Stało się – Raków traci bramkę po siedmiu meczach na zero z tyłu! Nie traci jednak punktów w hitowym meczu z Lechem. Ponadto Legia i Pogoń efektownie gonią lidera, a Lechia ucieka ze strefy spadkowej. Zapraszam na podsumowanie piętnastej kolejki sezonu w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Dobrze zacząć od Pogoni
Pogoń mogłaby zaczynać każdą kolejkę Ekstraklasy! Parę kolejek temu super mecz na otwarcie ze Stalą, w ostatni piątek obfity w bramki mecz w Legnicy. Miedź z kolei nie może być zadowolona, bo dwie kolejki z rzędu otwierają kolejkę i notują dwie przegrane. Musi to być kiepskie uczucie – przegrywasz mecz, jesteś w fatalnej sytuacji w tabeli, a jeszcze przez resztę weekendu oglądasz, jak drużyny przed Tobą punktują i uciekają… Paradoksalnie mecz dla beniaminka zaczął się najlepiej, jak tylko mógł. Szybko objęli prowadzenie po bramce Obiety w 6. minucie. Szybko jednak dała o sobie znać kiepska gra obronna, bo nie minął kwadrans spotkania, a na tablicy wyników było już 1:2 po dublecie Kowalczyka. Do szatni gola wyrównującego zdobył Obieta, dzięki czemu było remisowo między drużynami oraz strzelcami. Po zmianie stron strzelali już jedynie goście. Najpierw Grosicki dał prowadzenie, a Kowalczyk do dwóch bramek dołożył asystę. Mimo wszystko i to było dla niego mało, więc skompletował jeszcze hat-tricka. Portowcy wygrali i ciągle trzymają się czołówki. Miedzi odskakują za to bezpośredni rywale w walce o utrzymanie. Powtórka z rozrywki wydaje się nieunikniona i najprawdopodobniej ponownie Legniczanie spadną z Ekstraklasy jako beniaminek. Zaciąg zagraniczny, który w teorii wyglądał solidnie na papierze, po prostu nie tworzy monolitu. Ciekaw jestem, jak podejdą do sprawy podczas trzymiesięcznej przerwy zimowej. Mają włodarze sporo czasu na przemyślenia i ruchy transferowe. Interesuje mnie podejście do nich. Czy postawią wszystko na jedną kartę, czy raczej na spokojnie, pogodzeni z losem, powoli zaczną oswajać się z sytuacją, że w przyszłym sezonie ponownie będą musieli wywalczyć awans.
Górnik kończy serię Widzewa
Widzew zalicza imponujące wejście do Ekstraklasy jako beniaminek. Po porażce z Lechem na początku września rozpoczęli marsz w górę tabeli i można było myśleć, kto będzie ich w stanie powstrzymać, skoro nie potrafił nawet rewelacyjnie punktujący w tym sezonie Raków? Chętni znaleźli się w Zabrzu. W Łodzi stwierdzili chyba, że jeśli już przegrać, to konkretnie i bez wątpliwości. W końcu lepiej raz zejść pokonanym w stosunku 0:3, aniżeli trzy razy polec po 0:1. Najbardziej imponujący w tym meczu był rozmach gospodarzy od początku, gdzie wyjaśnili losy meczu już w pierwszej połowie. Dwie bramki – Włodarczyka i Podolskiego – sprzed pola karnego, z podobnego miejsca. Casus Podolskiego jest niesamowity. Mając tak ułożoną nogę, o której wiedzą wszyscy, ten ciągle potrafi znaleźć sobie miejsce, żeby takie strzały oddawać. Przeciwnicy czyhają na niego, aby nie dopuścić go do takiej sytuacji, a Lukas ciągle okazuje się sprytniejszy. Wszystko wskazywało na dwubramkowe prowadzenie do szatni, ale jeszcze w samej końcówce podwyższył prowadzenie Włodarczyk. Układa się współpraca młodego Polaka i doświadczonego Niemca. Druga połowa to nieudany pościg Widzewa za chociażby bramką honorową. Sytuacje miał Pawłowski, ale trzykrotnie przegrał pojedynek z bramkarzem Górnika. Dadok również mógł mieć swojego gola, ale okradł Podolskiego z drugiej asysty, nie wykorzystując dogodnej sytuacji. Zabrzanie odbili się na dobre po porażkach, do wygranej w Pucharze Polski i bezbramkowego remisu z Wartą, dołożyli 3 punkty z groźnym beniaminkiem. Prawdziwy test czeka ich w kolejnej kolejce. Pojadą bowiem do Szczecina, a tam Pogoń nie jest gościnna (oczywiście w kwestii sportowej).
Vuković bez wygranej w debiucie
Po przegranej z Radomiakiem, Piast rozstał się z trenerem Waldemarem Fornalikiem, który prowadził klub w ostatnich latach i zdobył z nim historyczne Mistrzostwo Polski. Kontrowersje wywował jego następca. Został nim Aleksandar Vuković. Serb był podmiotem dyskusji, czy jest to odpowiednia osoba. Wiele głosów wskazywało, że nie i w Gliwicach popełnili bład. Moje zdanie w tym temacie jest odmienne. Trener Vuković w Legii podczas swoich trenerskich przygód dobrze radził sobie w lidze. Problemy miał jedynie w meczach europejskich pucharów. To Piastowi zdecydowanie nie grozi, liczą się dobre wyniki w lidze i to może zapewnić, bo kadrę do dyspozycji ma naprawdę ciekawą. Czy więc ponownie Piast będzie rewelacją wiosny? Bardzo możliwe, aczkolwiek do tego daleka droga, co pokazał debiut Serba na ławce trenerskiej. Korona, klub, w którym Vuković grał jako piłkarz, nie pomogła mu w debiucie i postawiła ciężkie warunki. Szybko na początku meczu za sprawą Łukowskiego Koroniarze objęli prowadzenie. Fatalny błąd w tamtej sytuacji popełnił przy wyprowadzeniu piłki Mosór. Kielczanom tak zależało na wygranej, że gdy nie potrafili znaleźć sposobu na strzelenie drugiej bramki, po prostu cofali się do obrony. Linia defensywy zaczęła się coraz bardziej przesuwać w stronę własnej bramki. Rozpaczliwa obrona nie zakończyła się sukcesem – w 77. minucie wyrównał Wilczek. Co remis oznacza dla obu drużyn? Przedłużenie serii bez wygranej oraz wspólne wylądowanie w strefie spadkowej. Trener Ojrzyński wytrzymał jedynie tydzień dłużej od Fornalika i po tym remisie został zwolniony.
Koniec podlaskiej niemocy
Aż trudno w to uwierzyć, ale naprawdę, nawet w czasach świetności Legia miała problemy z pokonywaniem Jagiellonii na jej stadionie. Ostatni raz sztuka ta udała się w 2016 roku. Od tamtej pory głównie remisowali, choć zdarzyły się też dwie porażki 0:1. Jeśli już jednak w przeszłości wygrywali, to kończyło się to wysokim wynikiem (3:2, 4:1, czy 3:0). Podobnie było w sobotę. Na początku nic nie wskazywało na taki przebieg spotkania. Co więcej, to Jaga pierwsza napoczęła rywala. Gual pokonał Tobiasza i wprawił w ekstazę cały Białystok. Po tym zaczął się koncert Legii, a głównym maestro okazał się Portugalczyk Josue. Legia przegrywając wzięła się bardzo solidnie do roboty. Potrzebowała 12 minut, aby odmienić zupełnie losy i strzelić 3 bramki. W drugiej połowie przypomniał o sobie Maik Nawrocki, który główką podwyższył wynik meczu po centrze Carlitosa, a z bliskiej odległości na pustą bramkę hat-tricka skompletował Josue. Jagę stać już było tylko na zmniejszenie strat po bramce Kowalskiego. Legia po tym meczu utrzymuje się na drugiej lokacie, traci ciągle do Rakowa 7pkt, a nad tym, czy to dużo, pochylę się w dalszej części, przy spotkaniu Lech – Raków.
Płocka twierdza zdobyta
Bardzo długo utrzymywała status niepokonanej na własnym stadionie Wisła. Zgodnie z logiką naszej Ekstraklasy, taką serię mogła przerwać jedynie drużyna, której wyjazdy nie są mocną stroną. Padło na Śląsk. Sprzeciętniała w ostatnim czasie Wisła i już nie chodzi o same wyniki, a gorsza jakość gry ze strony Płoczczan. Niby było wiadome dla większości, że o mistrzostwo się nie będą bić, ale mimo to jest to pewnego rodzaju rozczarowanie. Sam mecz mógł zacząć się perfekcyjnie dla Śląska, aktywny tego dnia Yeboah strzelił bramkę w pierwszych minutach po wielbłądzie Kamińskiego, ale zagrywana do niego piłka przekroczyła już całym obwodem boisko. Wynik otworzył się w drugiej połowie, tym razem już bramka Yeboaha nie mogła być cofnięta przez VAR. Pod koniec meczu wyrównała Wisła, wydawało się, że uratowała punkt i miano niepokonanej u siebie. Nic bardziej mylnego, Śląsk zagrał ambitnie do końca spotkania i w doliczonym czasie gry zdołał strzelił drugą bramkę. Nie są może najbardziej efektowną drużyną, ale trzeba im przyznać, że wyniki ostatnio poszły w górę, co też przekłada się na bezpieczną sytuację w tabeli i odrobinę optymizmu w kwestii przyszłości drużyny.
Ostrożna gra zdominowała mecz
Przed spotkaniem Zagłębia z Cracovią obie ekipy chciały wygrać mecz, bo gospodarze notowali serię przegranych, a goście od kilku spotkań nie potrafili zdobyt kompletu punktów. Może i chciały się przełamać, ale taki plan pałętał nogi i wprowadzał do gry element ostrożności, obawy, że znów stracimy bramkę i się nie podniesiemy. Ucierpiało najbardziej na tym widowisko, bo nie było one wysokich lotów w pierwszej połowie. Groźniejsze było Zagłębie, ale nie potrafili wykorzystać wykreowanej sytuacji, czy też Niemczyckiego uratował słupek. W drugiej połowie zaktywizowała się Cracovia, która doczekała się możliwości wyprowadzenia kontr, z czego jest znana i co jej doskonale wychodzi. Jednej z takich akcji nie wykorzystał Kallman, ale zrehabilitował się paręnaście minut później i wykorzystał gapiostwo obrony gospodarzy, którzy zostawili go bez krycia i strzał główką zamienił na bramkę. Wynik podwyższył i ustalił mocnym strzałem Makuch. Po meczu kolejne kontrowersyjne wypowiedzi padły z ust trenera Stokowca, który nie gryzie się w język i używa mocnych słów. Jak dla mnie daje o sobie wybujałe ego, bo wiele głosów z piłkarskiego świata mówiło, że jest to osoba ciężka do współpracy, widocznie jest w tym ziarenko prawdy.
Lechia nad kreską
Coś drgnęło w kwestii gry i wyników Lechii po zmianie trenera. W niedzielę pokonali Stal Mielec, notując drugie zwycięstwo z rzędu i uciekając ze strefy spadkowej. Nie było o to łatwo, bo przeciwnik w tym sezonie spisuje się świetnie, co potwierdził początek spotkania. Stal groźnie atakowała, a wśród Lechistów widać było chęć wyłączenia za wszelką cenę Hamulicia, który stał się rewelacją i jednym z najlepszych transferów ligowych ostatniego okienka transferowego. Goście wykorzystywali więc innych piłkarzy do kreacji ataków i mieli swoje sytuacje, ale Gdańszczan kilkukrotnie ratował Kuciak. W drugiej połowie trener Kaczmarek postawił na bardziej ofensywną grę, na boisko wprowadził Zwolińskiego jako drugiego napastnika i to okazało się strzałem w dziesiąstkę, bo właśnie to on strzelił jedynego gola w tym meczu. W meczu były też kontrowersje, głównie w kwestii rzutu karnego dla Stali. Ponownie wszystko rozbija się o przeróżne, czasem dziwne i niezrozumiałe interpretacje, przez co trudno zapamiętać przeciętnemu kibicowi, kiedy dana sytuacja jest do odgwizdania, a kiedy nie.
Raków wyrywa zwycięstwo
Hitowy mecz odbył się w Poznaniu, gdzie Mistrz Polski gościł zdecydowanego lidera i najlepszą drużynę tego sezonu. Zapowiadał się intensywny, emocjonujący mecz. Ciężki dla Lecha nie tylko z powodu klasy rywala, ale także ostatecznego boju o awans do fazy pucharowej Ligi Konferencji, gdzie niedzielny mecz przedzielił decydujące mecze w Europie. Więcej klarownych sytuacji stwarzał sobie Raków, który był niezwykle groźny przy grze kombinacyjnej, ale również przy dośrodkowaniach. Na prowadzenie mógł też wyjść Lech, ale Ishak nie wykorzystał sytuacji sam na sam z Kovaceviciem. Do przerwy było bez bramek. Te posypały się po zmianie stron. Najpierw Kun z ostrego kąta uderzył piłkę nad Bednarkiem. Lech zdołał wyrównać po precyzyjnym uderzeniu zza pola karnego Skórasia. Pod koniec meczu Raków wyszedł na prowadzenie, ale bramkę cofnął VAR z powodu ręki przy przyjęciu piłki. I gdy już wydawało się, że mecz zakończy się remisem, to w czwartej minucie doliczonego czasu z rzutu wolnego precyzyjnie dośrodkował Ivi, a niepilnowany na bliższym słupku Piasecki wyskoczył i barkiem (bo głową piłki nie trafił) skierował futbolówkę do bramki, dając niezwykle cenne i prestiżowe 3 punkty. Raków ma teraz 13 punktów przewagi nad Lechem, co jest potężną zaliczką. Nad drugą Legią 7 oczek przewagi. Czy to oznacza, że mistrzostwo już rozstrzygnięte? Nic bardziej mylnego, wbrew temu, co niektóre strony ogłosiły. Ostatnie sezony pokazały, że czy to Pogoni, czy Rakowowi brakuje doświadczenia w walce o najwyższy laur i lubiły gubić punkty pod koniec sezonu. Prawdopodobnie nie stanie się już tak kolejny raz. Tym bardziej, że i Legia musiałaby unikać wpadek, ale tu jeszcze wiele się może zmienić choćby zimą, kiedy podczas trzymiesięcznej przerwy mogą być ciekawe transfery do klubów, ale także w Częstochowie kilku ważnych piłkarzy będzie łakomym kąskiem, a sam Papszun przyznał, że propozycja drogiej sprzedaży byłaby dla niego nobilitacją oraz szansą dla jego piłkarza/-y i nie blokowałby takiego ruchu.
Bramka za dużo
W zeszłym tygodniu wspominałem o ciekawej serii bramkowej Warty w Ekstraklasie. Naprzemiennie w meczach zdobywała 2 i 0 bramek. Ostatnio bezbramkowy remis, teraz wypadało w meczu z Radomiakiem strzelić 2. Piłkarze szybko wyrobili normę, bo już w pierwszej połowie, dominując nad gospodarzami. Chociaż pierwsza bramka to istne kuriozum w wykonaniu Kobylaka, bramkarza Radomiaka, który przyjmując piłkę uczynił to w taki sposób, że zeszła mu ze stopy i wpadła do bramki. Przy drugiej również nie ustrzegli się błędu piłkarze gospodarzy. Jeden z nich za daleko wypuścił sobie piłkę i przejął ją Miguel Luis, popędził na bramkę i pokonał bramkarza. Dało się wtedy wyczuć zrezygnowanie i pogodzenie z porażką. W przerwie trener jednak na tyle potrafił natknąć swoich piłkarzy, że ci już w pierwszej minucie po przerwie nawiązali kontakt, a kwadrans później zdobyli wyrównującą bramkę z rzutu karnego. Wszystko wskazywało na to, że Radomiak pójdzie za ciosem i będzie chciał dokończyć remontadę. Zaraz po wznowieniu gry jednak akcję przeprowadzili Warciarze, a zakończył ją celnym strzałem Zrelak, który przełamał strzelecką niemoc, zakończył serię zero-dwójkową swojej drużyny i zapewnił jej cenne 3 punkty w tabeli. Sam mecz oglądało się ciężko ze względu na panujące warunki atmosferyczne – gęsta mgła, cisza, atmosfera bardziej przypominała w pewnych momentach przedsezonowy sparing, a nie ważny mecz ligowy.