się wejść do najzagorzalszej trybuny „Kolejorza”, czyli popularnego „Kotła”, co IMHO nie powinno nikogo dziwić. Nie zmienia to jednak faktu, że mieliśmy do czynienia z historycznym wydarzeniem. Rzadko się zdarza, by coś takiego miało w Polsce miejsce, pomimo tego że na Zachodzie jest to w zupełności normalne.
Mecz od pierwszych minut nie układał się po myśli Lecha, który po dokonaniu rotacji od pucharowego meczu, nie był sobą. Najprawdopodobniej przyczyna w największym stopniu leżała w niewystawieniu od pierwszej minuty Pedro Tiby, który jest absolutnym talizmanem środka pola. Od początku na murawę w niebieskim trykocie wybiegł Filip Marchwiński. Młodzieżowiec standardowo nie udźwignął ciężaru, z jakim przyszło mu się mierzyć. Miał duże problemy z powrotem do defensywy, a i w ofensywnie nic znaczącego nie wniósł. Oczywiście mało kogo to już dziwi.
Trener Piotr Tworek zdecydował się nie mieszać w dotychczas wystawianym zestawieniu. Jego konsekwencja się obroniła – „Zieloni” byli naprawdę równorzędnym rywalem dla Lecha, a przez moment wręcz przeważali.
Supremacja Warty zakończyła się jednak w około 20. minucie gry. „Kolejorz” zdobył jednego gola, ale sędziowie po wideoweryfikacji nie uznali go z powodu niezauważonego wcześniej ofsajdu Mikhaela Ishaka.
Druga część gry to głównie zacięte bronienie się przez podopiecznych Tworka i próby kontrataków. Rzadko zdawały się jednak one na coś i z reguły kończyły się klapą. Lech z kolei nie był w stanie przedrzeć się przez szyki obronne rywali, w związku z czym Żuraw zaczął dokonywać zmian. Na boisku pojawili się filary ofensywny – wcześniej wspomniany Portugalczyk, tj. Tiba oraz Kamiński. Nie wprowadzili oni jednak konkretnego zamętu pod bramką Adriana Lisa.
Pod koniec Warta nieco bardziej ruszyła do przodu, bo liczyła na zdobycie trzech punktów w tym spotkaniu. Lechici mieli wówczas wiele okazji do kontr, a niebiesko-biali świetnie odnajdują się w takich sytuacjach. Wówczas do głosu doszedł duet Tiba – Ramirez, który próbował kreować wiele sytuacji, ale wszystkie próby spełzły na niczym.
Wyjście wyżej „Zielonych” spowodowało jedną bardzo groźną okazję do ustrzelenia gola. Groźny strzał głową po rzucie rożnym oddał Aleks Ławniczak, lecz doskonałą interwencją popisał się gloryfikowany po meczu z Hammarby IF, Filip Bednarek.
Lechowi pomóc w zwycięstwie musiał rzut karny. Jakub Moder uderzył w światło bramki, strzał przyblokował były lechita, Łukasz Trałka. Futbolówka zahaczyła o jego rękę, w związku z czym sędzia wskazał na rzut karny. Oczywiście prawidłowy. Do piłki podszedł sam „Modzio” i pewnym strzałem pozbawił jakichkolwiek szans golkipera Warty.
W tym meczu w zielonym trykocie zadebiutował pierwszy obcokrajowiec w tym zespole, w tym sezonie – Mario Rodriguez, który poza walką w defensywie nic znaczącego nie pokazał. Swoich walorów nie przedstawił nam także Vasyl Kravets, który na murawie pojawił się kosztem Tymoteusza Puchacza. Ukrainiec wstępnie zapowiada się na typowego zadaniowca. Nika Kaczarawa zajął dziś miejsce Ishaka i przestrzelił stuprocentową okazję, ale jego walory fizycznie prezentują się naprawdę okazale. W większym wymiarze czasowym w porównaniu do starcia z Szwedami, zagrał także Mohammad Awwad. Izraelczyk początek miał niezły, ale w końcówce znacząco spowolniał akcję „Kolejorza”.
Dariusz Żuraw otrzymał nauczkę. Kombinowanie w środku pola, który jest jedną z najważniejszych stref Lecha, gdzie zawsze zaczynają się ataki drużyny, nie było zbyt dobrym pomysłem. Ostatni raz szkoleniowiec zmienił parę Moder-Tiba w zremisowanym bezbramkowo spotkaniu z Pogonią Szczecin. Wówczas od pierwszej minuty zagrał Karlo Muhar zamiast właśnie młodzieżowca. Chorwat koncertowo zepsuł grę poznaniaków, a podział punktów z najgorszą drużyną grupy mistrzowskiej został odebrany jako kompromitacja. Dziś też niewiele zabrakło do następnego remisu. Wygrało jednak doświadczenie. Poza tym – Lechowi w ostatnim czasie sporo szczęścia brakowało. Teraz ono do niego wróciło.
Patryk Projs