Cóż to była za kolejka! Raków urządza sobie festiwal strzelecki! Podolski, nie chcąc być gorszy od Tomasza Nowaka, również strzela Klebaniukowi z połowy boiska. Lech na własne życzenie funduje sobie nerwówkę, a Miedź wygrywa mecz! Zapraszam na podsumowanie szesnastej kolejki sezonu w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Zagłębie jak teletubisie…
…Mówi „pa pa” Stokowcowi. Granica tolerancji i tak była ustawiona na wysokim pułapie, nie przyspieszył trener swej dymisji nawet dość agresywnym językiem w rozmowach z kibicami. Bądźmy szczerzy – ta współpraca już dłużej i tak nie miała prawa bytu. Jedyne pozytywne, co zostawił w chwili obecnej były już trener, to ukończenie limitu minut młodzieżowców w sezonie, przez co jego następca nie będzie już musiał tym się martwić. Z drugiej jednak strony w Lubinie i tak się stawia na młodzież od wielu lat, bo jest tam porządna na nasze warunki szkółka, więc nie – jednak nic na plus nie zostało po Stokowcu. Jego niechlubna seria porażek została dodatkowo przedłużona do czterech (pięciu licząc blamaż z Motorem) po spotkaniu ze Stalą. Ciężko będzie również zapunktować do końca roku, bo został im jeden mecz i to z Rakowem, który jeńców nie bierze. Mielczanie z kolei ponownie zaprezentowali solidny futbol. Swoje zrobił Hamulić, wywalczając karnego i strzelając bramkę. Mógł zrobić więcej, ale przestrzelił karnego w końcówce pierwszej połowy. Przez to, gdy wywalczył kolejnego w drugiej połowie, oddał już piłkę Piotrowi Wlazło, który się nie pomylił i wykorzystał szansę.
Zwycięstwo w końcówce
W piątkowy wieczór w Warszawie tłumnie zgromadzili się kibice Legii, którzy tylko przez zwycięstwo wyobrażali sobie pożegnanie z rokiem kalendarzowym na własnym stadionie. Mecz był ciekawy do oglądania, działo się sporo, ale do przerwy uznanych bramek nie oglądaliśmy, bo jedna padła, ale została cofnięta z powodu wcześniejszego faulu na Tobiaszu. Legioniści z kolei obili słupek bramki strzeżonej przez Kuciaka. Druga połowa to mocne uderzenie gości, zakończone prowadzeniem. Drużyna Runjaicia ponownie musiała odrabiać straty. W Białymstoku wyszło im to kapitalnie. W piątek już tak spektakularni nie byli, aczkolwiek po bramce wyrównującej Kapustki, a właściwie samobóju Kuciaka (piłka odbiła się od poprzeczki i jego pleców, zanim wpadła do bramki) ruszyli z wiarą w komplet punktów. Plan się ziścił w samej końcówce, kiedy bramkę na 2:1 strzelił Ribeiro po odbiciu piłki przez interweniującego Słowackiego golkipera. Lechia potwierdziła mimo porażki, że jej gra idzie w dobrym kierunku, dającym pewną dozę spokoju. Legia kolejny raz zdołała wygrać, gdy sytuacja na boisku nie układała się po ich myśli, a to mocno podbudowuje zespół i morale. Pomyśleć tylko, że takie katastrofalne wizje były omawiane przed sezonem, jakoby mieli przez problemy finansowe i brak gry w Europie popaść w przeciętność ligową. Nic takiego nie ma miejsca i jest to chyba jedyny kandydat do realnego zagrożenia Rakowowi w wyścigu po tytuł.
Falstart Vukovicia
Serbski trener, przejmując stery w Gliwicach, z pewnością inaczej wyobrażał sobie początki tej pracy. Wiadomo, sytuacja klubu ciężka, ale jednak kadra, z którą może pracować, imponująca jak na cele, które przed nim zostały postawione, a chodzi o utrzymanie Ekstraklasy, bo pozycja w tabeli robi się nieciekawa. Tymczasem Piast zaliczył kolejną porażkę, która była już dziewiątym meczem ligowym bez zwycięstwa. Warta może cieszyć się odmienną serią, bo bez porażki są już od trzech meczów. Podopieczni Szulczka napoczęli rywali jeszcze w pierwszej połowie, gdzie w polu karnym najlepiej odnalazł się Miguel Luis i po główce pokonał Placha. Chwilę przed tą bramką mogło być 1:0 w drugą stronę, ale Chrapek nieznacznie się pomylił i jego uderzenie skończyło na poprzeczce. W drugiej połowie nie było nawału sytuacji stwarzanych przez gospodarzy, chociaż wydawało się, że bramka wyrównująca jest kwestią czasu. Warta jednak znana jest z solidnej obrony i umiejętności wyprowadzenia decydującego ciosu w nieoczekiwanym momencie. Tak było w Gliwicach i drugą bramkę strzelił Stavropoulos po wrzutce Zrelaka z rzutu rożnego, zamykając mecz. Wnioski pomeczowe? Praca w Piaście na pewno zdefiniuje Vuko jako trenera. Rok temu przejmując Legię miał podobnie ciężką sytuację, ale to jego klub, inaczej pracuje się w znanym sobie środowisku. Tu jest także wyzwanie, którego realizację będziemy mogli oceniać na dobre po zimowej przerwie. Jedno jest pewne – jeśli włodarze liczyli na wstrząs w drużynie i efekt nowej miotły, to nic takiego miejsca nie miało, bo do porażek ligowych doszło także odpadnięcie z Pucharu Polski z pierwszoligowym Górnikiem Łęczna.
Pasy dołączają do podiumowego peletonu
Do Krakowa przyjechała Jagiellonia, podrażniona ostatnią wysoką domową porażką z Legią. Cracovia z kolei przełamała słabszy okres i w zeszłym tygodniu pokonała Zagłębie, które notabene teraz prawie wszyscy pokonują. W pierwszej połowie większą determinacją wykazywali się podopieczni Stolarczyka, ale ataki spotykały się ze ścianą w postacią obrony Pasów i Niemczyckiego. To nie jest przypadek, że Cracovia traci mało bramek. Nie zdołali pokonać go Nastić, Skrzypczak i Prikryl. Po stronie Pasów próbował Kallman z dystansu, ale bez skutku. W drugiej połowie inicjatywę przejęli gospodarze i to oni niepokoili co chwila Alomerovicia. Brylował w zespole Zielińskiego Konoplyanka i to on popisał się asystą przy jedynej bramce w tym meczu autorstwa Rodina. Pod koniec meczu z boiska wyleciał młody Kowalski i Jaga kończyła w osłabieniu. Cracovia tym zwycięstwem dołączyła do peletonu walczącego o miejsce na podium, gdzie kilka drużyn jest w jego okolicach z różnicą 2 punktów. Jagiellonia może za to podziękować rywalom z dołu tabeli, że dzięki ich bezradności nie zbliżyli się oni do strefy spadkowej. Mimo wszystko kiepskie to pocieszenie i zdecydowanie słaby powód do radości na Podlasiu.
Co Mistrz Świata, to Mistrz Świata
Matko Jedyna, co to była za bramka w Szczecinie w wykonaniu Podolskiego! Czysta poezja, choć nie będzie z niej dumny Klebaniuk, który na przestrzeni kilku tygodni wpuścił właśnie drugie uderzenie z okolic połowy boiska. Pierwsze zaliczył w Pucharze Polski z Rekordem Bielsko-Biała, a pokonał go wówczas w ten sposób Tomasz Nowak. Teraz sytuacja była trochę inna. Jeśli przypatrzeć się na sam strzał i parabolę lotu piłki i to, że zaczynała opadać późno i wpadła praktycznie w okienko, to w minimalnym stopniu usprawiedliwia bramkarza, a jednocześnie pokazuje tym większy kunszt strzelca. Podolski udowadnia, że nie przyszedł odcinać kuponów do Górnika i chce pokazać swą wartość i sprzedać się w efektowny i efektywny sposób na boisku. Była to bramka ustalająca wynik meczu na 4:1, co też sporo mówi o samym spotkaniu i tym, jak mimo wszystko jest to zaskakujący wynik. Pogoń nie zwykła przegrywać u siebie wysoko, a tu niespodziewanie trafił się taki mecz, który już na dobre pokazał, że Pogoń musi kolejny raz zadowolić się walką o podium.
Pokaz siły w Częstochowie
A jeśli zaskakujący wynik i wydarzenia były w Szczecinie, to jeszcze bardziej opaść szczęka mogła podczas oglądania wydarzeń w meczu Rakowa z Wisłą. Do tej pory stosunkowo pragmatyczny Raków zaprosił na karuzelę Wisłę i od początku tak ją stłamsił, że nie było czego zbierać już w zasadzie od początku meczu. Inaczej nazwać rzeczy nie można, jeśli po 7 minutach było już 2:0, a do przerwy 4:0, a wszystkie bramki strzelił Gutkovskis. To też jest ciekawe, bo przecież w Rakowie sytuacja z napastnikami jest taka, że trener Papszun często nimi rotuje, nie zawsze w oczywisty dla wszystkich sposób. Tym razem postawił na Łotysza i ten w najlepszy możliwy sposób mu się odwdzięczył. Ostatecznie skończyło się na wyniku 7:1, a Raków swą gościnność ograniczył do oddania jednej bramki przeciwnikowi, co i tak jest wielkoduszne z ich strony, bo jeszcze do niedawna mieli długą serię bez straty bramki. Urządzony pokaz siły w sobotni wieczór pokazuje, że mogą być nie do zatrzymania w tym sezonie. Poprzednie mecze, często szczęśliwie, przepychali. Po czasie liczy się jednak wynik i 3 punkty w tabeli. Podobnie będzie i z tym meczem, to już nie czasy, gdzie premiuje się dodatkowymi punktami wysokie wygrane. Jednak może takie coś działać na przeciwników. Tu Legia odwraca wynik meczu, goni Medaliki, a następnego dnia Legioniści widzą taki wynik…
3 punkty zostają w Legnicy
Niezbyt często, bo dopiero drugi raz można w tym sezonie napisać, że nikt nie urwał punktów beniaminkowi z Legnicy. I choć był to mecz przyjaźni, to jednak wśród kibiców i nie jest tak, że Śląsk zwycięstwo podarował, bo samemu również ich potrzebują. Swoją drogą ironicznie wyszło, że w Legnicy zakwalifikowali ten mecz jako spotkanie o podwyższonym ryzyku, kiedy to kibice obu drużyn się lubią. Przebieg spotkania był przewidywalny. Gospodarze, którzy porzucili już ultraofensywny styl, cofnęli się, oddali piłkę gościom i czekali na ich ruch. Tego jednak nie było. Śląsk piłkę posiadał, nawet z miażdżącą w statystykach przewagą, ale kompletnie nic z tego nie wychodziło. Dlaczego? Nie ruszali z nią do przodu, a często chodziła wszerz boiska, a każda próba zdobycia terenu kończyła się na zasiekach gospodarzy, którzy wybijali piłkę do przodu i czekali, aż któryś z zawodników przejmie piłkę i przeprowadzi udaną akcję. Nie działało to prawie całą pierwszą połowę, ale pod koniec mnóstwo miejsca z przodu miał Chuca. Hiszpan postanowił spróbować sił w strzale z dystansu i udało mu się to idealnie, gdyż zapakował pod poprzeczkę i Miedź prowadziła. Śląsk za to nie oddał żadnego strzału do przerwy, o celnych już nie mówiąc. Druga połowa siłą rzeczy musiała przypominać, a nawet przebić pierwszą, bo Miedź miała korzystny wynik. Nie było wielu klarownych sytuacji, a sensacyjny wynik udało się dowieźć do końca, co było pewną traumą Miedzi – często zaczynała w swoich meczach strzelanie, ale od momentu otwarcia wyniku do bramki strzelali już jedynie jej przeciwnicy. Odrabiają więc 3 punkty do większości przeciwników, którzy przegrali swoje mecze w tej kolejce. Sytuacja jednak wciąż jest krytyczna, musiałaby zdarzyć się im seria zwycięstw, aby cokolwiek myśleć. W tym może przeszkodzić Mundial i przerwa zimowa, bo najmniej cieszyć się z niej będą drużyny, które złapią swój rytm i formę.
Skontrowani
Nie udała się próba zmazania plany po przegranej z Górnikiem w zeszłym tygodniu. Widzew drugi mecz z rzędu zszedł z boiska pokonany, a tym razem katem okazał się Radomiak. Nie musiało się to jednak tak skończyć, a wręcz nie powinno, bo zdecydowanie przeważali gospodarze, jednocześnie jednak popełniając proste błędy i doprowadzając do możliwości kontrowania, z której goście skrzętnie korzystali. Najbardziej uwidoczniło się to przy drugiej straconej bramce, kiedy to Widzew miał rzut rożny, ale jednak tak został rozegrany, że Radomiak ruszył z kontrą na bramkę Ravasa i Semedo go pokonał precyzyjnym strzałem po ziemi. Widzew okazje, które miał, mógłby obdzielić kilka spotkań, ale zawodziła skuteczność albo Kobylak bronił jak natchniony, a czasem także pomagało mu w interwencjach szczęście. Po serii meczów zwycięskich, przyszły dwie porażki, a okazja do przełamania została w tym roku jedna i prowadzi przez stadion w Kielcach. Tam Korona będzie ostro walczyć, bo też chce możliwie najwięcej zyskać w tej rundzie, żeby z dobrej pozycji rozpocząć wiosenną batalię o utrzymanie. Mimo wszystko jednak Widzewiaków można chwalić, bo wykręca solidny wynik, a ich gra może się podobać. Również Radomiakowi należy się parę słów zachęty i podziwu, bo po zwolnieniu z absurdalnych powodów trenera Banasika raczej kiepsko widziałem ich szanse na udany wynik w tym sezonie, a radzą sobie nawet nieźle.
Nerwowo na własne życzenie
W czwartek Lech wysoko wygrał z Villarealem, zapewniając sobie awans do 1/16 Ligi Konferencji, gdzie w lutym powalczy o awans z Bodo/Glimt. W lidze też mieli swoje do zrobienia, więc zbyt długo świętować nie mogli. Na własnym boisku podejmowali Koronę, byli zdecydowanym faworytem i od początku było to widać na murawie. Miażdżąca gra, statystyki, posiadanie piłki. Tak wyglądała pierwsza połowa, gdzie jednak nie mogli znaleźć sposobu na wciśnięcie tej pierwszej bramki, bo ona rozwiązałaby raczej worek z kolejnymi. Na domiar złego strzeliła bramkę Korona, ale została przez VAR cofnięta. Z pomocą przy realizacji planu przyszli goście, podarowując rzut karny Kolejorzowi, którego na bramkę do szatni zamienił Ishak. Najlepiej skończyła się więc pierwsza połowa, a druga zaczęła równie udanie, bo już dwie minuty po przerwie drugi raz pokonali bramkarza Lechici, tym razem Amaral. Wtedy też zaczął się dramat gospodarzy, którzy sobie wtedy jeszcze z tego sprawy nie zdawali. Bo dopuszczenie do jednego rzutu karnego i strata bramki to ryzyko wliczone w tę grę. Jeśli jednak dopuszcza się do drugiej jedenastki, a rywal nagle wstaje z kolan i ma remis, gdzie może wrócić do swojej gry opartej na głębokiej defensywie, to istny dramat i kryminał w wykonaniu Lecha. Wpuścili Koroniarzy do tego meczu, a oni nie zadowalali się nawet tym remisem i mieli groźne sytuacje, nawet VAR rozpatrywał potencjalną trzecią jedenastkę, co by były koszmarnym hat-trickiem. Udało się jednak tego uniknąć. Podobnie jak kompromitacji i wyjątkowo głupiej straty punktów, bo w doliczonym czasie z główki przesądził o zwycięstwie gospodarzy Szymczak. Lech pokazuje więc, że jednak można łączyć sukces w Europie z dobrą grą w Ekstraklasie. Wiadomo, że mają ambicje mistrzowskie, które nie zostaną prawdopobonie spełnione teraz, ale nabijając trochę punktów do rankingu europejskiego, dobrze będzie, jeśli w ogóle do pucharów awansują. Małą łyżeczką, a co roku najlepiej zdobywać punkty i uzyskiwać rozstawienia w kolejnych rundach eliminacyjnych, żeby nie powtórzył się tegoroczny Karabach już jako pierwszy rywal w walce o Ligę Mistrzów.